A czemu tak? No właśnie, czemu? Jak to jest ze mną i językami obcymi? — nie ustępowała jakaś ciekawska figura wewnętrzna — musi być jakieś wytłumaczenie, skoro różnicę gołym okiem widać, nieuzbrojonym uchem słychać, a każdą komórką ciała czuć. Nie zatrzymałabym się przy tej kwestii, gdybym kilka dni temu nie odkryła, że język włoski jest dla mnie źródłem szczęścia. Może się walić, palić, swąd nadpalonych mostów relacyjnych, pomimo silnego wiatru, może utrzymywać się w powietrzu wiele godzin, a mi wystarczy jedno słowo lub fraza po włosku i niczego więcej mi do pełni szczęścia nie potrzeba.
To jak to jest? Ktoś we mnie chciał wiedzieć. Zatrzymałam się i już wiem. Język angielski wyjmuje mnie z bagienka polskiej martyrologii, mesjanizmu i narodowego zespołu stresu pourazowego — jest dla mnie źródłem wolności i szerszej perspektywy widzenia świata. Język hiszpański był dla mnie językiem nadziei i radości, ale to język włoski zamienia mnie w najszczęśliwsze zwierzę świata.
Kilka dni temu było upiornie ciężko — ulało mi się przy okazji kontaktów z liśćmi mojego drzewa genealogicznego. Nie trzasnę drzwiami, nie wcisnę pedału gazu do dechy, nie pomknę w siną dal, obiecując sobie, że nigdy więcej… — choroba odebrała mi te formy protestu, więc zamilkłam.
Odgradzając się milczeniem od wszystkiego, postanowiłam zrobić kolejne podejście do rodzajników, które wydają się proste, gdy patrzę na tabelkę, ale gdy ją odkładam, nie zostaje mi w głowie nic. Język angielski bezczelnie śmieje mi się wtedy w twarz i o swojej wyższości melduje: wróć do mnie, mam tylko trzy formy rodzajników (a, an, the). Język włoski ma, o zgrozo, cztery razy więcej form rodzajników, ale każdy z nich ma moc uszczęśliwiania za każdym razem, gdy poprawnie go użyję. Tłukłam rodzajniki na kudłatych i niekudłatych istotach i całkiem przez przypadek trafiłam na piosenkę, która skradła mi duszę. Zapętliłam jej słuchanie i… oglądanie!
Zecchino d’Oro, Il coccodrillo come fa?
l’animale, gli animali:
un cane, dei gatti, degli elefanti,
una farfalla, un’ape, delle rane,
il pipistrello, i coccodrilli,
lo scoiattolo, l’orso,
la chiocciola, l’antilope, le giraffe e le antilopi… la gente!
*
Bezokoliczniki po włosku brzydziły mnie okrutnie, bo po co mi one, skoro ich znajomość nie przydaje mi się specjalnie (w przypadku nieregularnych czasowników) przy odmianie w czasie teraźniejszym. Język angielski szczerzył się z wyższością: wróć do mnie, bezokolicznik czasownika regularnego i masz wszystko, czego potrzebujesz, nie tylko w przypadku czasu teraźniejszego. Spokoju mi jednak nie dawało, że tu i ówdzie wpadam na coś, co wygląda jak bezokolicznik, a jest tłumaczone na tryb rozkazujący (2. os. lp). Gdy na parkingu czekałam w samochodzie na Białego Kruka, zrobiłam klik, klik w kwestii trybu rozkazującego i spotkał mnie zachwyt bezgraniczny, i pokochałam bezokoliczniki. I znów łomolę piosenką, która znalazła mnie na gigancie.
Tommaso Paradiso, Non avere paura.
non essere triste,
non avere paura,
non mollare,
non smettere mai!
in bocca al lupo!
Od kiedy pamiętam fascynowały mnie oba te języki :-). Chyba dlatego, że niosą w sobie radość i są takie melodyjne, zwłaszcza włoski. Moje ostatnie odkrycie w którym tonę po same uszy :-) https://www.youtube.com/watch?v=_OutcK80CY4
OdpowiedzUsuń