poniedziałek, października 12, 2020

3981. Pyszna pralinka książkowa

Trafiła w moje ręce przez zupełny przypadek i porwała. Starczyłoby jej zaledwie na dwie poranne kawy, ale niezłomność charakteru ćwiczyłam: 10% pierwszej, 10% tej, 10% trzeciej, odrobina czwartej. W ten sposób starczyło tej książki na dość długo.

Książka-drobiazg subtelnie ciesząca wiele zwojów mózgowych. Psia Gwiazda zabroniłaby mi ją czytać, bo nie wyrzucała mnie poza strefę komfortu. Mój mózg zamiast się rehabilitować, pławił się w lenistwie, a ja oddawałam się rozkoszy przeżywania zdania po zdaniu, akapitu po akapicie. Tylko jedna miniatura (tak je nazywam na własne potrzeby) przerosła mnie — realny brak testosteronu, wzwodów i polucji historycznie umieszczonych w czasach minionych uniemożliwił mi zro­zu­mie­nie — takie życie, jak to mówią w naszym drugim języku ojczystym: nobody’s perfect.

Bardzo dawno się tak dobrze nie bawiłam. Ta książka była lokomotywą aktualnie czytanego składu.

Cierpimy, jeżeli uparcie trzymamy się skorupy, która stała się zbyt mała. Cierpimy, chcąc zatrzymać niosący nas nurt. Kto więc w życiu rzekę dojrzy — ten w radość popłynie, a dla kogo będzie się ono jawiło jak kamień — ten utonie. Cierpienie wy­ni­ka z niezgody na zmianę, z odmowy rośnięcia. Dopóki bę­dzie­my postrzegać ocean życia jako przeszkodę, a nie jako drogę na drugi brzeg — będziemy cierpieć.

Ofiary są często ofiarami dawnych ofiar. Sprawcy to ofiary podłych czy­nów poprzedniego pokolenia lub tragedii, które stały się ich udziałem we wcześniejszych fazach życia. Zło nie kończy się na jednym czynie, lecz jest jak kamień, który wywołuje trudną do zatrzymania lawinę zemsty, uprze­dzeń, neurozy.

Aż w końcu podzielili się na dwa obozy. Pierwsi mieli objawione księgi, drudzy mieli giełdę. Jedni wołali: „Bóg jest wielki”. Inni wołali: „rynek jest wszechregulatorem”. Jedni drugich posądzali o to, że wybrali błędną i zgubną drogę, i że jedynym dla nich ratunkiem jest zaniechanie własnego myślenia oraz przejęcie idei strony przeciwnej. Jedni chcieli drugim wmusić wolny rynek i demokrację, a ci zaś chcieli narzucić swoim przeciwnikom prawdę świętą, jedyną i bezwzględne posłuszeństwo niebiańskiemu prawodawcy.
     Przekrzykiwali się nawzajem, a u źródła tych krzyków leżała jedna i ta sama przyczyna — niezdolność do przyjęcia odpowiedzialności
.

Siła łaski jest większa od siły nienawiści, ale mało kto o tym wie, i prawie nikt nie jest gotów, aby wypróbować ją jako pierwszy. Aby okazać łaskę, trzeba być silniejszym od tego, który nienawidzi z całej mocy. Tak, żądam wiele, ale i wiele obiecuję. Bowiem kto przezwycięży spiralę gwałtu i prze­mo­cy, ten puści w ruch spiralę miłości i szacunku. Dobro również — po­do­bnie jak zło — jest dziedziczne.

Opiłem się trzeźwością. Na cokolwiek skierowałbym wzrok — w nowej jawiło się szacie. Albo może raczej rzec by trzeba, że bez szat żadnych się jawiło. Nie, nie żebym jakąś zdolność obnażania nabył, ale to moje w uchla­niu widzenie miało głębię niewysłowioną, dotychczas nieznaną. I nie było w niej niepokoju, ale cisza jakaś taka wzorami dziwacznymi, choć w nie­po­ję­ty sposób zrozumiałymi wypełniona.

Na dnie duszy każdego złoczyńcy dostrzegałem diament, choć tak w błocie umazany, że tylko nadzwyczajny stan trzeźwości mojej umożliwiał mi jego rozpoznanie.

A w całym świecie dostępnym dotykowi naszych rąk lub naszym myślom nie ma nic bardziej doniosłego niż nasiona. Te okruchy materii są zam­knię­tymi w sobie, niezależnymi wszechświatami, otoczonymi skórką samo­wy­star­czal­nymi prawdami, dla których klucz do życia jest oczywistością i je­dy­nym usprawiedliwieniem ich istnienia.

Czasami na mojej drodze stawał ból. Pojawiał się nie­ocze­ki­wa­nie i cały świat na moment w niego się zamieniał.

[…]   nie powiedzieć już „pomidor”, ale „posadźmy pomidory”. Byłoby to coś zupełnie innego, bo „pomidor” oddala, podczas gdy sadzenie pomidorów przybliża, zmusza do rozmowy, popatrzenia sobie w oczy.

Tak oto musiałem pogodzić się z myślą, że jeżeli chcę zobaczyć Boga na własne oczy, to mogę i powinienem dostrzegać Go wyłącznie w drugim człowieku. A jeżeli Go chcę usłyszeć, to muszę uważnie przysłuchiwać się słowom bliźnich, a jeżeli chcę go poczuć, to im rękę podać muszę. Nie ma innego sposobu — najkrótsza droga do Boga prowadzi przez serce drugiego człowieka.

Zrozumiałem, że miarą inteligencji jest ilość współ­za­le­żno­ści, których jestem świadomy, zaś miarą etyki ilość współ­za­le­żno­ści, jakie uwzględniam w swym działaniu.

Pierwszym przejawem zniewolenia mnie jako człowieka jest rodzina. Ani jej nie wybieram, ani nie mam na nią wpływu. Wybrać mogę partnera na założenie własnej rodziny, ale rodziny partnera też już wybrać nie mogę. Zakochanie jest uwikłaniem w jedną osobę, ale małżeństwo jest uwikłaniem w całą jej rodzinę — taką a nie inną. I już gotowe zniewolenie — nie poprzez opór materii, nie poprzez wymagania biologii, ale ze względu na konwenanse, daty imienin i urodzin, wyobrażenia, charaktery, oczekiwania

Ja i reszta świata. Ja i drzewo. Ja i góra albo morze, albo rzeka. Ja i on, ona, ono. Na dystans, w oddzieleniu. Ale czy faktycznie jest tak właśnie? Wokół przecież powietrze, atomy tlenu, azotu, takie same jak we mnie samym i skacząc z atomu na atom dojść mogę w każde miejsce na świecie i nie ma tu żadnej przerwy, żadnej nieciągłości, co najwyżej zmiana natężenia, gęstości i rodzaju pierwiastka. Woda we mnie — a skąd ta woda? Z rzek, z morza, z deszczu. Wapń we mnie — a skąd ten wapń? Ze skał, z gór, z ziemi. Węgiel we mnie — a skąd ten węgiel? I tak dalej, i tak dalej pytałem samego siebie, a odpowiadały mi atomy stare jak świat, atomy, które kiedyś były częścią łańcuchów górskich, ciał zwierząt dzikich i udomowionych, atomy, które szumiały onegdaj w liściach drzew, płynęły w chmurach po niebie, skrzypiały pod butem wędrowca. Nie było więc mowy o żadnej materialnej wolności, a jedynie o materialnym uwikłaniu, ani o żadnej oddzielności, lecz tylko o wzajemnym przenikaniu i ciągłości.

Wolny jest ten, komu wolno wybrać łódź, którą wyruszy na morze i sieć do połowu. Wolny jest ten, któremu wolno wskazać partnera, wyjawić pogląd, wyznać religię, określić miejsce na ziemi, w którym chce żyć. Ale cokolwiek by wybrał, nie wybiera niezależności, ale właśnie zależność, nie odrębność, ale uwikłanie, nie dowolność, ale zasady i prawa.

Schodząc z drzew, staliśmy się ludźmi, a teraz nadszedł dzień, by dać powtórny sygnał do uczłowieczenia. Należy po­krzy­żo­wać plany drwali.

Tomasz Mazur, Anatomia istnienia,
Wydawnictwo Barbelo, Warszawa 2014.
(wyróżnienie własne)

Ale można świat ten przetwarzać, przemieniać, nadawać mu kształt, kolor, sens i funkcję i tak tworzyć nowe jego drobiny, drobiny o pozornej odrę­bności. Spoglądałem więc na swoje dłonie i widziałem, jak robią się coraz sprawniejsze. Patrzyłem jak myśl poprzez dłoń kładzie się czarną kreską na papierze, kreską pozawijaną, przerywaną i ciężką od znaczenia. Pismo było przedłużeniem dotyku, podobnie jak czytanie było do­ty­ka­niem rzeczy oddalonych.

W miłowaniu mieści się wiedza, umiejętność, pragnienie, zdolność, pasja i zdecydowanie. W miłowaniu jest przekonanie o słuszności postępowania, w miłowaniu jest ciężar, jest moc i niezawodna biegłość w splataniu przyczyn i skutków, posunięć i ich następstw. W miłowaniu spoczywa trafność doboru przypraw, precyzja zgrywania muszki ze szczerbinką. W miłowaniu drży umiejętnie poruszona struna.

(tamże)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz