wpis przeniesiony 25.03.2019.
(oryginał z zawieszkami)
Dwudziestego trzeciego, dokładnie dwadzieścia lat i cztery miesiące temu zapisane. To była niedziela — sprawdziłam. Dziś, dwudziestego trzeciego, również w niedzielę, dwadzieścia lat i cztery miesiące później czytałam.
Czytałam w nędznym stanie, trochę jakby z obowiązku. Bo nie wiedzieć czemu, wczoraj późnym popołudniem, pomimo wspaniałego dnia, gdy wracałam do domu, napadł mnie zły nastrój i wpędził w czerń przenajczarniejszą. Zły nastrój mieć, nie mając powodu, to sztuka prawdziwa i właśnie mi ta sztuka się udała. Nie pomogła gorąca kąpiel. Nie pomogła herbatka z pigwą i imbirem. Nie pomogło porzucenie urządzeń elektronicznych. Nie pomogło wcześniejsze lądowanie w łóżeczku. Film nie pomógł i dobry sen też nie. Ranek niemocą witałam.
Ostatecznie, wiedziona ciekawością, zaczęłam przyglądać się zjawisku. Co mi robi ten konkretny nastrój zły? Co mi robi czerń najczarniejsza? Co mi robi bezpowód? Zatrzymuje mnie. Odbiera wszystkie rzeczy, które dzisiaj chciałam zrobić koniecznie. A świat nie kończy się wcale, choć zastyga.
Świat zaczął nabierać kolorów znów, gdy do mnie dotarło, że nastrój zły, ten bez powodu i najczarniejszy nauczał mnie, że nie ma powodu, by gonić, ale jest powód, by żyć. Łomolnęłam LP!
Uśmiechnęłam się do siebie ze zrozumieniem, a po przeczytaniu tego rozdziału, wiedziałam, że dziś to jutro dla mojego wczoraj i trzeba było poczekać.
Zawsze trzeba czekać do jutra, żeby się przekonać, co przyniesie następny dzień.
*
Nie miałem najmniejszego pojęcia, co mnie czeka dalej, i jakie nieznane stwory zamieszkują ten dziewiczy obszar.
Haruki Murakami, O czym mówię, kiedy mówię o bieganiu,
przeł. Jędrzej Polak, Muza, Warszawa 2010.
(wyróżnienie własne)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz