sobota, września 01, 2018

2998. Nie sięga jej czas

 wpis przeniesiony 10.04.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Edmund Brundish otrzymał tę książkę od Florence Green w filmie Księgarnia z marzeniami (tu w obrazku do piosenki Florence ją pakuje, 1min:17sek). W ten sposób prawie tydzień temu przytargałam do ula kolejną potrzebę przeczytania książki. Właśnie ona, ta książka, miała swoją premierę w 1953 roku i (niesamowite) nic a nic się nie zestarzała. Sześćdziesiąt pięć lat później wciąż brzmi okrutnie proroczo. A ja rozumiem, dlaczego pan Edmund się w niej zaczytywał.

kadr z filmu Księgarnia z marzeniami, fot. źródło.

     — Siadaj, Montag. Siadaj i patrz. Delikatnie, jak płatki kwiatu. Podpal pierwszą kartkę, potem drugą… Zmieniają się w czarne motyle. Piękne, prawda? Zapal trzecią kartkę od drugiej i dalej już pójdzie samo, rozdział po rozdziale, wszystkie te głupstwa wyrażone w słowach, wszystkie fałszywe obietnice, zużyte idee i skompromitowane filozofie.

*

     — Nie mieszać cię do tego? Proszę bardzo. Ale jak mam siebie do tego nie mieszać?! Nie można wiecznie do niczego się nie mieszać. Od czasu do czasu powinniśmy się w coś angażować. Czymś przejąć. Ile czasu minęło, odkąd na serio się czymś przejęłaś? Czymś ważnym? Czymś prawdziwym?

*

     — Jak to jest — zapytał za którymś razem przy zejściu do metra — że mam wrażenie, jakbym znał cię od lat?
     — To dlatego, że pana lubię — odparła — i nic od pana nie chcę
. I dlatego, że się znamy
.

*

     — […] Mówią, że jestem aspołeczna. Nietowarzyska. Właściwie to dziwne, bo tak naprawdę to ja jestem bardzo towarzyska. Chyba wszystko zależy od tego, jak rozumieć towarzyskość, nie uważa pan? Dla mnie to oznacza rozmawianie o takich rzeczach. — Zagrzechotała trzymanymi w garści kasztanami, wyzbieranymi z podwórka. — Albo o tym, jaki świat jest niezwykły. Przyjemnie jest być wśród ludzi, ale nie wydaje mi się, żeby towarzyskie było zbieranie mnóstwa dzieci w jednym miejscu, a potem zamykanie im ust.

*

Zauważył pan, jak często w naszych czasach ludzie krzywdzą innych?
     — Mówisz, jakbyś była bardzo stara.
     — Czasem czuję się prastara
.

*

W miarę jak szkoły produkowały coraz więcej biegaczy, skoczków, wyścigowców, majsterkowiczów, łapaczy, chwytaczy, lotników i pływaków zamiast egzaminatorów, krytyków, mędrców i obdarzonych wyobraźnią twórców, słowo „intelektualista” zasłużenie stało się obelgą. Zawsze boimy się tego, co nieznane.

*

Zamek błyskawiczny zastępuje guziki i człowiekowi nagle ubywa czasu na myślenie przy ubieraniu się o świcie, w godzinie filozofii i melancholii.

*

     — Posłuchaj — przemówił łagodnie staruszek. — Zachowaj spokój. Wiem. Rozumiem. Boisz się popełnić błąd. Więc się nie bój. Na błędach też można się uczyć.

*

Staruszek pokiwał głową.
     — Kto nie buduje, ten pali. Historia stara jak świat i młodociani przestępcy.
     — Czyli taki właśnie jestem.
     — Po części wszyscy tacy jesteśmy
.

*

Już w tej chwili czuł, że stoi u początku wielkiej podróży, wielkiego porzucenia, wielkiego odejścia od swojego poprzedniego „ja”.

*

Nie, nie, drogi panie, to nie książek panu brakuje, tylko czegoś, co można znaleźć w różnych miejscach: na starych płytach gramofonowych, w starych filmach, u starych przyjaciół; należy tego szukać w naturze i w sobie samym. Książki były zaledwie jednym z wielu rodzajów naczyń służących do przechowywania rzeczy, o których baliśmy się zapomnieć. Nie mają w sobie nic z magii. Magią było to, co mówiły; było nią to, w jaki sposób zszywały skrawki wszechświata w skrojone na naszą miarę okrycie.

*

     — Ja nie mówię o rzeczach jako takich, proszę pana — tłumaczył Faber. — Mówię o ich istocie. Siedzę tutaj i wiem, że żyję.

*

     — Próbowałem sobie przypomnieć! I nic!
     — Nie próbuj. To samo przyjdzie, kiedy będzie potrzebne
.

Ray Bradbury, 451 stopni Fahrenheita, przeł. Wojciech Szypuła,
Wydawnictwo MAG, Warszawa 2018.
(wyróżnienie własne)

Wszystko ma swój czas. Tak. Jest czas burzenia i czas budowania. Tak. Czas milczenia i czas mówienia. To wszystko prawda. Ale co jeszcze? Co jeszcze? Coś, coś

*

Cisza opadała wraz z przesianym pyłem, a oni mieli tyle czasu, ile tylko zechcą, żeby się rozejrzeć, ogarnąć rzeczywistość tego dnia i przyswoić ją sobie wszystkimi zmysłami.

*

Nie cierpię Rzymianina o nazwisku Status Quo!”, wołał. „Chłoń otaczające cię cuda”, powtarzał. […] Oglądaj świat. Jest bardziej niezwykły od wszystkich marzeń wytwarzanych i kupowanych w fabrykach. Nie proś o gwarancje. Nie oczekuj bezpieczeństwa, takie zwierzę nigdy nie istniało.

*

     — Dziadek mawiał, że każdy, kto umiera, coś po sobie zostawia: dziecko, książkę, obraz, wybudowany dom, postawiony mur, uszyte buty. Zasadzony ogród. Zostawiasz coś, czego twoja ręka dotknęła w taki sposób, że twoja dusza ma dokąd odejść po śmierci, i kiedy ludzie patrzą na to coś, na posadzone przez ciebie drzewo czy kwiat, ona tam jest. Nie jest ważne, co dokładnie zrobiłeś, tłumaczył dziadek; liczy się to, że przetworzyłeś jakiś obiekt, przemieniłeś go ze stanu przed twoim dotykiem w inny, nowy stan, który w jakiś sposób cię przypomina i trwa już po tym, jak odsuniesz ręce. Różnica między człowiekiem, który po prostu przycina trawnik, a prawdziwym ogrodnikiem polega na dotyku, mawiał. Przystrzygacz mógłby w ogóle nie istnieć; ogrodnik będzie tam obecny przez całe życie.

*

Ale to właśnie jest w człowieku najpiękniejsze: nigdy nie jest aż tak zniechęcony ani aż tak zdegustowany, żeby się poddać i nie spróbować jeszcze raz, ponieważ doskonale zdaje sobie sprawę, jakie to ważne i jak bardzo warte zachodu.

(tamże)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz