Wieloniedzielne odgruzowywanie literek, raz. Wtedy, nie mogąc osobiście pójść przejrzeć swoich książek w północnej części ula, szukałam w internetach okładki niebieskiej książeczki, która w latach dziewięćdziesiątych pełniła w moim życiu rolę modlitewnika. Po co szukałam, tego już niestety nie pamiętam. Skończyło się na klik, klik, enter, enter i wieczornym pytaniu Sadownika: mała, powiesz mi, co za książkę znowu kupiłem? |
|
Leonard Cohen, Słynny niebieski prochowiec. Wiersze i piosenki, przeł. Maciej Zembaty, Wydawnictwo Pomorze, Bydgoszcz 1990. |
*
Leonard Cohen, I'm Your Man,
koncert w Londynie w 2009.
Gdy czekałam na podróżującą do mnie wyklikaną książkę, o której nie miałam pojęcia kilka wciśniętych enterów wcześniej, zaczęłam łomolić londyńskim koncertem z 2009 roku. Łomoliłam, jak na siebie, dość nietypowo. Zamiast zapętlonego jednego kawałka, zapętliłam cały koncert. Dzięki temu odkryłam niebywałą moc całości wydarzenia, jakim był ten koncert. Łomoliłam, dopóki nie przyszła. I zapadła cisza, bo zaniemówiłam… z zachwytu.
Wściekle magentowa wyklejka. Szyta książka. Zacna gramatura papieru. Światło na każdej stronie. Że się kiedyś ludziom chciało trzymać poziom! Nie opuszczało mnie uczucie uszczęśliwionego, oczytanego ciut, dinozaura sprzed ery konsumpcjo-centusio-paleolitu gospodarczego ostatniej Rzeczypospolitej. A potem okazało się, że odnalazł mnie modlitewnik na resztę mojego życia. Ma wściekle magentową wyklejkę. Napasłam nim wzrok, dotyk i Duszę.
Zatrzymałem się, aby posłuchać, ale nie nadchodził. Spróbowałem jeszcze raz i towarzyszyło temu poczucie utraty. Gdy poczucie to zaczęło się pogłębiać, usłyszałem go znowu. Przestałem przestawać i przestałem zaczynać, pozwoliłem się przygnieść niewiedzy. Ale to już była strategia i, jako taka, zupełnie nie zadziałała. Wiele czasu, lata całe, zmarnowałem w tak ponurym nastroju. Teraz się targuję. Proponuję guziki bw zamian za jego miłość. Błagam o miłosierdzie. On z wolna ustępuje.
🖇
Powróć do smutku, w którym ukryłeś swoją prawdę.
🖇
Usłyszałem, jak moja dusza śpiewa za liścia, zerwałem liść, ale wtedy usłyszałem, jak śpiewa zza welonu. Rozdarłem welon, a wtedy zaśpiewała zza muru. Rozwaliłem mur i usłyszałem, jak moja dusza śpiewa przeciwko mnie. Odbudowałem mur, naprawiłem zasłonę, ale nie mogłem sprawić, aby liść wrócił na swoje miejsce. Trzymałem go w dłoni i usłyszałem, jak moja dusza śpiewa z wielką mocą przeciwko mnie. Tak to jest, kiedy nauki zgłębia się bez przyjaciela.
🖇
„[…] masz tu odrobinę światła,
współmierną do twojej odwagi”.
🖇
Spada w oczach ludzi i we własnych oczach taże spada. Spada z wysoka […]. Do ciebie spada, spada, aby cię poznać. To smutne, powiadają. Patrzcie, jak się poniżył, mówią ci, którzy depczą mu po piętach. On tymczasem spada promieniście w stronę światła, ku któremu zmierza. A oni nie widzą, kto podtrzymuje jego spadanie, nie widzą, jak się owo spadanie zmienia, on sam jest tak oszołomiony, że z serca wyrywa mu się błogosławieństwo dla tego, który daje mu oparcie. Ale to właśnie w spadaniu dobiega go okrzyk serca, to serce tłumaczy mu cały sens spadania i to, dlaczego spadać musiał. Poddaje się więc spadaniu.
🖇
Przemierzam korytarz prowadzący od zębów do pęcherza, rozgniewany, w morderczym nastroju […]. Znajdź mnie tu […] . Włącz mnie na powrót w swoje miłosierdzie tatami gorzkiej piosenki i nie oddzielaj mnie od moich łez.
🖇
Przyjacielu, wiem, że kiedy wysławiasz się tak ostrożnie, to dlatego, że nie wiesz, co powiedzieć. A ja słucham tak, by nie powiększać twojego zmieszania. Odpowiadam, kiedy tylko mogę, abyś nie czuł się jeszcze bardziej osamotniony. I tak, pod parasolem optymizmu, toczy się nasza rozmowa. Kiedy sygnalizujesz jakieś emocje, potwierdzam je. Gdy prowokujesz, podejmuję wyzwanie. Powierzchnia jest gruba, ale niepozbawiona wad i mam nadzieję, że potkniemy się o którąś z nich.
🖇
Z każdej strony piekła nadchodzą potwierdzenia mojej zachłanności. O tarczo Abrahama, potwierdź moją nieustającą nadzieję.
🖇
[…] śmierć biegnie do mnie z poplamioną białą flagą poddania. […] Unieś mnie z nowym sercem i starą pamięcią […]. Rana otwiera wszystkie serca, poczucie wygnania jest coraz bardziej powszechne, cały świat staje się wspomnieniem twojej nieobecności. […] Porozmawiaj ze swoim dzieckiem o uzdrowieniu, tu, w tym miejscu, które zajmujemy przez chwilę.
🖇
[…] każdy naród wybrany, aby być narodem — żadna z tych ziem nie należy do was, wszyscy jesteście złodziejami świętości, wszyscy prowadzicie wojnę z miłosierdziem. Ale kto to powie? Czy Ameryka powie: Ukradliśmy je? Czy Francja ustąpi? Czy Rosja przyzna się do winy? Czy Polska powie: Zgrzeszyliśmy? Wszyscy nadymają się tylko na skrawkach przeznaczenia, pysznią się nietykalnością przesądu.
🖇
Bo jesteście tylko nabrzmiali ulotną chwilą. Bo nie mocujecie się ze swoim aniołem. […] Bo w swojej bojaźni uwierzyliście, że zwycięzca nie kuleje.
🖇
Wyrwij moje serce z fantazji, wyprowadź je ze złudnej tajemniczości, ty, który znasz tajemnice każdego serca i którego miłosierdzie stanowi sekret tęsknoty. Pozwól każdemu sercu ogłosić własny sekret […]. Rozbudź na nowo moje serce nieskończonym tchnieniem, którym mnie wypełniasz, wydobądź tajemnicę z ciemności.
🖇
Duszo moja, pozbieraj mnie wokół własnej tęsknoty […].
🖇
Kiedy nie ogarnia mnie wściekłość ani smutek, a ty oddalasz się ode mnie, wtedy boję się najbardziej. […] Nie zapominaj o mnie, kiedy jestem zadowolony. Bo gdy serce wdzięczy się do samego siebie, upada cały świat. A ja znowu jestem sam pośród skorup i łupin.
🖇
Opłakujemy utracone, a wtedy przypominamy sobie o tobie. Szukamy się nawzajem, nie możemy odnaleźć samych siebie, wtedy przypominamy sobie o tobie. […] Czy to możliwe? — dziwimy się. A tu jeszcze śmierć. Czy to naprawdę możliwe? I starość. Nic o tym nie wiedzieliśmy, nigdy się nie przeciwstawiliśmy, odebrano nam najlepsze tereny i zniszczono szczęśliwą rodzinę. […] A tu i tam, pomiędzy siedemdziesięcioma językami i setką ciemności — coś jest, coś pobłyskuje, najodważniejsi zbierają siły, by rozpalić światła skruchy.
🖇
Nie wiedząc, dokąd iść, idę do ciebie. Nie wiedząc, w którą stronę się zwrócić, zwracam się do ciebie. Nie wiedząc, jak mówić, mówię do ciebie. Nie wiedząc, czego się trzymać, przywiązuję się do ciebie. Kiedy gubię drogę, wytyczam drogę do ciebie. Kiedy pobrudzę serce, wznoszę je do ciebie. Kiedy marnotrawię swoje dni, przynoszę ich do ciebie cały stos. Szeroki gościniec zasypany jest gruzem, wędruję do ciebie po włosie. […] Pokonany przez ciszę, znajduję miejsce, w którym cisza jest trudniejsza do uchwycenia. I oto w porażce pojawia się otwarcie. […] Błogosławiony, którego imię w tym świecie istnieje.
🖇
Stwórz świat na nowo, postaw nas, tak jak zrobiłeś to już wcześniej, na fundamencie swojego światła.
🖇
Szarpałem się z kształtami i z liczbami, ciosałem ostrzem i ciosałem rozumem, żeby zrobić miejsce na schronienie dla duszy, ale nie znalazłem go.
🖇
Niech twoja mądrość wypełni moje osamotnienie, wznieś
na tych ruinach swoją wyrozumiałość.
🖇
Nie pozwól iskrze mojej duszy zgasnąć w jednostajnym smutku. Daj mi owo pęknięcie wznieść ku tobie, do tego świata, gdzie pęka się z miłości.
🖇
Wystaw moją twarz na promienie miłości. […] byle nie tu, nie zostawiaj mnie tu, gdzie zapomniano o śmierci, a nowinki szczerzą zęby.
🖇
Błogosławiony bądź, który dałeś każdemu człowiekowi
tarczę samotności, aby nie mógł cię zapomnieć.
Leonard Cohen, Księga miłosierdzia,
przeł.
Daniel Wyszogrodzki,
Rebis, Poznań 2017.
(wyróżnienie własne)
Ale ty tu jesteś. Zawsze tu byłeś. Świat i tak o wszystkim zapomina, a serce to furia pomieszanych kierunków, lecz twoje imię jednoczy serca, a świat zostaje przez ciebie wyniesiony na swoje miejsce. Błogosławiony, który w sercu podróżnika czeka na swoją kolej.
🖇
[…] pozwól mi zdobyć się na odwagę radości.
(tamże)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz