wpis przeniesiony 9.03.2019.
(oryginał z zawieszkami)
Poznaliśmy się na lotnisku w Londynie wiele lat temu. Weszłam do księgarenki i kupiłam książkę na podróż. Kilka godzin do odprawy. Dwugodzinne opóźnienie lotu. To wszystko było nic, bo siedziałam w lotniskowej hali, czytałam i płakałam okrutnie. Od tej pory nie przepuszczam żadnej książki tego Autora. Wspomniana, od której zaczęłam, wciąż pozostaje moją ulubioną, ale w pozostałych też umiem znaleźć coś.
[Morrie said] “Death ends a life, not a relationship.”
Mitch Albom, Tuesdays with Morrie. An Old Man, a Young Man,
and Life’s Greatest Lesson, Time Warner Book Group UK, London 2005.
*
Tą „razą” wszystko zaczęło się od tego, że obiecałam sobie nie kupić żadnej książki do końca lutego. Nie wchodzę do księgarni. Nie odpalam właściwych książkom stron. Daję radę. Moją czujność usypia epizod wejścia do księgarni z Sadownikiem po jego czasopisma. Wchodzę. Silna. Zwarta. Bez nałogowego ssania. Wiem, że dam radę wyjść. Ale nie dałam, ponieważ zobaczyłam nowy tytuł Autora.
Sprawy w zasadzie by nie było, gdyby nie to, że w efekcie tego wydarzenia od dwóch tygodni zastanawiam się nad charakterem polskiego czytelnictwa. Czy rynek księgarski przypomina inne wschodzące polskie rynki, czyli złapać klienta, mamić, wcisnąć jedną, drugą, złupić i zapomnieć o nim? Czy czytamy po łepkach, jedną książkę tego autora, dwa myślowe ruchy browna, zupełnie inna książka, znów przypadek, jeszcze inna? W każdej książkowej witrynie pod opisem książki wyświetla się lista w stylu „klienci, których interesował ten produkt, oglądali też”. I pozostaję w zadziwieniu, że skoro zamawiam książki przez internet, a to oznacza, że cała moja historia choroby czytania jest na wyciągnięcie ręki, nie mam możliwości zaznaczenia magicznego kwadracika pt. „na przyszłość informuj mnie o nowych książkach tego autora, tej autorki”. Jak to jest możliwe, że marketigowcy nie wpadli na ten, idiotycznie prosty, pomysł. Nie czytają, czy co?
Dzięki Sadownikowi udało się nie zgubić świeżynki. Tej, moim zdaniem, nie warto czytać w oryginale, więc nie żałuję, że tego sądnego dnia, była tylko do wyboru po polsku, ale jako baśń, przypowieść, forma zatrzymania się przy rzeczach dla nas ważnych jest... dobra.
Dor potrząsnął głową.
— Mylisz się. Jestem nic nie znaczącym człowiekiem, wyrzutkiem.
— Człowiek rzadko zna swoją własną moc — odpowiedział starzec.
*
Raz obudzone pragnienie już nie ustanie.
*
Dor przebiegł myślą wszystko, co rozumiał na temat czasu...
Co było w nim stałe?
Ruch! Tak jest. Czas łączył się zawsze z ruchem. Zachodzące słońce. Kapiąca woda. Wahadła. Strumień piasku w klepsydrze.
*
[...] chwilę albo się łapie, albo pozwala jej się minąć.
Mitch Albom, Zaklinacz czasu,
Wydawnictwo Znak, Kraków 2014.
(wyróżnienie własne)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz