środa, sierpnia 25, 2021

(4347+1). Tam i tu [suplement]

Najpierw mnie zachwyciła, ale gdy zaczęłam przyglądać się Jej dokładniej, każdy nowo dostrzeżony detal budził coraz większe przerażenie i strach.

Gdy dowiedziałam się, że inspiracją do Jej stworzenia była lektura, natychmiast zro­biłam klik, klik i rzuciłam wszystko, co czytałam — musiałam dowiedzieć się, skąd we mnie to przerażenie, skąd ten strach.

I co z tego, że to „tylko” książka dla dzieci? Kilka razy podczas czytania wstrzy­ma­łam od­dech, a nawet ją odłożyłam, by zagwarantować bohaterom bezpieczeństwo, nim w ich życiu stanie się coś naprawdę nieoczekiwanego, niedobrego i nie­odwra­cal­ne­go.

Cztery ostatnie zdania w przedostatnim rozdziale… majstersztyk!

Pośpieszyłam się z czytaniem tej książki. Gdybym skończyła ją za pięć dni, praw­dzi­we byłyby sło­wa z ostatniego rozdziału: [b]ył poniedziałek. W środę zaczynała się szkoła, cały nowy szkol­ny rok. Tak się składa, że w tym roku szkoła zacznie się w przy­szłą środę.

Pozostałam po tej lekturze zafascynowana tym, jak pięknie oswaja dziecięcego czy­tel­ni­ka z niełatwymi emocjami, pokazuje, jak sobie z nimi można radzić, ba! jak nie ustawać i zwy­cię­żać. Cytaty, wybrane i  umieszczone poniżej okładki, łączy to, że wszyst­kie one są dla mnie przepiękną meta­fo­rą zmiany, dojrzewania, czy nawet waż­nych momentów procesu terapeutycznego.

Jakiś minus? Tak! Ale tylko jeden. Ogromnie brakowało mi w tej książce ilustracji, kreślonych oszczędną czarną kreską.

Deszcz nie należał do tych, podczas których można wychodzić na dwór – był jednym z owych deszczów, które rzucają się z chmur na ziemię i roz­bryz­gu­ją dookoła. Był to poważny deszcz, uparcie zmierzający do celu […].

*

     – Dokąd prowadzą te drzwi? – spytała matkę.
     – Donikąd, kochanie.
     – Dokądś muszą.

*

     – Koty nie mają imion – odparł.
     – Nie? – spytała Koralina.
     – Nie – potwierdził kot. – Wy, ludzie, macie imiona. Dla­te­go że nie wie­cie, kim jesteście. My wiemy, kim je­ste­śmy, więc nie potrzebujemy imion.

*

Spojrzała na drzwi. Miała wrażenie, że one także na nią patrzą. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że to niemądre, lecz gdzieś w głębi duszy wie­dzia­ła, że to również prawda.

*

Nie było to odważne, bo on się nie bał. Nic innego nie mógł zro­bić. Ale po­wrót po okulary, choć wiedział, że osy wciąż tam są, na­praw­dę go prze­ra­ził. To było odważne.
     […]
     Kot maszerował obok niej.
     – A czemu? – spytał, choć wydawał się wyraźnie znudzony.
     – Ponieważ – odparła – kiedy się boisz, ale i tak coś robisz, to to wymaga odwagi.

*

Będę odważna, pomyślała Koralina. Nie, ja jestem odważna.

*

     – Ale jak można odejść od czegoś i jednocześnie do tego wrócić?
     – Z łatwością – wyjaśnił kot. – Wyobraź sobie kogoś okrążającego świat. Zaczynasz odchodzić od jednego miejsca i w końcu do niego wracasz.

*

[…] łatwiej bać się czegoś, czego nie widzimy.

*

     – Czy będą w nim szare mokre dni, kiedy sama nie wiem, co ze sobą począć, nie mam nic do czytania i do oglądania, nie mogę nigdzie pójść i czas wlecze się okropnie? – spytała Koralina.
     Ukryty w cieniu człowiek odparł:
     – Nigdy.
     – A paskudne obiady zrobione według przepisów, z czosnkiem, estragonem i fasolką szparagową?
     […]
     – Ty naprawdę nie rozumiesz, prawda? – rzekła. – Ja wcale nie chcę wszystkiego, czego pragnę. Nikt tego nie chce. Nie tak naprawdę. Co to za zabawa dostawać wszystko, o czym się marzy, tak po prostu? Wtedy to nic nie znaczy. Zupełnie nic.

Neil Gaiman, Koralina,
przeł. Paulina Braiter-Ziemkiewicz,
Wydawnictwo MAG, Warszawa 2017.
(wyróżnienie własne)

Była pewna, że w mroku za jej plecami coś się kryje: coś bardzo starego i bardzo powolnego. Serce biło jej tak mocno i głośno, że bała się, że za chwilę wyskoczy z piersi. Zamknęła oczy, chroniąc się przed mrokiem.

*

– Wiesz, że cię kocham – dodała.
     I wbrew samej sobie Koralina przytaknęła. Istotnie, druga matka ją ko­cha­ła. Kochała ją jednak tak, jak skąpiec kocha pieniądze albo smok swoje złoto. Koralina wiedziała, że w guzikowych oczach drugiej matki jest je­dy­nie własnością, niczym więcej. Domowym zwierzątkiem, które prze­sta­ło ba­wić swoją panią.

*

[…] położyła dłoń na gałce, przekręciła ją i w końcu otwarła drzwi.
     Za nimi rozciągał się ciemny korytarz. Cegły zniknęły, jakby nigdy ich tam nie było. Z otwartych drzwi wypływał lodowaty zapach wilgoci. Woń ta przywodziła na myśl coś bardzo starego i bardzo powolnego.
     Koralina przeszła przez drzwi.

*

Wyciągnęła rękę i jej dłoń natrafiła na zimny przełącznik. Nacisnęła go, nie wierząc, że zadziała. Jednak gdzieś w dole zapłonęła żarówka, rozjaśniając dziurę w podłodze słabym żółtym światłem. Koralina zobaczyła schody wio­dą­ce w dół. Nic poza tym.

*

Mogła albo krzyknąć i spróbować ucieczki […], albo też zrobić coś innego.
     Zrobiła zatem coś innego.

*

     – Nie boję się – powiedziała do siebie i nagle uświadomiła sobie, że to prawda.

*

Baśnie są bardziej niż prawdziwe: nie dlatego, iż mówią nam, że istnieją smoki, ale że uświadamiają, iż smo­ki można pokonać.
// G.K. Chesterton

*

I wtedy ręce duchów przeszły przez nią, użyczając jej siły, której już nie miała. Jeszcze jedna chwila oporu, jakby coś utknęło w drzwiach, a po­tem drewniane wrota zamknęły się z trzaskiem.

*

Nigdy wcześniej niebo nie było tak bardzo niebem, a świat tak bardzo światem.
     […]
     Nic, pomyślała, nie mogłoby być bardziej interesujące.

*

     – No, no, wygląda na to, że wszystko jest w deseczkę. Cud, miód, malina i szklanka wina – oznajmiła panna Forcible.
     – Słucham? – rzekła Koralina.
     – Wszystko układa się znakomicie – wyjaśniła panna Forcible.

(tamże)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz