Czysty przypadek sprawił, że świat poinformował mnie o istnieniu tej książki. Zaryzykowałam — ibukosknera sapał mi przez ramię — bo ciekawa byłam tego dwugłosu.
Drugi głos mnie rozczarował swoim nie pamiętam, jak to było, ale reszta książki zachwyciła mnie w znaczącej części mądrością, przytomnością, ale też opisem niełatwej drogi, po której autorka jako rodzic szła po raz pierwszy. Jakie na tej drodze spotyka się postacie i sny, jak trudno jest odpuścić, jak piekielnie trudno jest mieć pewność, że należy coś odpuścić, by mieć szansę na coś dobrego, czego istnienia nawet nie przeczuwamy, wiedzą tylko ci, którzy na tego typu drogach się znaleźli.
Niby dowiedzieliśmy się czegoś nowego, a tak naprawdę stało się tylko tyle, że nasze obawy się potwierdziły. Na pewno jesteśmy o krok do przodu, bo nauczyliśmy się tego naprawdę ładnego słowa, jakim jest aniridia. Natomiast nikt nie powiedział, co będzie dalej. Radźmy więc sobie sami.
*
[…] gramy na zwłokę. Prosimy los, aby dał nam jeszcze trochę czasu. I dał.
*
Nawet gdyby to było możliwe, nie zamieniłabym się z moim synem. Nie, i kropka. W każdej chwili oddałabym mu jedno oko. Ale drugiego już nie. Toznaczy, może i oddałabym mu swój wzrok, ale nie chciałabym tak żyć. Od niego z kolei oczekuję, aby chciał. Naprawdę tego oczekuję.
*
Bo rodzice jeszcze jakoś sobie radzą, ale dziadkowie systematycznie załamują się z powodu bezradności i wymagającego poważnego leczenia chorego poczucia współzawodnictwa. Mianowicie że oni potrafili urodzić zdrowe potomstwo, stworzyli warunki do powstania kolejnych doskonałych pokoleń, a tu nagle ich wspaniałe dziecko wyskakuje z takim wybrakowanym stworzeniem.
*
Nie wiem, czy droga, którą obrałam, jest dobra, dokąd prowadzi i czy w ogóle dokądkolwiek prowadzi. Możemy swobodnie eksperymentować, w końcu to nasze życie.
*
[…] powracającym argumentem, który ucinał dyskusję, było zdanie wypowiadane przez moją córkę, wznoszącą się niczym twierdza nad swoim młodszym bratem i wymierzającą w niego ostateczny cios:
– To ja byłam tutaj pierwszym dzieckiem.
I miała rację.
*
Jest nadzieja. […]
przerwałam jej ten pięknie opakowany lekarski monolog.
– Pani profesor, problem w tym, że już nie ma więcej gęsi. Skończyły się.
Popatrzyli na mnie w osłupieniu.
– Ma tylko dwoje oczu. Jedno z nich wzięliśmy w swoje ręce i straciliśmy je. Drugie jest tylko jego. Jak dorośnie, sam zdecyduje, co chce z nim zrobić. Do tego czasu nauka będzie się rozwijała, zostaną wynalezione nowe wspaniałe urządzenia, niech potem nam nie mówi, że to przez nas nic nie osiągnął, bo nie potrafiliśmy pogodzić się z porażką. Potrafimy. To drugie oko już nie jest nasze. Ja rozumiem, że pani profesor ma inne doskonałe pomysły, tylko w międzyczasie zabrakło gęsi.
*
Z podziwem patrzyłam, jak w początkowych latach w Ślepszkole trener uczył te małe krety strzelania do celu z łuku. Myślałam, że to jakiś żart. Młody trener z entuzjazmem tłumaczył im, że trafienie do celu nie jest w pierwszej kolejności kwestią widzenia, lecz kontrolowanej pracy mięśni. Jeśli tarcza znajduje się daleko, on też nie zawsze ją widzi, ale to nieistotne.
*
Nigdy o tym nie rozmawialiśmy, podobnie zresztą jak o innych rzeczach, ale wiedzieliśmy, że nie unikniemy tego, co nas czeka. Choć bardzo chcieliśmy uniknąć.
*
Gniew wynikający z utraty sprawia, że człowiek mówi straszne rzeczy. […] aż w końcu zrozumiałam: to nie jest prezent od losu dla mnie, ani dla jego ojca, ani siostry, tylko dla niego. To on go otrzymał i to on musi coś z nim zrobić.
*
Musiało minąć co najmniej kilka lat, zanim pogodziliśmy się z tym na zawsze.
*
– Przestań panikować, uspokój się! – fuknął pod nosem dzieciak. – Stanęłaś o wiele dalej – powiedział stanowczym głosem.
[…]
– Uspokój się – powtórzył mój syn. – Po pierwsze pamiętam, jak długo szliśmy od samochodu do miasta. Po drugie powinniśmy minąć cukiernię albo piekarnię oraz warsztat samochodowy. Jeszcze tego nie zrobiliśmy.
– Bo co, może je widziałeś?
– Nie, mamo, czułem. A teraz chodźmy już.
*
[…] chyba nadal nie do końca pojmuję, lecz jedynie akceptuję fakt, że sam widok czegoś nie jest dla niewidomych aż tak istotny jak dla nas.
Erzsi Sándor, Cóż innego mogłabyś zrobić, Matko!,
przeł. Klara Anna Marciniak, Studio EMKA, Warszawa 2021.
(wyróżnienie własne)
Nie biorę pod uwagę innego scenariusza. To znaczy zrobię to, ale dopiero później. Teraz chodźmy już stąd.
*
Jedynie wiedza, poznanie oraz doświadczenie pomagają ludziom przezwyciężyć początkowy lęk przed innością. I nie ma znaczenia, kto i na ile jest inny. Dziecko, dorosły, niepełnosprawny, Rom, Żyd czy gej. A czasem osoba z niepełnosprawnością sprzężoną.
*
Nie twierdzę, że społeczeństwo, które w większości składa się z widzących członków, dowartościowuje przeciętne osoby, ale wiem na pewno, że od mniejszości, od niepełnosprawnych, oczekuje stokroć więcej.
(tamże)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz