Niedzielne odliczanie literek, trzy. Chciałam wrócić z czytaniem do Europy. Chciałam przeczytać coś, co najprawdopodobniej podobałoby się Białemu Krukowi. Wybór był szybszy niż błyskawiczny. Czytanie porywające, jakby moją naturą było czytanie powieści.
Męskie pisanie. Mocne. Szybkie. Żadnych półśrodków. Zderzenie żywiołów z życiem. Z męskim życiem, gdzie obecność miękkiego i delikatnego trzeba umieć wypatrzeć. Tak, był moment, gdy czytając wstrzymałam oddech. I pędziłam na łeb, na szyję, by dowiedzieć się jak skończy się ta historia.
W lutym 1959 roku kilka islandzkich trawlerów znalazło się w centrum nawałnicy na łowiskach u wybrzeży Nowej Fundlandii. Tamte wydarzenia są zapalnikiem niniejszej opowieści, ale narracja i postaci podlegają wyłącznie prawidłom literackim.
🖇
Dobrze jest widzieć efekty każdej pracy, a tu były one od razu widoczne, co dodawało ludziom animuszu, bo po kilku uderzeniach reling całkowicie schowany pod lodowym betonem zaczął się znów ukazywać. […] Nic samo z siebie nie odpadało ani się nie kruszyło pomimo walenia, lód trwał niewzruszony, zimny i milczący, jak pustynie polarne.
🖇
Marynarze widzieli wielki klucz mew trójpalczastych wykonujących swój codzienny poranny lot na północny wschód od łowisk – to dlatego islandzcy rybacy nadali temu miejscu nazwę Ritubanki, Bank Mew.
🖇
W drodze na statek znów jednak przypomniał sobie o swoim postanowieniu, by zapić się na śmierć, i dlatego był tak wściekły, kiedy koledzy ciągnęli go czy wnosili na pokład – to mu spieprzyło wszystkie plany.
🖇
Ci ludzie, niektórzy jeszcze kilka dni temu pijani w sztok, nieprzytomni, z czerwonymi, przepitymi oczami, o twarzach z popękanymi naczynkami, wiedzieli dokładnie, ile oczek potrzeba tutaj, ile tam musi być węzłów, a gdzie po prostu wystarczy związać przerwaną nić.
🖇
Później podczas rejsu Lárus miał go jeszcze zapytać, dlaczego nie rzuci tej niewolniczej pracy na morzu. Wtedy stary odpowiedział: „Niczego innego nie umiem”.
🖇
Wszystko jęczało i śpiewało, a załoga na pokładzie, poza chwilowym oczekiwaniem, nie miała nic do roboty przez co najmniej kilka minut i wtedy marynarze – prawdziwe wilki morskie – wkładali dłoń pod sztormiak, sięgali do kieszeni na piersi, w której spoczywała paczka cameli, wytrząsali jednego białego i wkładali w usta, po czym zapalali, kryjąc płomień zapałki w dłoniach, i wydmuchiwali dym, a papierosa obracali do wnętrza dłoni, chroniąc w ten sposób żar; to uchodziło za szczególnie trudną sztukę i jedynie najbardziej doświadczeni byli w stanie robić takie triki, podczas gdy fale rozbijały się o dziób, a woda strumieniami zalewała pokład, nie mówiąc już o momentach, gdy wyciągano sieci trałowe, a ich mokre druty wyłaniające się z morza zwijały się z wyciem i pluły mgłą unoszoną przez wiatr.
🖇
Kapitan był człowiekiem w średnim wieku, o ciemnych, lekko przyprószonych siwizną włosach, średniego wzrostu, małomównym, odpowiadającym cicho, gdy go zagadywano, niezależnie od tego, czy informacje pochodziły od telegrafisty czy oficera, chyba że krzyczał do maszynowni albo przez okno mostka – wtedy jego głos brzmiał mocno i donośnie. […] często kiedy przebywają na lokalnych łowiskach wokół Islandii, gdzie nagminnie stoją statek przy statku, a on huknie przez okno na mostku rozkaz, żeby zarzucić trał, trał natychmiast zarzuca dwadzieścia innych trawlerów.
🖇
Opuszczał stanowisko jedynie za potrzebą i zaraz wracał patrzyć burzy w twarz, obserwować fale wielkości gór.
🖇
[…] marynarze powłazili na wolne koje, większość posnęła całkiem ubrana, aby być w gotowości; szczęśliwi zasnęli od razu, pozostali wsłuchiwali się w wycie wiatru i uderzenia kolegów walczących w ciemnościach z oblodzeniem.
🖇
Praca islandzkiego rybaka pełnomorskiego jest jak służba w wojsku podczas wojny.
🖇
Silnik działał, śruba się obracała, ster funkcjonował, sztorm szalał, fale smagały statek, woda zalewająca stal zamarzała. […] Na dole w maszynowni, w ukropie i nieustannym hałasie, jakoś udawało się nie myśleć o zagrożeniach – nie żeby się o nich zapominało, to było wykluczone, ale można się było skoncentrować na maszynach, na sercu statku, i dokładać starań, aby nadal biło.
🖇
To oczywiste, że członkowie załogi się bali, choć przebywając na mrozie i skuwając lód, starali się o tym nie myśleć. Za to kiedy wchodzili do środka, żeby odpocząć lub usiąść, strach ich dopadał. […] Nikt nie płakał, ale jeden z chłopaków zaczął się ni z tego, ni z owego śmiać – śmiał się i śmiał, aż się zakrztusił i dostał ataku kaszlu, a gdy ten minął, chłopak znów zaczął rechotać. Nie dało się tego wytrzymać, ludzie stali się jacyś bezbronni; człowieka, który płacze, można pocieszyć, albo przynajmniej namawiać, żeby wziął się w garść, ale co robić z takim, który rży ze śmiechu? Do tego nie był to śmiech zaraźliwy, nikt mu nie wtórował.
🖇
Zdawać by się mogło, że trwało to nadzwyczaj długo; siły natury całym swoim ciężarem ciągnęły młodego człowieka w drugą stronę, do morza, a trzymała go jedna dłoń.
🖇
Było oczywiste, że to zadanie trudne i niebezpieczne, ale w obecnej sytuacji wszystko, co robili, było trudne i niebezpieczne.
🖇
Załoga miała oczywiście nadzieję, że pogoda zacznie się uspokajać, prędzej czy później zawsze tak się dzieje – każdy grad kiedyś osłabnie, powiada przysłowie – a tymczasem nadszedł niedzielny wieczór.
🖇
Pierwszy mechanik zamienił kilka słów z drugim i trzecim; obaj mieli przekrwione oczy i chrypkę, ale zgodzili się szybko uruchomić windy. „Najgorsze, co się może stać, to że się nic nie zadzieje”, stwierdził trzeci.
Einar Kárason, Sztormowe ptaki,
przeł. Jacek Godek,
Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2019.
(wyróżnienie własne)
[…] radiotelegrafista, człowiek o dużej wiedzy. To on zajmował się biblioteczką na statku, książki leżały u niego w dwóch skrzyniach, czterdzieści tomów w każdej, wypożyczone z działu marynistycznego biblioteki miejskiej w Reykjavíku. Skrzynie krążyły między jednostkami floty rybackiej, zawartość zmieniano kilka razy do roku, żeby marynarze nie musieli czytać wciąż tego samego.
🖇
To są sztormowe ptaki – kiedy się zbliżają, człowiek jest wśród przyjaciół.
(tamże)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz