wpis przeniesiony 11.04.2019.
(oryginał z zawieszkami)
Eksperyment trwa. Nie czytam. W czwartek między zajęciami, skoro nie czytam programowo, postanowiłam rzucić okiem na to, co czytał Dudi. W ten sposób w ciągu kilku minut miałam tę książkę do tramwaju.
Casilda westchnęła. Gdyby nie westchnęła, uznałabym czas spędzony z dziewięćdziesięciolatkiem i burdelmamą za prawie stracony. Na szczęście Casilda westchnęła. Gdyby nie westchnęła, poza świadkowaniem kilku rozmowom, które rozbawiły mnie do łez, wzruszyły lub zadumały ciut, książkę uznałabym za obrzydliwą. Na szczęście Casilda westchnęła. Wciąż są w tej książce sceny, które wykręcają mnie na lewą stronę, ale jako całość jest ona warta grzechu, czasu i towarzystwa porannej kawy.
Gdyby jednak ta opowieść była dwa razy grubsza, nawet fakt, że Casilda westchnęła, nie pomógłby — rzuciłabym tę książkę w cholerę, nazwisko autora nie dawałoby żadnej taryfy ulgowej — won!
Ja jestem tą, której nie szukasz.
*
Wiesz, zaczynam się powoli starzeć, powiedziałem. Już jesteśmy starzy, westchnęła. Rzecz w tym, że człowiek nie czuje tego w środku, za to po człowieku wszyscy to widzą.
*
Uzmysłowiłem sobie, że i ta chwila jest swoistą okazją podsuwaną mi przez los, więc chwyciłem się jej i nie pozwoliłem uciec […].
*
Zacząłem od pytania, kiedy uświadomiłem sobie, że jestem starym już człowiekiem, i wydaje mi się, że stało się to właśnie tuż przed owym dniem. Gdy ukończyłem czterdzieści dwa lata, udałem się do lekarza, skarżąc się na utrudniający mi oddychanie ból w plecach. Zbagatelizował problem: to naturalny ból w pańskim wieku, stwierdził.
— W takim razie — odpowiedziałem — rzeczą nienaturalną jest mój wiek.
*
Dziś śmieję się z chłopaków z osiemdziesiątką na karku, którzy przerażeni nagłym niedomaganiem, bezzwłocznie szukają pomocy u lekarza, jeszcze nieświadomi, że po dziewięćdziesiątce jest jeszcze gorzej, ale staje się to zarazem nieistotne: wciąż żyjesz, więc coś za coś. Triumfem życia z kolei jest szwankowanie pamięci ludzi starych wobec błahostek, atoli rzadko owa pamięć niedomaga, gdy rzeczy mocno nas dotyczą.
*
[…] oświadczył: Świat idzie do przodu. Tak, odpowiedziałem, do przodu, ale nieustannie kręcąc się wokół Słońca.
*
[…] poczułem w gardle niemalże gordyjski węzeł tych wszystkich miłości, które mogły się stać, ale się nie stały.
*
Zacząłem uczyć się kota, tak jak niegdyś wkuwałem łacinę. […] Chciałem, by kot nauczył się jeść o stałych porach, korzystał z kuwety z piaskiem na tarasie, by nie wchodził na moje łóżko, gdy śpię, i nie wąchał mojego jedzenia na stole, i nie potrafiłem dać mu do zrozumienia, że ten dom jest po prostu jego domem, a nie łupem wojennym. W rezultacie pozwoliłem mu robić, co mu się żywnie podoba.
*
Ma podwójne życie i podwójne szczęście i może zmieniać swoje przeznaczenie. Lubi wszystkiego próbować, z ciekawości, ale nigdy sobie nie wybaczy, jeśli nie będzie kierować się sercem.
*
Odkryłem, że nie jestem zdyscyplinowany z przyrodzenia, ale w wyniku reakcji na swe bałaganiarstwo; że wydaję się szczodry, ażeby skryć swoje sknerstwo, że jestem przesadnie ostrożny z powodu czarnowidztwa, że jestem pojednawczy, by nie ulec hamowanej złości, że jestem punktualny, bo nie chcę, by się ktokolwiek dowiedział, jak mało mnie obchodzi cudzy czas. Odkryłem wreszcie, że miłość nie jest stanem duszy, ale znakiem zodiaku.
Stałem się inny.
Gabriel García Márquez, Rzecz o mych smutnych dziwkach,
przeł. Carlos Marrodán Casas, Muza, Warszawa 2017.
(wyróżnienie własne)
(okładka z papierowego wydania z roku 2010,
bo ta z 2017 nie uruchamia pragnień)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz