niedziela, marca 20, 2022

4568. Z oazy (VI)

Gdy kończyłam tamtą książkę Autorki, zrobiłam klik, klik i tą metodą dowiedziałam się, że w końcu, nareszcie, po latach od publikacji oryginału, ukaże się książka, któ­rej bardzo kibicowałam polskiego przekładu. Wtedy klik, klik, o rany! Będzie trzeba dwa miesiące poczekać. Do marca! Jak to zrobić? Odpowiedź przyniósł covid i to, co przyszło po nim. Nie było czekania, była intensywna i udana próba przetrwania. Ani się nie obejrzałam i książka zaczęła czekać na mnie. Doczekała się.

O czym jest? Dla mnie to pozycja książkowa o dotykaniu ludzkiej skończoności. O do­ty­kaniu na wiele różnych, ostatecznych sposobów. Z pierwszej ręki i nie raz, i nie dwa.

Tylko z jednym zgodzić się z Didion nie mogę. Przywilej to nie osąd, opinia, oskar­że­nie, lecz fakt — It is only a fact, Mrs. Didion, just a fact. Przywileje można mieć, można je stracić, można je zdobyć. Realne nieszczęścia, poza śmiercią, nigdy — to ważne, by o tym pamiętać — nie kasują wszystkich naszych przywilejów.

Utraty nawet naj­mniej­sze­go z przywilejów nie da się przegapić, ale na posiadane przywileje często jesteśmy ślepi. Szybki przykład. Urodziłam się w rodzinie, która obdarowała mnie kapitałem kulturowym, ale gdy to robiła, nikt nie posługiwał się takim terminem. To obdarowanie było dla mnie „oczywistością” i byłam święcie prze­konana, że inni też tak mają w swoich domach. Jak bardzo jestem uprzy­wi­le­jo­wa­na dotarło do mnie dopiero dwa–trzy lata temu (sic!) — w moim rodzinnym domu był… fortepian, na którym grali wszyscy członkowie rodziny poza mną. Dziś, gdy wracam do tego wspomnienia, dociera do mnie filmowa wręcz absurdalność tego faktu: w zakładowym bloku dla pracowników największego przedsiębiorstwa w mie­ście, w jednym z mieszkań, w jego dużym pokoju stoi… fortepian. Dla mnie wtedy to była „oczywistość”. Nie zauważałam zdziwienia w oczach odwiedzających mnie ko­le­ża­nek ze szkoły. Wracam do tego wspomnienia i nie mogę uwierzyć w nie­któ­re fakty z własnego życia. Jak mogłam być tak ślepa? Widocznie mogłam, skoro byłam. Pierwsze przebudzenie? Gdy miałam dwadzieścia jeden lat na chwilę tra­fi­łam do domu, w którym nie było, poza Biblią, ani jednej książki — wtedy nie mo­głam uwie­rzyć, że takie domy istnieją. Istniały i nie były wyjątkiem — już to wiem.

Przykład był. Wniosek jest następujący: każda „oczywistość” w Twoim, moim, na­szym życiu to przywilej. Każdy w swoim życiu ma przynajmniej jeden „fortepian”, a nawet pięć i to koncertowych!

Nie będę też udawać, że miała „zwykłe” dzieciństwo, chociaż wciąż nie jestem pewna, kto właściwie ma.
     „Przywilej” to coś innego.
     „Przywilej” to osąd.
     „Przywilej” to opinia.
     „Przywilej” to oskarżenie.
     „Przywilej” pozostaje obszarem, do którego – jeśli pomyślę o tym, co przeżyła, jeśli wezmę pod uwagę, co było później – nie przyznam się łatwo.

*

Życzyliśmy im szczęścia, życzyliśmy im zdrowia, życzyliśmy im miłości, powo­dze­nia i pięknych dzieci. W tamten weselny dzień, 26 lipca 2003 roku, nie widzieliśmy powodu, by takie zwyczajne błogosławieństwa ich nie spotkały.
     Zwróć uwagę: wciąż uważaliśmy szczęście, zdrowie, miłość, powodzenie i piękne dzieci za „zwyczajne błogosławieństwa”.

*

Czy przez całe jej życie utrzymywałam między nami jakąś barierę?
     Czy wolałam nie słyszeć, co właściwie mówi?
     Czy się tego bałam?

*

„Rekonwalescencja” Quintany.
     Nie miałyśmy wtedy pojęcia, jak rzadko rekonwalescencja kończy się sukcesem.
     Żadnego pojęcia, że „rekonwalescencja”, podobnie jak „adopcja”, pozo­sta­je jedną z tych koncepcji, które wydają się bardziej prawdopodobne, niż okazują się w rzeczywistości.

*

„Macie swoje cudowne wspomnienia” – mówili później ludzie, jakby wspo­mnie­nia stanowiły pociechę. Nie stanowią. Wspo­mnie­nia z definicji dotyczą przeszłości, rzeczy minionych.

*

Czy kiedykolwiek miałeś taki moment, kiedy wszystko w twoim życiu po prostu się zatrzymało? […]  Szybko, ale jednocześnie tak jakby w zwolnionym tempie? Jakby wszystkie twoje zmysły się wyłączały? Jakbyś oglądał sam siebie z boku?

*

Kiedy tracimy to poczucie możliwości, tracimy je szybko.
     Pewnego dnia zajmuje nas ubieranie się odpowiednio, śledzenie wiado­mo­ści, bycie na bieżąco, radzenie sobie, wszystko, co możemy nazwać pozo­sta­wa­niem przy życiu; następnego dnia już nie.

*

     Wiem, czym jest to, czego teraz doświadczam.
     Wiem, czym jest ta kruchość, wiem, czym jest ten lęk.
     Ten lęk nie dotyczy tego, co stracone.
     To, co stracone, jest już w ścianie.
     […] 
     Ten lęk dotyczy tego, co jeszcze jest do stracenia.

*

Zły stan zdrowia, co jest innym sposobem opisania kosztów, jakie może pociągnąć za sobą zachowanie impetu, dopada nas w chwilach, gdy nie potrafimy wyobrazić sobie żadnego powodu, by się go spodziewać.

*

Coś, co zmieniło mój ogląd własnych możliwości, zawęziło, że tak powiem, horyzonty.

*

Zachowuję wiarę (inne określenie impetu), że moje własne objawy, które wciąż wracają w nieco odmiennych wcieleniach i jak dotąd trwają już bliżej czterech lat niż trzech miesięcy, złagodnieją, osłabną, czy nawet znikną.
     Robię, co mogę, by ułatwić im to zniknięcie, przestrzegam zaleceń.

*

W sumie moja fizyczna pewność siebie przechodzi chyba w nowy odpływ.

*

Nowy neurolog ma odpowiedzi: wszyscy nowi neurologowie mają odpo­wie­dzi, zwykle życzeniowe. Nowi neurologowie [jak za nimi nie przepadam, napisałabym jednak neurolodzy — przyp. własny], pozostają ostatnimi praw­dzi­wy­mi wyznawcami mocy życzeniowego myślenia. Odpowiedzi podawane przez tego konkretnego nowego neurologa każą mi przybrać na wadze i poświęcać minimum trzy godziny tygodniowo na fizjoterapię.
     Już ten katechizm przerabiałam.

*

[…]  rozumiemy się nawzajem, co w tym przypadku oznacza, że potrafimy zmienić temat.

*

Kiedy słyszymy to pytanie, zawsze rozpadamy się na kawałeczki pod wpły­wem jego niewinności, niejako zawstydzone przez czystą, przypominającą dzwon intonację, z jaką zostało zadane. Zawstydza nas, co następuje: odpo­wiedź, której udzielamy, nigdy nie jest niewinna. Odpowiedź, którą po­da­je­my, jest niejasna, wymijająca, nawet kryje się w niej poczucie winy. W tej chwili, odpowiadając na to pytanie, zaczynam wątpić w swoją własną do­kład­ność, sprawdzam raz jeszcze coraz bardziej skomplikowaną dla mnie arytmetykę (urodzona 5 grudnia 1934 roku, odjąć 1934 od 2009, zrobić to w pamięci i obserwować, jak wprawia mnie w zakłopotanie wtrącenie cał­ko­wi­cie nieistotnego tysiąclecia), upierając się przed sobą (nikogo innego szczególnie to nie obchodzi), że tu musi być jakiś błąd: jeszcze wczoraj by­łam pięćdziesięciolatką, czterdziestolatką, jeszcze wczoraj mia­łam trzy­dzie­ści jeden lat.

*

Jak mogłam przeoczyć to, co tak wyraźnie było widać?

*

[…]  nowa „diagnoza”. Piszę słowo „diagnoza” w cudzysłowie, ponieważ jeszcze nie widziałam takiego przypadku, w którym „diagnoza” do­pro­wa­dzi­ła­by do „wyleczenia” ani w ogóle do jakiegokolwiek innego wyniku niż potwierdzona, a tym samym narzucona, słabość.
     Kolejny przejaw medycyny jako sztuki niedoskonałej.

Joan Didion, Błękitne noce,
przeł. Jowita Maksymowicz-Hamann,
Grupa Wydawnicza Relacja, Warszawa 2022.
(wyróżnienie własne)

[…]  jeśli ktoś cię „wybrał”, to co ci to mówi?
     Czy nie mówi, że byłeś „dostępny”, by zostać „wybrany”?
     Czy w ostatecznym rozrachunku nie mówi, że na świecie są tylko dwie osoby?
     Ta, która cię „wybrała”?
     I ta druga, która tego nie zrobiła?

*

[…]  kiedy mówimy o naszych dzieciach, to co właściwie mówimy? Czy mówimy o tym, co to dla nas oznaczało mieć dzieci? Co oznaczało ich nie mieć? Co oznaczało po­zwo­lić im odejść? Czy mówimy o tajemnicy zobo­wią­za­nia się do ochrony tego, czego nie da się ochronić? O ca­łej tej zagadce bycia rodzicem?

*

Lekarz, z którym od czasu do czasu rozmawiam, su­ge­ru­je, że nieodpowiednio przystosowałam się do sta­rzenia.
     Błąd – mam ochotę powiedzieć.
     W rzeczywistości w ogóle nie przystosowałam się do starzenia.
     W rzeczywistości przeżyłam całe moje życie do tej po­ry, nie wierząc na poważnie, że się zestarzeję.

(tamże)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz