poniedziałek, października 19, 2020

3991. Relacja z bocznicy czytelniczej

Wałęsałam się w piątkowy wieczór po nominacjach do najpiękniejszych (najpiękniej wydanych) książek. Jedną już czytałam, podałam dalej Osobie, która milion razy bardziej doceniła graficzną formę, ja poprzestać musiałam na swej nieczułości w tym względzie. Jedną zamówiłam i czekam. Inną zamówiłam i czeka Biały Kruk, choć pojęcia nie ma na co. Autor jednej z no­mi­nacji wpadł w moją percepcyjnie czułą ciekawość, a w zasadzie dziś należy napisać cię-kaw-ość. Na bocznicy czy­tel­ni­czej, przy kawie, delektowałam się tą prze­pięk­ną, nie naj­pię­kniej wydaną starocią.

Z wielu dostępnych ibuków Autora wybrałam ten, nie tylko z powodu intrygującego tytułu, za duszę chwyciło mnie zdjęcie umieszczone na okładce — uruchamia mój zachwyt (wciąż!).

Ten ma blisko siedemdziesiąt lat.
A daleko — siedemnaście
.


fot. Autor(ka) nieznan(y/a),
[dostęp: 19.10.2020], źródło.

No, ale wciąż przepisuje te notatki i minęła mu siedemdziesiątka, więc ma ją za sobą i  teraz mawia: miałem siedemdziesiąt lat, a ile mam dzisiaj — nie wiem. A w tych zapiskach pleni się dalej czas przeszły. Dokonany. Zatem taki, który zdążył być teraźniejszym.

[…] moje dziecięce chcenie bycia aktorem nie wynikało z marzenia o tym, by być kimś innym, gdzie indziej, kiedyś. Ale z kuszenia możliwości bycia  t e ż  kimś innym w tym samym sobie, bycia gdzie indziej tutaj, kiedyś teraz. I ważne było, że to ja jestem tym innym, że tutaj jest gdzie indziej i teraz jest kiedyś.

Ten stracił poczucie swoich biologicznych lat.
     Wczoraj, w roziskrzonej wczesnym blaskiem słońca Zatoce, widział Oną, wtapiającą się w to światło i wodę, tak, jak ponad czterdzieści pięć lat temu w Ostrowie
[…]. Ta sama sylwetka, ten sam rysunek ruchu, ta sama istota piękności. I Ten uznał, że jest tak samo głupi i nieudolny, jak wtedy.

Dzisiaj prawie że chłodnym. Oboje czują się jak w młodości (wykradzeni sobie — dla siebie).

Ten wiele razy próbował zbliżyć się do gruntownego zdania sprawy z tej części życia, w której się pojawił, czy – objawił G.M. […] oczarowany jego wyjątkowością, pojął, czym jest zdolność do adoracji i uwielbienia nie uwarunkowana seksualną różnicą potencjałów kobiecości i męskości. Doświadczył innego wymiaru miłości, choć na początku było to zaledwie doświadczenie intuicyjne, wynikające z zakochania się w przedziwnym stworzeniu, jakim był G.M.
     […]
     […] Dlatego Ten się zastanawia, jakby odpowiedział, gdyby G.M. zapytał teraz, czy go kocha. Bo – kogo kocha, jeśli kocha, czy tego starszego pana, którego prawie nie zna, czy tamtego prawie jeszcze chłopca, który może się w tym panu ukrywa?
     Ten przypuszcza, że pewnie powiedziałby coś zbliżonego do takiej formułki: jesteś w promieniowaniu mojej miłości. Wewnątrz tego okręgu, jaki zakreśla promień mojej miłości, czy – ściślej: mojej miłosnej dyspozycji, czyli zdolności miłowania
.
     Niemniej – to jest wykrętne i może „załatwiać sprawę” na poziomie wypowiedzi; tak można o tym mówić. Ale kiedy nie chodzi o mówienie, to o co chodzi w tej sytuacji?
     […] Jesteśmy bajką o sobie i opowiadamy się sobie nawzajem. Czasem chcemy być razem tą samą bajką. Albo ewangelią. Dobrą nowiną o sobie. O Tobie.

Nie wiedział, jak z nim rozmawiać, bo było mu tak, jakby nie minął i nie przebiegł tego dystansu sześćdziesięciu lat, a zarazem stał przed nim, tym sobą, którego nie ma, a jest, on, siedemdziesięcioletni, którego nie potrafi (czy – nie chce?) obrysować żadną sobością, albo mnością, bo bliżej mu do tego chłopca niż do starca, którym jest. To znaczy – bliżej mu do chłopięcej chłonności, wydelikacenia zmysłów i umysłu, kruchości sumienia.

To, czego jeszcze nie wiem, albo już wiem, tylko nie stawiam na zewnątrz siebie, ma naturę snu.

O wielu rzeczach i sprawach nie zdążył i nie zdąży już tu napisać. Ani o kolibrach, ani o cykadach, ani o zapachach, ani o młodym mężczyźnie siedzącym na chodniku w Veracruz, który z wąskich liści palmowych, po paru nacięciach nożem, jakimś „pianistycznym” ruchem palców wy­cza­ro­wy­wał z jednego liścia pasikonika, około dzie­się­cio­cen­ty­me­tro­we­go. Robił to tak szybko i sprawnie, że wydawał się ilu­zjo­nistą, pre­sti­di­gi­ta­to­rem.

Bogusław Kierc, CIĘ-MNOŚĆ,
Wydawnictwo FORMA, Szczecin, 2014, 2017.
(wyróżnienie własne)

Nie mam.
Jak nie masz?
No nie mam.
Tylko te?
Jakie te?
No tego tu.
Te?
Tak. Tylko?
Co tylko?
No tylko te masz?
Tylko.
Szkoda. Myślałem, że masz
.

Prześwituje mu w tej chwili takie myślątko, że najpierw odczuwa się nie­wy­ra­źnie (albo i wyraźnie) to zaimkowe bycie, a potem się w nie „łowi” coś lub kogoś, co lub kto objawia się jako osoba czy zjawisko będące tym Ty. Umożliwiające, bądź dające osobie (Tego) poczucie siebie. Zatem przez nią (przez nie) Ten jest „u siebie”. U siebie chcianego. Bo on sam (jeśli istnieje coś takiego, jak „ja sam”) nie chce się sobie za bardzo.

(tamże)

* * *

Ugniatany czułymi dłońmi masażysty, myślę o masażyście mojej duszy, o Aniele Stróżu. Nie teologicznie, ani denominacyjnie. Rzekłbym: onto­lo­gi­cznie, osmo­ty­cznie. Jak nacisk jego dotykającej obecności regeneruje i kon­ser­wu­je moją duszę.

[dostęp: 19.10.2020], tumże.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz