wtorek, lutego 15, 2011

183. Kulinarna psychoza

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał) 

Kuchnia i Dwunożne Stada długo nie mogły się spotkać. Niektórzy żywili nadzieję, że z czasem poślubnym może jednak doszlusujemy do peletony społecznego. Miesiąc po ślubie, sto lat temu, otrzymałam na imieniny książkę kucharską, w której obiecywano, że wykonanie każdego przepisu zajmie maksymalnie 30 minut. Była więc i wiara, że może damy radę pół godzinki odstać przy garach. Nienawidzę kolorowych, pięknych książek kucharskich, bo trudno się najeść ilustracjami a to, co ugotowane rzadko przypominało obietnicę smaku, jaką roztaczały wokół siebie piękne fotografie znajdujące się obok przepisu. Pomijam wkurzające „doprawić do smaku”. Jeśli nigdy nie jadłam potrawy, skąd mam wiedzieć jaki jest jej smak? Ciężki przypadek otępienia kuchennego.

Wkład wspomnianej książki kucharskiej w rozwój kulinarny Stada ograniczył się do rozwoju słownika używanych fraz. Są takie chwile w życiu człowieka, że coś by zjadł, ale nie wie co. Właśnie w takich momentach raczymy się nawzajem tekstem: „jeżowców z kawiorem mi się chce” i wiadomo, że to właśnie ten stan chcicyNaNieWiemCo. Przepis na to danie nadal mamy. Wciąż nie wiemy jak wyglądają i gdzie można kupić jeżowce. Co gorsza, niezmiennie nie chcemy się dowiedzieć. Ale, ale...

Stało się. Pan Osteo w zeszłym tygodniu wyłączył mi moduł ze słowami. Uciekały ode mnie, trzymały się z daleka i nawet dwóch spójnych zdań nie udało się zapisać. Co Pan Osteo nacisnął, nie mam pojęcia. Porobiło się --- kuchnia przyjacielem mym. Wyrażam swoje istnienie garami. Zimno, więc zachciało się zup, po których długo jest ciepło. Padło na małą książeczkę, którą odkrył przed nami mój Tata serwując pieczarkową z pęczakiem. Była pieczarkowa, była cudna złotożółta zupa warzywna z zieloną soczewicą.

Kulinarny postęp w mym życiu, pomijając głodnego Sadownika, wspierają mężczyźni. Jeden z moich studentów podsunął mi kiedyś pod nos nazwisko Łebkowskiego jako autora genialnych książek kucharskich. Daje radę mój student, dam i ja! Z pomocą owej książki, pojawiły się łazanki ze słodką kapustą i grzybami --- wspomnienie sprzed dwudziestu lat ożyło, smak ten sam, tylko najeść się można było do bólu. Raj!

Dziś nie poznałam siebie. Zachwycona kupowałam przyprawy w Kuchniach Świata. Garam Masalę kupił Sadownik w zeszłym tygodniu. Dziś dołączyły do nas pasta z chilli, curry i... na obiad (z małej książeczki) ostra zupa ziemniaczana z ciociorką i groszkiem oraz awaryjnie coś swojskiego: serowe racuszki. Boże, niech ten kulinarny szał mi minie do końca przerwy międzysemestralnej...
...a myśli już krążą wokół wołowiny w sezamie...
...czy ja oszalałam?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz