wpis przeniesiony 8.04.2019.
(oryginał z zawieszkami)
Nie wygrzebałam się emocjonalnie z wrażeń po świątecznym czytaniu i w Lany Poniedziałek zaczęłam i skończyłam w tym samym klimacie. A potem trawiłam. Do dziś. Wciąż trawię.
Bezpieczeństwo fizyczne… myślałam o tym całą drogę, gdy wracaliśmy we wtorek do ula — przywilej, który zaglądający tutaj traktują jako oczywistość i dobrze, że mogą, co stanowi kolejny dar od losu. Czytając świątecznie, czytając tę książkę wracała do mnie nieoczywistość tej oczywistości.
Bezpieczeństwo fizyczne, bezpieczeństwo psychiczne… gdy wracaliśmy do ula, Sadownik zapytał mnie, czemu tak dziwnie na niego patrzę… patrzyłam jak na nieoczywisty dar.
Mój dziadek Caparrós wypłynął przed sześćdziesięciu laty z Wysp Kanaryjskich na czymś w rodzaju łodzi — uciekał od Franco. Nie zamierzał nawet płynąć do Argentyny, jednak tam się znalazł i dlatego jestem tym, kim jestem. Przypadki to coś porażającego — a nic nie czyni ich wyraźniejszymi niż solidna podróż.
O innej, tej słynnej, książce Autora wiedziałam od dawna, ale nie czułam się na siłach udźwignąć temat. Nie wiedziałam, że sposób, w jaki pisze, stanie się tak bliski memu sercu — wrażliwość, przytomność, wysoki poziom autorefleksji, odrobina zawstydzenia: wszystko to jest w tej książce, dzienniku z podróży na zlecenie. Głód zaznaczyłam do upolowania, już się nie boję; z tym Autorem dam radę zmierzyć się z przywilejami, które mam, a na które nie pracowałam ani chwili, których nie zdobywałam, które mam w pakiecie z miejscem urodzenia i życia.
Podróżowanie to oczywiście przyznanie się do bezsilności: szukasz gdzie indziej tego, czego ci nie dostaje. Gdybym naprawdę sądził, że niczego nie potrzebuję, zostałbym w domu. Gdybym naprawdę sądził, że niczego nie potrzebuję, byłbym głupcem. Gdybym naprawdę sądził, że niczego nie potrzebuję, byłbym szczęśliwy. Staram się o to od dłuższego czasu.
*
[…] mogę zrozumieć, że oni nie mogą zrozumieć: po co ktoś miałby podróżować, jeśli nie jest do tego zmuszony? Albo że rozumieją aż za dobrze: ci ludzie przyjeżdżający nie wiadomo po co muszą mieć gówno do roboty i do tego kupę pieniędzy, skoro wydają je na głupoty, nie?
*
Emigranci nigdy nie opowiadają o swoich klęskach tym, których pozostawili w kraju: choćby żyli w skrajnej nędzy, ich relacje zawsze pełne są sukcesów. Inaczej musieliby się przyznać, że popełnili błąd albo, co gorsza, że nie potrafili dokonać tego, co udało się innym.
*
Ludzie, którzy mieszkają w swoim kraju, mówi, nigdy nie zrozumieją, co znaczą dokumenty: co znaczy mieć papiery albo ich nie mieć.
*
Każde słowo to poszukiwanie, niepewne potykanie się, lęk. – Czemu rozmawiasz z nami, a nie z rodziną? – Bo nigdy by mnie nie zrozumieli. Najpierw chciałam zataić swoją historię, bo tu, w moim kraju, kiedy ludzie się dowiedzą, wytykają cię palcami. Nie traktują cię jak ofiarę, tylko jak winną. Teraz jednak wiem, że muszę o wszystkim opowiedzieć; inaczej przez całe życie będę rozpamiętywać tamte miesiące.
*
Od dawna rozmawiam w językach, które nie są moimi językami, z ludźmi, którzy rozmawiają ze mną w językach innych niż własne. Taka współczesna uprzejmość.
*
Jakaś kobieta mówi mi: zasrany biały, co tu robisz, to nie jest dla zasranych białych. Patrzę na nią i próbuję uśmiechnąć się lekceważąco; ona krzyczy dalej. Idzie jej lepiej niż mnie, ale ma nade mną przewagę: zawsze łatwiej jest krzyczeć niż się uśmiechać.
*
Na tych ulicach nie da się zrobić uniku przed skrajną nędzą. Świat, moim zdaniem, może być podzielony na kraje, w których bogaci mogą żyć, nie oglądając biedaka, i takie, najbardziej brutalne, w których przed tym nie uciekną.
*
Ja przez całe swoje życie staram się uczynić je ciekawym, wartym przeżycia, żeby nie przeciekło mi przez palce bezmyślną strużką. Oni – bardzo liczni, dwie trzecie, trzy czwarte wszystkich ludzi żyjących na świecie – starają się zdobyć coś do jedzenia: zjeść coś dzisiaj i obudzić się jutro. Tu przebiega prawdziwy podział klasowy, najstraszliwszy podział klasowy: na tych, którzy, jak ja, zastanawiają się, co będą jutro robić, i tych, którzy się zastanawiają, co jutro zjedzą. To jest właśnie tak okrutne w Afryce: że obrazuje ten podział zbyt wyraźnie.
*
Bogactwo zabezpiecza przed jakąkolwiek zmianą, utrzymuje wszystko w niezmienności – chyba że ktoś spodziewa się wraz ze zmianą osiągnąć zysk.
*
Byłem młody w świecie, w którym być młodym oznaczało wykorzystywać tę młodość, aby świat zmieniać; nie jestem młody w świecie, w którym być młodym to zajmować miejsce uprzywilejowane — a ci najbardziej uprzywilejowani nie mają zamiaru zmieniać świata, który ich rozpieszcza, tylko chcą z niego jak najwięcej wycisnąć. Usłyszę: jacy tam uprzywilejowani — a bezrobocie, a przemoc, a narkotyki, aids, brak perspektyw, wszystko to, czego ofiarami są przede wszystkim ludzie młodzi, ubodzy ludzie młodzi? W przypadku tych, którzy ubodzy nie są, wyraźnie widać różnicę między młodym i trochę mniej młodym: wszystko jest zrobione z myślą o tych przychodzących na końcu, wszyscy chcieliby — wszyscy chcielibyśmy? — być tacy jak oni.
*
[…] zastanawiam się, jak wyglądałoby społeczeństwo, w którym o wiele trudniej byłoby wskazać, kto jest tym innym. Albo w którym o „inności” przesądzałyby kryteria ekonomiczne, przynależność klasowa, a nie kolor skóry. Jeśli to w ogóle kiedykolwiek nastąpi.
Nie ma nic smutniejszego niż ubogi biały, któremu pozostaje jeszcze tylko rasizm, żeby mógł odczuwać wyższość. White trash, mówią o takich Amerykanie.
*
[…] jeśli świat zmierza w jakimś kierunku, mnie to umyka. Odnoszę raczej wrażenie, że zatrzymał się w pół drogi, w sytuacji miłej-niemiłej: bogaty i spasiony Zachód, reszta świata z poczuciem smutku i zagrożenia […].
*
Niewiele rzeczy wydaje mi się przykrzejszych niż widok mężczyzny w garniturze: widok czarnego w garniturze byłby jedną z nich. Garnitur jest na ogół formą ujarzmienia – znakiem przynależności do najgorszego ze światów współczesnych, świata korporacji. Nosząc garnitur, ludzie nie muszą się ubierać, dokonywać wyboru, mówić o sobie. Nie: człowiek nakłada biznesowy uniform – i przynależy. Ale biali przynajmniej zachowują tradycję, którą sami biali stworzyli. Czarni też ją zachowują – i to jest jeszcze smutniejsze.
Martín Caparrós, Księżyc. Od nowiu do nowiu. Dziennik hiperpodróży,
przeł. Marta Szafrańska-Brandt,
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2018.
(wyróżnienie własne)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz