poniedziałek, stycznia 03, 2011

(157+1). Kiedyś, dziś, kiedyś...

 wpis przeniesiony 28.02.2019. 
 (oryginał) 

Kiedyś, gdy mieliśmy wannę, jedno się kąpało --- jeśli nie rozważaliśmy kwestii ważkich i całkiem nieważkich --- drugie siedziało obok i czytało na głos…

W Sylwestra, siedzieliśmy w saloonie, przypominając sobie ową ciut zamierzchłą tradycję i na zmianę czytaliśmy na głos o Emilu, dogu niemieckim (efekt środowej łapanki na książki). Płakaliśmy ze śmiechu. Zdjęć zamieszczonych na końcu książki nie sposób opisać, ale wyciągnąć fragment --- z trudem, bo wiele ich --- i owszem:

A Emil idzie obok i gada. Niedużo, bo jest małomówny, ale zawsze jakieś tam słowo rzuci, o które mogę zahaczyć i rozwinąć temat. Ot, na przykład, ostatnio taki dialog sobie ugadaliśmy:
--- Idziesz, idziesz, dookoła tak pięknie, a radości w tobie nie ma --- przywalił z grubej rury.
Niedelikatnie byłoby odpowiedzieć, że człowiek istota wyższa, zmartwień na głowie ma w bród i sam fakt wyjścia do lasu ich go nie pozbawi. Odpowiadam więc:
--- Myślę.
--- O czym
?
--- O wszystkim.
--- To dużo.
--- Dużo.
--- A nie mógłbyś nie myśleć, tylko patrzeć
? Tak dookoła?
--- To trudne.
--- Trudniejsze od myślenia
?
--- Nnnno, bo ja wiem…
--- Albo jakbyś podskoczył ze mną…
--- Jak „podskoczył”
?
--- Normalnie, jak ja. Hop.
Skoczyłem.
--- I co?
--- Nic. Skoczyłeś. Myśli ci upadły.

J. Fijałkowski, Emil, czyli kiedy szczęśliwe są psy --- szczęśliwy jest cały świat,
Wydawnictwo ZYSK i S-KA, Warszawa 2009.

Mi też dzisiaj upadło. Od rana dwa razy gubiłam rękawiczkę. Gubienie nie mogło przerodzić się w formę dokonaną. Po zaistniałym fakcie, dwa kroki od miejsca zdarzenia orientowałam się, że coś mi wypadło. Wracałam i chwytałam zbiega, co miał zamiar już tylko w pojedynkę wałęsać się po świecie. Było w tym gubieniu coś fascynującego --- niemożność zgubienia się do końca. Szłam i zastanawiałam się, co chce się zgubić? Zmęczenie poświąteczne, sprawy związane ze Starym Rokiem, myśli nieświeże, przeterminowane, świąteczne grzeszki przeżarcia lekkiego, spania do dziesiątej i zwykłego leniwego życia w towarzystwie Sadownika i Heńki...

Szłam po ulicach miasta i myślałam o magicznym czasie Świąt, Sylwestra i pierwszego dnia Nowego Roku, cudnie było być całym Stadem dłużej. No i stało się. Nie ma. Zgubiła się rękawiczka. Jestem w tym mistrzynią świata. Pewnie pojechała dalej tramwajem, albo poszła zwiedzać miasto. Z każdą minutą staje się dla mnie już tylko wspomnieniem rękawiczki. Pozostaje tylko jedno, życzyć jej Szczęśliwego Nowego Roku.

Kiedyś… znów będziemy mieli wannę. W końcu jest tyle książek, którymi byłoby miło pozachwycać się razem, w tej samej chwili. Teraz muszę pomyśleć o kupnie nowych rękawiczek. Na razie jednak tylko pomyślę. Kupić książkę... natychmiast! Kupić coś innego... a to już mi się nie chce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz