wpis przeniesiony 28.02.2019.
(oryginał)
Nie jest prawdą, że wczorajszy dzień był całkiem do bani. Choć choroba Heńki, perspektywa leczenia, strach, że nas też to może dotyczyć kładły się cieniem, to wydarzyło się coś, o czym chciałabym pamiętać --- o drobiazgu, który stał się źródłem uśmiechu i chwil radości…
Byłam wczoraj u mojej najulubieńszej Pacjentki. Jej wilczy apetyt daje pewne podstawy do optymizmu w kwestii, ile mamy jeszcze wspólnego czasu. Zaskoczyła mnie. Zjadła pół pizzy, którą przyniosłam z pobliskiej pizzerni. Zaraz potem zaskoczyła mnie jeszcze bardziej. Przypomniała mi o naszej zeszłotygodniowej rozmowie --- nie wiedzieć czemu, dużo rozmawiamy o jedzeniu --- i zapytała: to co, zrobisz mi kogel-mogel? Ona nigdy w życiu nie jadła rarytasu mego dzieciństwa, tylko o nim słyszała. Zrobiłam wersję dla dorosłych dzieci. Ukręciłam, do białości i pęcherzyków powietrza, zalałam gorącą kawą a potem już tylko świętowałam chwilę urzeczona Jej zachwytem i tempem w jakim pochłaniała ów wyrób. Świat smaków mojej Pacjentki rozrósł się odrobinkę i wygląda na to, że kogel-mogel rozpycha się w nim łokciami, bo gdy już powoli zbierałam się do wyjścia, zanim się pożegnałyśmy, zapytała: jak myślisz, czy możemy następnym razem zrobić kogel-mogel z dwóch jajek? Pewnie, że możemy!
Przez całą drogę powrotną do domu rozmyślałam nad paradoksem ludzkiego życia. Szczęście jest tuż obok, na wyciągnięcie ręki, składa się z malutkich elementów, tak małych, że czasem trudno je dostrzec, ale z pomocą moich Pacjentów jest to dużo, dużo prostsze. Wracałam i uśmiechałam się na samą myśl, że jutro, czyli dziś, będę mogła troszkę pomieszkać u siebie, odkurzyć, pouczyć się, pobyć… może nawet kogel-mogel, by przypomnieć sobie wspaniały uśmiech mojej Pacjentki...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz