środa, marca 11, 2020

3738. Zmysłowe wielowymiarowo czytanie

Audycja niecały tydzień temu. Klik, klik, nie ma ibuka, tylko „w papierzu”, kura przez wu, mam kupić papier? Jeśli chciałam przeczytać tę książkę, nie było innego wyjścia. Zamówiłam, choć cena wydała mi się kosmiczna.

Trafiła do moich rąk w sobotę i wszystko stało się jasne — tę książkę trzeba mieć „w papierzu”, choć nie ma w niej ani jednej ilustracji — jest warta każdej wydanej na nią złotówki. Od lat tak pięknie wydanej książki bez obrazków nie miałam w rękach: marginesy, interlinia, gramatura papieru — od pierwszej do ostatniej strony wielki zmysłowy zachwyt, bezcenne doznanie.

Czytana powolutku skończyła się wczoraj, wciąż lubię jej dotykać. A historia? Poruszająca, trzymająca poziom od początku do końca, z (jak dla mnie) pięknie otwartym ostatnim akapitem.

Nie wszystko daje się wymazać za pomocą milczenia. Niektórzy ludzie mają nad nami moc, czy to się nam podoba, czy nie. Teraz zaczynam to dostrzegać. Niektórzy ludzie i niektóre wydarzenia sprawiają, że tracimy głowę. Są jak gilotyny, przecinają nas na pół — na to, co martwe i żywe, na to, co przedtem i potem.

*

[…] zanim zdążyłem uciec wzrokiem w bok, nasze spojrzenia spotkały się w połowie drogi, splotły na nieskończoną, niezmierzoną chwilę.

*

Nie wiedziałem, co tutaj robię, wiedziałem tylko, że chcę zostać.

*

Byłem sparaliżowany nadzieją, usidlony między oszałamiającą możliwością spełnienia a odchłanią niepewności.

*

Chęć, żeby go pocałować, wypełzła z mroku nocy jak wilk. Pierwszy raz w życiu świadomie zapragnąłem kogoś przytulić. Dotarło to do mnie jako wyraźne przesłanie z własnego wnętrz, z miejsca, którego istnienia dotąd nie przeczuwałam, ale które natychmiast rozpoznałam jako swoje.

*

Zawsze lubiłem wyruszać w drogę, lubiłem rozziew między odjazdem a przybyciem do celu, kiedy to jesteśmy jakby nigdzie, zdefiniowani inną kategorią czasu.

*

Milczeliśmy. Patrzyliśmy na siebie, znajdowaliśmy się poza słowami. Byłeś tu i ja też tutaj byłem, razem, oddychaliśmy.

*

Nie wiem, ile dni spędziliśmy nad jeziorem, bo każdy z nich był oddzielnym światem, każda chwila nowa i niepowtarzalna. W pewien sposób odczuwałem to jako pierwsze godziny mojego istnienia, jakbym się urodził nad tą wodą i przy tobie. Jakbym zrzucił skórę, zostawił za sobą dotychczasowe życie.

*

Nie rozmawialiśmy „o nas” ani o tym, jak będzie po powrocie do miasta. Nie było „nas”. Oczywiście myślałem o tym, od początku pragnąłem spytać: „A czym jest to TO? Co zrobimy, kiedy znajdziemy się znowu w Warszawie?”.

*

To niczyja wina. Od początku rokowania wyglądały dla nas niepomyślnie: nie mieliśmy żadnego podręcznika, nie było nikogo, kto wskazałby nam drogę. Ani jednego przykładu pary złożonej z mężczyzn. Skąd mieliśmy wiedzieć, jak postępować? Czy wierzyliśmy przynajmniej w to, że zasługujemy na szczęśliwe życie we dwóch?

*

A jednak teraz dociera do mnie, że nie możemy w nieskończoność karmić się własnymi kłamstwami. Prędzej czy później musimy zmierzyć się z ich mrokiem. „Kiedy” — o tym możemy zdecydować; „czy” — jest od nas niezależne. A im dłużej zwlekamy, tym boleśniejsza i bardziej niepewna czeka nas przeprawa.

*

     — Jedź ze mną — szepnąłem. […]
     — Nie będziemy nic mieli — odparłeś schowany za dłońmi. — Nie znamy języka. Będziemy nikim.
     — Będziemy wolni
.

*

Bez względu na to, co dzieje się na świecie, jak brutalne i dystopijne dokonują się rzeczy, nie wszystko zostaje stracone, jeżeli w pobliżu są ludzie gotowi zaryzykować, żeby to upamiętnić.
     Ogień bierze się czasem z małej iskry
.

*

     — Na pewno można żyć inaczej — odparłem cichym głosem.

Tomasz Jędrowski, Płynąc w ciemnościach,
przeł. Robert Sudół,
OsnoVa, Warszawa 2020.

*

     — No powiedz — szepnęła łagodnie, jej zwiewna dłoń znów na moim ramieniu. — Śmiało. Nie bój się.
     Omal się nie rozsypałem. Zacząłem zbierać słowa, jakby mi poupadały na podłogę. Podnosiłem wszystkie, próbowałem przepchnąć każde przez próg ust, jak ogromny ciężar, który mógłby mnie zmiażdżyć.
     — Jestem

(tamże)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz