Siódmy mój turnus. Po ośmiu dniach frustracji (ile razy trzeba zgłaszać, mówić, narzekać, jeden turnus, drugi… szósty), gdy i na śniadanie, i na kolację otrzymywałam niezmiennie ogórki kiszone — od lat nie zmieniło się w tym zakresie nic poza ceną, która w ciągu ostatnich czterech lat wzrosła o 83% — postanowiłam cyk, dzień po dniu, „pakszot” za „pakszotem”. Po kolejnych trzech dniach chlapnęłam, że przetransformowałam frustrację w projekt fotograficzny. Dyrektor medyczna z uśmiechem oświadczyła, że postara się mi go popsuć. Nie da się ukryć, troszkę się jej udało.
Razem z Królową śmiałyśmy się, że ktoś powinien zacząć fotografować obiady, by była szansa, że zniknie marchewka nasza codzienna: tarta, gotowana, zupa krem, w krążkach, w kostkę bez groszku, rozgotowana, puree, dzień po dniu, do upadłego, do samego końca. Żeby sprawa była jasna: to nie NFZ płaci za nasze wyżywienie.
Tak czy inaczej, przed i po dyrektorskiej interwencji, każdego dnia na śniadanie podawano mi optymalną dawkę mądrości rynku. Dziś ostatnie cyk mentzenady żywieniowej.
Cyk, il gran finale, amen, a dio i czas do ula!
*
Endriu & Maestro, W klapkach.
życie jak bajka,
se lece w klampkach najka
/oryg. zapis fonetyczny/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz