wpis przeniesiony 25.03.2019.
(oryginał z zawieszkami)
Mam na imię Jabłoń i jestem kundloholiczką. Tak powinien zaczynać się czwartkowy wpis półtora tygodnia temu. Mój kundel owego dnia zapdejdtował się na śmierć. Miałam pełen zakres objawów odstawiennych. Towarzyszyło mi kompletne niezrozumienie, że przecież nie dzieje się nic wielkiego, mogę do ręki wziąć papier, kartki przewracać, fizycznością książki się cieszyć. Pojąć nie mogłam, że żeby czytać, dwóch rąk trzeba używać zamiast jednego palca. Poszukiwania diagnozy i leku na błąd numer 2 skończyły się smakowaniem przedskoczka TTIP i CETA.
Tak, kundle — wspaniałe, gdy działają — mają wadę. Kupując kundla trzeba się nastawić na to, że kupiło się jednorazowy luksusowy pendrajw o pewnych dodatkowych własnościach. Mój żył 19 miesięcy, co oznacza koszt 32 zł miesięcznie, luz. Zła? Byłam wściekła, bo straciłam wszystkie swoje notatki. Straciłam, bo myślałam, że kupiłam urządzenie elektroniczne. Teraz już wiem, notatkom trzeba robić bekapy, bo kundel wcześniej czy później zdechnie.
Jak skończyła się ta historia? Zwyczajnie i prozaicznie. Mam nowego kundla.
*
Ale zanim Sadownik przytargał nowy czytnik, czytać się chciało, bo przecież mam na imię Jabłoń i jest literkoholiczką.
Mam jeszcze trochę papieru do przeczytania. Gdy przeskoczyłam mentalnie potrzebę używania dwóch dłoni, sięgnęłam po książkę, którą pożyczyłam od Sadownika Mamy przeszło półtora roku temu. Nie idzie zrozumieć, dlaczego wszystkie inne książki Genovy są dostępne i w papierze, i w wersji elektronicznej, ale nie TA! A ja papieru bez powodu nie kupuję. W przypadku tej książki brak powodu potwierdza się boleśnie — papier standardowy, czyli bury.
A książka? A sama książka… zamyśliłam się. Chyba nie rozumiałabym — tak jak rozumiem, mając doświadczenie ostatnich trzydziestu dziewięciu tygodni — wielu zdań, akapitów, myśli i znaków zapytania. Lektura obowiązkowa dla pracoholików i tych, co im się wydaje, że świat się bez nich zawali.
[…] spojrzał na zegarek i powiedział „Nie martw się, dasz radę”. Akurat nie potrzebowałam prognozy w stylu Zen.
*
Udzielamy porad strategicznych firmom na całym świecie, działającym w dowolnej branży — dotyczących innowacji, konkurencyjności, restrukturyzacji, kierownictwa, marki, fuzji, wzrostu i — przede wszystkim — zarabiania pieniędzy.
*
— W porządku, ale kiedy według ciebie będę mogła wrócić do normalności?
[…]
— Może nigdy.
Nie lubię tej baby.
*
Uśmiecham się. Może jeszcze nie jestem zbyt dobra, ale można powiedzieć, że jestem odrobinę lepsza, niż nie za dobra.
— Suuuper — mówi i mogę przysiąc, że usłyszałam, jak odskoczyło wieczko pojemnika, skrywającego jego wyobraźnię.
*
Cygaro nigdy nie jest tylko cygarem.
*
Kogo ja okłamuję. Daleko do poprawy. Poprawa to maleńka wioska, zagubiona gdzieś w puszczy amazońskiej, a ja nie mam żadnej mapy. Muszę mieć szczęście, żeby do niej dotrzeć. Muszę mieć szczęście, żeby dotrzeć dokądkolwiek.
*
— Na jak długo?
— Na teraz.
*
Mózg to niezwykła rzecz. Nigdy nic nie wiadomo. Musiał skończyć studia medyczne, żeby się o tym dowiedzieć.
*
— Widzisz, jestem głupi.
— Nie jesteś głupi. Nie mów tak. Myślisz, że ja też jestem głupia?
— Nie.
— No właśnie. Żadne z nas nie jest głupie. Nasze mózgi pracują inaczej niż mózgi innych ludzi i musimy się nauczyć, jak zaprząc je do pracy. Ale nie jesteśmy głupi, prawda?
— Prawda — mówi, zupełnie mi nie wierząc.
*
Niedługo będzie najkrótszy dzień roku, więc dzień przechodzi w noc w mgnieniu oka, przypominając mi, że w jednej chwili wszystko może się zmienić.
*
Malowanie to patrzenie. To skupianie się na tym, co zwykle omiatamy wzrokiem, zamiast patrzeć. To spędzanie wolnego czasu w pełnym znaczeniu tego wyrażenia.
*
— Ach tak. Jest kilka standardowych pytań, na które tylko ty znasz odpowiedź.
— Okej.
— Jaki cel chcesz osiągnąć, uprawiając sporty zimowe?
[…]
— Świetnie. Możemy to osiągnąć. A jakieś odleglejsze cele?
[…]
— Doskonale. A jakie masz cele życiowe? Te na najbliższą przyszłość?
[…]
— Wow. Brzmi onieśmielająco. A jakie są twoje długoterminowe cele?
[…]
— Odzyskać swoje życie.
*
Tak było do dnia wypadku. Po raz pierwszy od niemal dekady, przestałam zapierniczać tysiąc mil na godzinę. Wszystko się zatrzymało. I chociaż duża część bezruchu ostatnich czterech miesięcy okazała się bolesnym i strasznym doświadczeniem, pozwoliła mi podnieść głowę i rozejrzeć się wokół.
Zaczęłam zastanawiać się nad sobą. Na czym jeszcze polega życie? Może sukces polega na czymś innym, a może można go osiągnąć inaczej. Może istnieje inna droga dla mnie, po której mogłabym poruszać się z rozsądną prędkością. […] Nie chcę tamtego życia.
*
— […] W niektóre dni będziesz czuła się odważniej niż w inne. Tak jak każdy.
— W niektóre dni dostrzeżesz duże postępy, a w inne nie.
— Jasne.
*
Robię postępy powoli, małymi krokami, nieśmiało i znienacka i dopiero po kilku tygodniach lub miesiącach , a nie dniach, można dostrzec spektakularne zmiany.
*
Jesteśmy tu, by świętować życie, jakie mamy, a nie rozczulać się nad tym, które straciliśmy.
*
— Za pełnię życia — mówi.
Uśmiecham się, kocham go, że zmienił się razem ze mną, za to, że poszedł za mną tam, gdzie zabrał nas mój uraz, za to, że ze mną doświadcza czegoś nowego. […]
— Za pełnię życia mówię.
Stukamy się kieliszkami i pijemy.
Lisa Genova, Lewa strona życia,
przeł. Agnieszka Kalus,
Papierowy Księżyc, Słupsk 2013.
(wyróżnienie własne)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz