wpis przeniesiony 28.02.2019.
(oryginał)
Od wczoraj wiemy, że Kudłata jest chora. Przyszły wyniki badań materiału oddanego w piątek. Heńka ma lambliozę. Dlaczego muszę uczyć się znaczenia słowa określającego tę chorobę? Mogłabym przecież przeżyć całe życie nie umiejąc wymówić nazwy z dwoma „l”, z których drugie jest w dziwnym miejscu. Naprawdę mogłabym. Słowo honoru. Internetowy „dokształt” już zrobiony. Przeczytałam właśnie w sieci, że jest to choroba brudnych rąk… chyba prawdopodobieństwo zachorowania rośnie, gdy zamiast dwóch rąk ma się cztery łapy i pysk szukający śmierdzących, zepsutych rzeczy. Marudziłam wczoraj w kwestii sierści? Głupia byłam.
Tak czy inaczej to paskudna sprawa. Teraz siedzimy troszkę jak na minie, bo może i my to mamy. Sadownik potwierdza swój optymizm uwagą, że nie mamy żadnych objawów. Ja ciut pesymistycznie myślę, że może wcale nie trzeba ich mieć. Może mamy przewody pokarmowe z nierdzewnej blachy --- w końcu to ja najczęściej gotuję a oboje wciąż żyjemy. Ogłupiona jestem strachem.
Z chorowaniem Heńki wiąże się dzisiejsze, poranne odkrycie, świadczące o tym, że Kudłata rozwija się prawidłowo. Jeszcze wczoraj bez problemu jadła tabletki. Dziś wepchnęłam no-spę w kawałek parówki i podałam Sierściuchowi. Mocno się zdziwiłam. Zamiast szybkiego połknięcia zakończonego mlasknięciem i rozsiadającym się na pysku szczęściem, zobaczyłam jak Heńka ułożyła się w zacisznym miejscu pokoju, żuła, żuła i żuła… aż się zainteresowałam. Patrzę na potwora a Ona w pewnym momencie skończyła przeżuwanie, oblizała się i popatrzyła na mnie ze znakami zapytania w oczach: czy ja przypadkiem głupia nie jestem. Między łapami, na podłodze, leżała… wypluta tabletka. Głupia będę wierząc, że jeszcze kiedyś ją oszukam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz