Pandemiczny czas w szpitalu — zero odwiedzin, zero dostaw buziaków i jedzenia; uśmiechy wyłącznie przez telefon. Klucz od początku był prosty — wobec powyższych ograniczeń postanowiłam czytać wyłącznie o miłości. Ta książka to był dobry strzał. Puenta — genialna!
[…] kostium za kostiumem. Każdy jest żartem i to on jest jego przedmiotem. Marny dżentelmen. Marny autor. Marny turysta. Marny hipster. Marny kolonialista. Gdzie jest prawdziwy Marny? Marny młody mężczyzna w obawie przed miłością? Śmiertelnie poważny Marny sprzed ćwierć wieku? No więc jego akurat nie spakował. Po tylu latach nie wie nawet, gdzie go wsadził.
*
Informatycy, którzy zakładali, że Marny śledzi wnikliwie rozwój nowoczesnych technologii, ale nie czuli się zobligowani do śledzenia wydarzeń literackich. Politycy, którzy mierzyli go wzrokiem, jakby zdejmowali miarę na garnitur. Aktorzy wypożyczający go na czerwony dywan. Fotograficy chwytający go we właściwym świetle. Może by się nadali. Wielu by się nadało. Bardzo wielu ludzi jakoś tam się nadaje. Tylko że jak człowiek choć raz się zakochał, to nie wystarcza mu taki, co się „nada”. To gorsze niż żyć z samym sobą.
*
W Nowym Jorku mieszka osiem milionów ludzi, z których jakieś siedem milionów wścieknie się na wieść o tym, że będąc w mieście, nie umówiłeś się z nimi na kosztowną kolację, pięć milionów rozżali, że nie przyszedłeś podziwiać ich nowo narodzonego dziecka, trzy miliony wkurzy się, że nie zobaczyłeś ich nowego przedstawienia, milion zirytuje się, że nie zadzwoniłeś z propozycją seksu, ale może pięć osób znajdzie czas na to, by faktycznie się z tobą spotkać. I absolutnie uzasadnione jest niedzwonienie do żadnej z nich.
*
— Byłem kiedyś na kolacji — mówi Javier — i siedział obok mnie jakiś starszy gość. Co za nudziarz! Cały czas gadał o nieruchomościach. Pomyślałem: Boże, błagam, spraw, żebym na starość nie stał się taki jak on. A później się dowiaduję, że był rok młodszy ode mnie.
*
Miłość popsuł im regał na książki, z którego nieżyjący pisarze gapili się na nich jak psy warujące w nogach łóżka.
*
[…] dostrzegła go Stella i podeszła do niego swoim czaplim krokiem. Była nieładna i kanciasta, koścista i zbyt wysoka, ale swoje niedostatki celebrowała z gracją i pewnością siebie, aż stały się w oczach Marny’ego piękne.
*
— […] Mieliśmy znakomitą listę gości. Fairborn i Gessup, McManahan, O’Byrne, Tyson, Plum.
Marny przetrawia tę informację.
— Ale Harold Plum nie żyje.
— Lista uległa pewnym zmianom — przyznaje Mózg. — Ale pierwotnie była majstersztykiem. Mieliśmy Hemingwaya. Faulknera. Woolf.
*
Nikt nie mógł się równać z Marnym w umiejętności opuszczania pokoju mimo fizycznej w nim obecności.
*
Do tej pory Marny był przekonany, że jest po prostu kiepskim pisarzem. Kiepskim kochankiem, kiepskim przyjacielem, kiepskim synem. Najwyraźniej padł ofiarą dolegliwości znacznie poważniejszej: jest kiepski w byciu sobą. Przynajmniej — rozmyśla, patrząc przez pokój na Finleya zabawiającego gospodynię – nie jestem niski.
*
Jak to jest, że w średnim wieku tyle rzeczy potrafi człowieka znudzić — filozofia, radykalizm, wszystkie te niepożywne erzace — a zawód miłosny nadal tak dotkliwie rani?
*
— Słyszałem, że poprzedniego wieczoru Freddy…
Od strony wielbłąda Zohry dobiega jej donośny głos:
— Weźcie się, kurwa, zamknijcie! Rozkoszujcie się, kurwa, zachodem słońca na waszych, kurwa, wielbłądach! Chryste!
*
Mohammed odwraca się i mówi:
— Och, ale na pustyni jest wi-fi.
— Naprawdę? – pyta Lewis.
— Ależ oczywiście, wszędzie — mówi Mohammed, kiwając głową.
— Och. Świetnie.
Mohammed unosi do góry palec.
— Problemem jest hasło.
*
Jako dziewięciolatki wspinamy się na drzewa wyższe od lęków naszych matek. Jako dwudziestolatki wdrapujemy się po ścianie dormitorium, by zaskoczyć śpiącego kochanka. Jako trzydziestolatki wskakujemy do zielonobłękitnego oceanu. Jako czterdziestolatki patrzymy już tylko z uśmiechem. A gdy na liczniku cztery dziewięć?
*
— Kluczem do mówienia w obcym języku — obwieściła im — jest śmiałość, a nie doskonałość.
*
— Mój rok urodzenia napisano jeden dziewięć seks cztery.
— Jeszcze raz?
— Mój rok urodzenia to seks pięć.
— Chodzi panu o to, że urodził się pan w tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym piątym?
— Dokładnie. Dziennikarz napisał, że mam pięćdziesiąt lat. A ja mam czterdzieści dziewięć!
— Ach! Na obwolucie błędnie podaliśmy pana rok urodzenia, więc dziennikarze piszą, że ma pan pięćdziesiąt lat. A pan ma zaledwie czterdzieści dziewięć. Ogromnie mi przykro. To musi być takie frustrujące!
(Długa pauza).
— No właśnie, właśnie, właśnie. – (Śmiech). – Nie jestem staruszkiem!
*
Jego umysł skupia się na pojedynczej plamce światła. A jeśli ta powieść nie będzie wcale rzewna i przejmująca? Jeśli to nie będzie historia smutnego faceta w średnim wieku krążącego po rodzinnym mieście, wspominającego przeszłość i lękającego się przyszłości, perypatetyzm żalów i upokorzeń, wietrzenie samotnej męskiej duszy? Jeśli nie będzie nawet zwyczajnie smutna?
*
— Do Kioto! Japonia! Ale wracam się z tobą zobaczyć.
— Daj se spokój. Nic mi nie jest. Straciłem małą motorykę, ale nie, kurwa, rozum. Patrz, co mi tu każą robić. — Bardzo powoli udaje mu się unieść dłoń. Trzyma w niej jaskrawozieloną plastyczną kulkę. — Muszę to cały dzień ściskać. Powiedziałem ci: to jest życie po życiu.
*
Jutro z pewnością tajemnica miłości stanie się jeszcze głębsza.
*
— […] Chcę ci tylko powiedzieć… — Tyrada najwyraźniej go zmęczyła, zmuszony jest wziąć kilka głębokich wdechów. — Chcę ci tylko powiedzieć: witamy w pierdolonym życiu. Pięćdziesiątka to nic. Cofam się myślami do pięćdziesiątki i myślę sobie: kurwa, czym ja się tak przejmowałem? Spójrz na mnie teraz. To już życie po życiu. Idź i baw się dobrze.
*
— Chciałbym, żeby zadał pan sobie pytanie: dlaczego? Wszystko, co wydaje się tu panu dziwne albo głupie: dlaczego?
Andrew Sean Greer, Marny,
przeł. Dorota Konowrocka-Sawa,
W.A.B., Warszawa 2020.
(wyróżnienie własne)
Prawie sześćdziesiąt lat wcześniej, tuż po północy, jakiś metr od rzeki, na której tańczyli, doszło do cudu współczesnej inżynierii: w ciągu jednej nocy powstał mur berliński. To było 15 sierpnia 1961 roku. Szesnastego berlińczycy obudzili się na to dziwo, z początku bardziej płot niż mur: wbite w ulice betonowe słupki ozdobione drutem kolczastym. Wiedzieli, że czekają ich problemy, ale spodziewali się jakiejś gradacji. Życie tak często nadchodzi znienacka. I kto wie, po której znajdziesz się stronie.
(tamże)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz