Ta historia wydarzyła sie dokładnie tydzień temu, piątego dnia wojny. Wciąż ma mnie w swoim posiadaniu. Nie traci swej mocy. Uwielbiam ją, więc muszę ją mieć tu, zawsze pod ręką.
*
Samochód stał na światłach. Siedziałam na miejscu pasażera. Po szerokim pasie zieleni obok szedł człowiek z czworonogiem na smyczy. Pies — jeśli chodzi o wielkość gdzieś w połowie drogi między małym a średnim psem — czarny, rasowy kundelek. Nie mogłam od niego oderwać wzroku. Bardzo poważnie czytał psie wiadomości, sumiennie obwąchując każdą kolejną kępkę trawy, gdy w tym samym czasie jego ogon — co nie powinno specjalnie dziwić psiarzy — nie przestawał radośnie się kołysać.
Ten zachwycony życiem koniec psa zahipnotyzował mnie. Wojna, a z nią niemoc, bezradność, przewartościowanie wszystkiego i… psi ogon, niczym modlitwa dziękczynna za życie, które wciąż trwa.
W czasie po końcu dobrego świata jak „machać ogonem”, gdy jest się tylko człowiekiem? Znalazłam sposób!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz