czwartek, września 15, 2016

(2021+4+2+11+2+2). Urlopownik (VI)

 wpis przeniesiony 24.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

W sześciu słowach. Łapie za jaja i nie puszcza.

Inaczej. Nie pozostawia złudzeń. Dobro dzieci nie leżało na sercu tak wielu dorosłym, jakby się mogło wydawać. Po siedemdziesięciu latach z małym okładem można, nie naginając specjalnie rzeczywistości, powiedzieć, że wciąż dobro dzieci nie leży na sercu zbyt wielu ludziom. Co innego, jeśli chodzi o nienarodzone. Dzieci w wielu wypadkach są komponentą statusu społecznego, efektem przecież-nie-można-inaczej, czy co ludzie powiedzą. Nagminnie jestem świadkiem, gdy to dziecko ma zrozumieć, pojąć, doskoczyć. Zbyt rzadko widzę dorosłych, którzy chętni są uczyć się od dzieci. Przykład?

Przykład. Urlopowy. Dzieci mają niebywałą łatwość wchodzenia w relacje, co dorosłych opiekunów, nie wiedzieć czemu, zwykle wprawia w zakłopotanie. Nad morzem, przy linii brzegowej dwuletnia dziewczynka idzie na zderzenie. Zatrzymuję się, uśmiecham się do niej i obserwuję, o co chodzi. Dziewczyneczka dziarsko idzie dalej, a ja już wiem, o co biega. Wbijam kije i czekam. Dziewczynka uśmiecha się zawadiacko i przechodzi pod moją ręką, między mną i kijem. Rodzic skurczony, dwa metry dalej, przeprasza. Za co? My naprawdę dobrze się bawiłyśmy.

Jeszcze inaczej. Ten mądry z miłościwie nam panujących, co twierdzi, że wojna ma też dobre strony, powinien być łaskaw przeczytać tę książkę, ale ze zrozumieniem — na co pewnie trudno liczyć, bo nie ma czasu, a zrozumienie wymaga czasu, refleksji i empatii, a nie narodowego zacietrzewienia.

W dziesięciu słowach. Bycie dorosłym oznacza zobowiązanie wobec dzieci, wobec każdego spotkanego dziecka.

     — Poczekaj tu na mnie, zaraz przyjdę, muszę pójść do zakrystii.
     Kościół jest prawie pusty.
     Renata zostaje, patrzy na wielkiego Chrystusa nad ołtarzem, na anioły i świętych. Zaczyna się cicho modlić. „Panie Jezu, zrób tak, żeby wszyscy byli szczęśliwi, żeby nikt niepotrzebnie nie umierał, żeby wszyscy znaleźli swoich bliskich i żeby było co jeść. Spraw, żeby nigdy nie trzeba było się bać”.
     Chrystus milczy i patrzy, litościwie się uśmiechając.

*

Stasė owija Renatę dużym ręcznikiem, wyciąga z balii, wyciera.
     — Jak dobrze, że ty nic nie rozumiesz, co ta piekielnica, moja siostra, wygaduje — mówi do dziewczynki po litewsku.
     Stasė wynosi Renatę owiniętą w ręcznik do dużego pokoju, gdzie czeka już pościelone łóżko.
     W pokoju stawia ją na krześle.
     — Zaraz ci dam koszulę nocną. Będzie na ciebie za duża… — śmieje się — bo to moja… Ale jutro uszyję ci śliczną koszulę. I sukienkę. Teraz musisz się wyspać.

*

Przez uchylone drzwi słyszy jakiś dźwięk dobiegający z kuchni. Podchodzi bliżej drzwi, widzi, jak Stasė szyje sukienkę. Kobieta wygląda na szczęśliwą. Renata przypatruje się Stasė, jakby chciała zapamiętać na zawsze jej twarz w tym momencie. A może próbuje zrozumieć jakąś prawdę o ludziach?

*

Przecież nie możemy zgubić się w świecie na zawsze, prawda? Skoro się zgubiliśmy, spróbujemy się znaleźć. Musimy spróbować!

*

Ktoś gra na fortepianie „Gnossienne nr 5” Erika Satiego, tylko inaczej niż mama — mocno przyciska klawisze, wręcz w nie uderza. Renatę przepełnia lęk, ale idzie w stronę tej muzyki, która staje się coraz głośniejsza.
     Już wie, skąd dobiega. Naprzeciw na wpół zburzonego muru stoi dom — z otwartymi na wiosnę i słońce oknami. Przez nie widać jasny pokój, w którym tańczą dziewczynki, małe baleriny. Renata widzi też pianino i siedzącą przy nim potężną pianistkę, a obok — drugą kobietę, piękną, wysoką, z opaską we włosach.
     Dziewczynka patrzy na ten niezwykły świat i nie może oderwać oczu
.

Alvydas Šlepikas, Mam na imię Marytė, przeł. Paulina Ciucka,
Wydawnictwo KEW, Wrocław 2015.
(wyróżnienie własne)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz