Najpierw mnie zachwyciła, ale gdy zaczęłam przyglądać się Jej dokładniej, każdy nowo dostrzeżony detal budził coraz większe przerażenie i strach.
Gdy dowiedziałam się, że inspiracją do Jej stworzenia była lektura, natychmiast zrobiłam klik, klik i rzuciłam wszystko, co czytałam — musiałam dowiedzieć się, skąd we mnie to przerażenie, skąd ten strach.
I co z tego, że to „tylko” książka dla dzieci? Kilka razy podczas czytania wstrzymałam oddech, a nawet ją odłożyłam, by zagwarantować bohaterom bezpieczeństwo, nim w ich życiu stanie się coś naprawdę nieoczekiwanego, niedobrego i nieodwracalnego.
Cztery ostatnie zdania w przedostatnim rozdziale… majstersztyk!
Pośpieszyłam się z czytaniem tej książki. Gdybym skończyła ją za pięć dni, prawdziwe byłyby słowa z ostatniego rozdziału: [b]ył poniedziałek. W środę zaczynała się szkoła, cały nowy szkolny rok. Tak się składa, że w tym roku szkoła zacznie się w przyszłą środę.
Pozostałam po tej lekturze zafascynowana tym, jak pięknie oswaja dziecięcego czytelnika z niełatwymi emocjami, pokazuje, jak sobie z nimi można radzić, ba! jak nie ustawać i zwyciężać. Cytaty, wybrane i umieszczone poniżej okładki, łączy to, że wszystkie one są dla mnie przepiękną metaforą zmiany, dojrzewania, czy nawet ważnych momentów procesu terapeutycznego.
Jakiś minus? Tak! Ale tylko jeden. Ogromnie brakowało mi w tej książce ilustracji, kreślonych oszczędną czarną kreską.
Deszcz nie należał do tych, podczas których można wychodzić na dwór – był jednym z owych deszczów, które rzucają się z chmur na ziemię i rozbryzgują dookoła. Był to poważny deszcz, uparcie zmierzający do celu […].
*
– Dokąd prowadzą te drzwi? – spytała matkę.
– Donikąd, kochanie.
– Dokądś muszą.
*
– Koty nie mają imion – odparł.
– Nie? – spytała Koralina.
– Nie – potwierdził kot. – Wy, ludzie, macie imiona. Dlatego że nie wiecie, kim jesteście. My wiemy, kim jesteśmy, więc nie potrzebujemy imion.
*
Spojrzała na drzwi. Miała wrażenie, że one także na nią patrzą. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że to niemądre, lecz gdzieś w głębi duszy wiedziała, że to również prawda.
*
– Nie było to odważne, bo on się nie bał. Nic innego nie mógł zrobić. Ale powrót po okulary, choć wiedział, że osy wciąż tam są, naprawdę go przeraził. To było odważne.
[…]
Kot maszerował obok niej.
– A czemu? – spytał, choć wydawał się wyraźnie znudzony.
– Ponieważ – odparła – kiedy się boisz, ale i tak coś robisz, to to wymaga odwagi.
*
Będę odważna, pomyślała Koralina. Nie, ja jestem odważna.
*
– Ale jak można odejść od czegoś i jednocześnie do tego wrócić?
– Z łatwością – wyjaśnił kot. – Wyobraź sobie kogoś okrążającego świat. Zaczynasz odchodzić od jednego miejsca i w końcu do niego wracasz.
*
[…] łatwiej bać się czegoś, czego nie widzimy.
*
– Czy będą w nim szare mokre dni, kiedy sama nie wiem, co ze sobą począć, nie mam nic do czytania i do oglądania, nie mogę nigdzie pójść i czas wlecze się okropnie? – spytała Koralina.
Ukryty w cieniu człowiek odparł:
– Nigdy.
– A paskudne obiady zrobione według przepisów, z czosnkiem, estragonem i fasolką szparagową?
[…]
– Ty naprawdę nie rozumiesz, prawda? – rzekła. – Ja wcale nie chcę wszystkiego, czego pragnę. Nikt tego nie chce. Nie tak naprawdę. Co to za zabawa dostawać wszystko, o czym się marzy, tak po prostu? Wtedy to nic nie znaczy. Zupełnie nic.
Neil Gaiman, Koralina,
przeł. Paulina Braiter-Ziemkiewicz,
Wydawnictwo MAG, Warszawa 2017.
(wyróżnienie własne)
Była pewna, że w mroku za jej plecami coś się kryje: coś bardzo starego i bardzo powolnego. Serce biło jej tak mocno i głośno, że bała się, że za chwilę wyskoczy z piersi. Zamknęła oczy, chroniąc się przed mrokiem.
*
– Wiesz, że cię kocham – dodała.
I wbrew samej sobie Koralina przytaknęła. Istotnie, druga matka ją kochała. Kochała ją jednak tak, jak skąpiec kocha pieniądze albo smok swoje złoto. Koralina wiedziała, że w guzikowych oczach drugiej matki jest jedynie własnością, niczym więcej. Domowym zwierzątkiem, które przestało bawić swoją panią.
*
[…]
położyła dłoń na gałce, przekręciła ją i w końcu otwarła drzwi.
Za nimi rozciągał się ciemny korytarz. Cegły zniknęły, jakby nigdy ich tam nie było. Z otwartych drzwi wypływał lodowaty zapach wilgoci. Woń ta przywodziła na myśl coś bardzo starego i bardzo powolnego.
Koralina przeszła przez drzwi.
*
Wyciągnęła rękę i jej dłoń natrafiła na zimny przełącznik. Nacisnęła go, nie wierząc, że zadziała. Jednak gdzieś w dole zapłonęła żarówka, rozjaśniając dziurę w podłodze słabym żółtym światłem. Koralina zobaczyła schody wiodące w dół. Nic poza tym.
*
Mogła albo krzyknąć i spróbować ucieczki […], albo też zrobić coś innego.
Zrobiła zatem coś innego.
*
– Nie boję się – powiedziała do siebie i nagle uświadomiła sobie, że to prawda.
*
Baśnie są bardziej niż prawdziwe: nie dlatego, iż mówią nam, że istnieją smoki, ale że uświadamiają, iż smoki można pokonać.
// G.K. Chesterton
*
I wtedy ręce duchów przeszły przez nią, użyczając jej siły, której już nie miała. Jeszcze jedna chwila oporu, jakby coś utknęło w drzwiach, a potem drewniane wrota zamknęły się z trzaskiem.
*
Nigdy wcześniej niebo nie było tak bardzo niebem, a świat tak bardzo światem.
[…]
Nic, pomyślała, nie mogłoby być bardziej interesujące.
*
– No, no, wygląda na to, że wszystko jest w deseczkę. Cud, miód, malina i szklanka wina – oznajmiła panna Forcible.
– Słucham? – rzekła Koralina.
– Wszystko układa się znakomicie – wyjaśniła panna Forcible.
(tamże)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz