sobota, stycznia 04, 2014

930. Moc z niemocy narodzona

 wpis przeniesiony 9.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Leży mi ta książka na wątrobie już prawie miesiąc. Najpierw ją przegapiłam i nie mam pojęcia, jak to się mogło stać. Moje ulubione wydawnictwo. Moja ulubiona seria wydawnicza. A jednak przeoczyłam. Nadrobiłam zaległości, gdy wypatrzyłam ją na bazarku świątecznym na początku grudnia. Wtedy miała rok. Połknęłam ją w kilka dni, próbując nie śpieszyć się wcale, dbając o to, by nie zrzygać się światu prosto w twarz. Dziś, gdy ostatecznie postanowiłam pozostawić ją tutaj, ma już formalnie dwa lata.

Leżała mi na wątrobie do dziś, wywołując fale różnych objawów. Najpierw mnie rozłożyła na łopatki świadomością, że w najbardziej maniakalnie akuratnym kraju taaakie rzeczy mają miejsce. Gadżety i nastrój wynikający z możliwości dwudziestego pierwszego wieku maskują fakt, że większość pracujących ludzi funkcjonuje w sposób przypominający czas wczesnej rewolucji przemysłowej. Rozejrzałam się po znajomych i uznałam, że w pewnym sensie dotyczy to wszystkich nas.

Idealistka we mnie pochorowała się na świat i życie. Ktoś we mnie odwrócił się od tak nędznej perspektywy czasu, który przede mną. W poniedziałek padłam. Hannah stwierdziła, że będę żyć, ale muszę, muszę, muszę (!) mieć trzy dni urlopu, nic-nierobienia siedemdziesiąt dwie godziny, bo jak nie, to będzie bardzo, bardzo, bardzo źle. Z pewnymi przerwami poddałam się zaleceniu. Dziś koło południa ewidentnie zakończył się ten czas.

Idealistka we mnie podniosła głowa. To dobrze, że wie już, jak jest. Nie przejdzie progu kawiarni o zielonym logo. Przyjęła do wiadomości, że jest, jak jest. Skoro rzecz miała miejsce w Niemczech, aż strach myśleć, jak jest w Polsce. Nie mam złudzeń, na pewno nie jest lepiej. Gdy Idealistka podniosła głowę, dotarło do mnie, że choć nie mam na to wszystko wpływu, mam wpływ na swój mały mikroświat. Bardziej niż kiedykolwiek wcześniej poczułam wagę samodyscypliny, prawdy, świadomości i uważności w relacji ze sobą, w relacjach z innymi ludźmi oraz miłości, która wskazuje kierunek mego życia, działań i podejmowanych kolejnych kroków. Cywilizacja, w której przyszło mi żyć wciąż, w pewnym aspekcie, wydaje mi się upadającym Rzymem, ale ja już nie jestem jego ofiarą. Wróciłam do siebie. Nie ustaję!

[...]  jako somalijski emigrant ani nie mam pracy (jak większość uciekinierów objętych w Niemczech zakazem zatrudniania), ani nie mogę się pochwalić specjalnymi umiejętnościami czy doświadczeniami. Nie jestem kolegą wśród kolegów, jak wtedy gdy udawałem Turka, prostego robotnika, lub gdy udawałem redaktora „Bild” czy piekarza albo agenta firmy telemarketingowej. Nawet jako bezdomny byłem równy wśród równych — lecz jako czarny między białymi?
      Jestem po prostu czarny i obcy, co w społeczeństwie nastawionym na sukces znaczy: bezbronny, bez wartości. Ci, których spotykam na swojej drodze, mogą wyżywać się na mnie, folgując swoim rasistowskim odruchom, albo inaczej — nieobarczeni szacunkiem dla prestiżowego zawodu ani imponujących dochodów, mogą bezczelnie wtykać nos w moje sprawy i demonstrować silne bicepsy.

Z reportażu „Czarne na białym”,
Günter Wallraff, Z nowego wspaniałego świata,
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2012.

Dzielni i przystosowani członkowie społeczeństwa zawsze znajdowali sposób, by oszczędzić sobie widoku „szumowin uchylających się od pracy” — usuwali z pola widzenia bezdomnych, chorych psychicznie, alkoholików i inne osoby, które już na pierwszy rzut oka odbiegały od normy.

*

      — Ulica zmienia ludzi, czasem na korzyść, czasem na niekorzyść, to zależy. Znam osoby, które były profesorami, lekarzami, a dziś są na ulicy. Wypadły po prostu z systemu i trudno im było wrócić. Do tego doszła może jedna czy druga nieszczęśliwa okoliczność życiowa i to zmieniło koleje ich życia. Nie mówię, że zeszły na złą drogę, tak nie mogę powiedzieć. Ale wkroczyły w inne życie.

Z reportażu „Mniej niż zero”,
Günter Wallraff, Z nowego wspaniałego świata,
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2012.

[...] nie ma takiej nieprawdy, takiej presji, takiego publicznego ośmieszenia, takich kosztów, przed którymi zawahałaby się dyrekcja koncernu, jeśli to wesprze kurs jej polityki.

Z reportażu „Wykolejona kolej”,
Günter Wallraff, Z nowego wspaniałego świata,
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2012.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz