czwartek, lutego 21, 2019

3197. Nieuleczalne czytanie

 wpis przeniesiony 15.04.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Każdy wybiera swoją drogę, ważne, żeby się nie poddać — przeczytałam — ładne! Od kilku dni włóczyłam się po pięciu książkach — każdy z pięciu różnych kawałków mnie czytał inną. Niby wróciłam już do siebie, prawie już tak, ale też jakoś nie do końca. Rzuciłam wszystkie pięć.

Dopadła mnie wczoraj w takim wróconym–niewróconym stanie ta książka, w dniu swojej premiery (nie zakładajcie konta na instagramie, nie obserwujcie ulubionych wydawnictw, jeśli nie chcecie, by tak się to kończyło). Wieczór, ranek i przeczytane. Ta książka pomogła ułożyć się tej części mnie, która wróciła ze szpitala z tą, która stała na progu domu od prawie dwóch tygodni i nie mogła wejść. Puzzle wskoczyły na swoje miejsce. Od jednego marzenia się zaczyna — przeczytałam — i już. Śmiertelna powaga sytuacji spuściła z tonu.

Pamiętam ten pierwszy raz, kiedy uznałam siebie za chorą, inną, a przy tym ani na sekundę nie odebrałam sobie praw do dokładnie tego samego co wcześniej. Dokładnie tego samego. Ani mniej, ani więcej.

*

Zależy ci tylko na tym, żeby nie zaliczyć się do chorych, słabszych, bo wtedy sobie odpuścisz i będziesz chciała, żeby i tobie odpuszczono. A przecież to się dzieje naprawdę, jesteś już inna, nie jesteś zdrowa, nie jesteś już tak zwyczajnie neutralna. I o to rozgrywa się walka, o bycie między odpuszczeniem a niedopuszczeniem.

*

A czy Wy umiecie być chorymi? Dostrzec słabość swojego ciała bez wartościowania tego stanu rzeczy, bez ucieczki w winę, karę i wstyd? I czy umiecie uznać chorobę innego, również bez zasłon dymnych z metafor?

*

Ale zanim się sobie pójdzie, myśli się, że każdy moment jest tak samo dobry na wszystko, a między „jeszcze nie teraz” a „już teraz” nie ma żadnej różnicy.

*

Mam ciało czy jestem ciałem? Jedność pojawia się w momencie bólu.

*

W tej jednej chwili wydarza się milion innych alternatywnych chwil, których nie wybrałam, które nie wybrały mnie.

*

Pierwsza zasada, jaka pojawiła się w mojej głowie zaraz po diagnozie: jakość, a nie długość życia. Pielęgnuję tę zasadę jak dziką roślinę uprawianą w domowych warunkach.

Autorka, fot. Karolina Sekuła, źródło.

W naszej cielesnej, mięsnej samotności nikt nie jest w stanie nam pomóc, jako ciało zawsze jesteśmy tylko i wyłącznie rozpaczliwie sami. Ta samotność dotyczy nas wszystkich, osoba chora doświadcza jej jednak dużo częściej.

*

Pragnę uznać siebie i świat. Uszanować to, co jest, i wyzwolić się z presji poszukiwań. Zmieniać, jeśli trzeba, ale tylko jeśli będę chciała.

*

I czuję, że znowu się zapomniałam. Że jeszcze może być pięknie.
     […] I jestem wtedy kimś mniej, niż mogłabym być. Gubię się, odpuszczam, zaczynam wierzyć w to, że „inaczej nie będzie”. Zniechęcona lub po prostu ukołysana do snu starym i już nieaktualnym poczuciem, że przecież robię rzeczy pożyteczne dla własnego przetrwania.

*

Sęk w tym, że jest tyle modeli życia, ile osób, podobnie jak nie ma lepszego i gorszego modelu chorowania. Mówi się, że z osobą chorą choruje całe jej otoczenie. Zgadzam się, jedno wpływa na drugie. Wszyscy jesteśmy za siebie współodpowiedzialni — ja za to, jak Wy czujecie się przy mnie; Wy za to, jak ja czuję się wśród Was w chorobie.

*

[…] chcę być ciałem, które wie, że minie, ale wie też, że jest, i czerpie z tego bycia największą z możliwych rozkoszy.

*

[…] przyjemność jest po prostu przyjemna — i tyle.

*

[A.Ż.] Można więc powiedzieć, że marzenia przedłużają życie. A jednocześnie, że nie ma żadnej reguły, jak więc żyć, Pani Doktor?
     [Małgorzata Chudzik] Hmm… mogę tylko powiedzieć, że życie jest piękne, ale zawsze za krótkie. Nie wolno swoich planów odraczać w nieskończoność, bo można ich nigdy nie zrealizować. A przy tym dostosowujmy je do swoich możliwości. Nie katujmy się tym, że coś musimy, że coś powinniśmy. Róbmy to, czego chcemy. Teraz.

*

[A.Ż.] Odmawiają sobie nawet zwykłego chcenia?
     [Katarzyna Grębecka-Romanowska] Boją się, że to jest nierealne. Jest to też lęk związany ze śmiercią. Że to się może nie udać. Jeżeli marzę, to ryzykuję, że nic z tego nie wyjdzie, więc lepiej nie marzyć. To dość logiczne, jednak wtedy odbieramy sobie wszelkie możliwości. A ja myślę, że marzenia i przyjemności bardzo napędzają pozytywną energię, która z kolei może uruchomić siły wspomagające leczenie.
     Czyli spełnianie pragnień może mieć wymiar terapeutyczny?
     Tak, jak najbardziej tak.
     Dla mnie to oczywiste. Spełnianie pragnień i realizowanie marzeń nakręca mnie do życia
.

*

Siedzą na krzesłach w ciszy, z własnymi myślami, pogrążeni w strachu przed tym, co zaraz usłyszą, i w lęku przed tym, czego nikt im nigdy nie powie. Poddani, pokorni, przepełnieni narzuconą sobie cierpliwością. Anielską wprost.

Aneta Żukowska, Mięcho,
Wydawnictwo Karakter, Kraków 2019.
(wyróżnienie własne)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz