niedziela, kwietnia 29, 2018

2841. Książka na kawę

Dopiero gdy skończyłam tę książkę, zrozumiałam, dlaczego jest dla mnie cenna. Bo mniej dla umysłu, a bardziej jest dla serca i Wielkiej Duszy w nas.

     Co my robimy, Wielki Barrymore?
     Chwiejemy się
     Co powinniśmy robić, prostoduszny mnichu?
     Okazywać serce
I dzięki tym słowom, tej radzie, udzielonej z niepodzielną łaskawością, stałam się tak lekka, że uniosłam się w górę i poszybowałam ponad trawą, chociaż wszystkim się wydawało, że ciągle jestem wśród nich, spowita w ludzkie obowiązki, i że stoję obiema nogami na ziemi.

*

Wędrujemy przez życie niczym oprawa pozbawiona klejnotu. Aż wreszcie pewnego dnia wychodzimy zza jakiegoś zakrętu i oto klejnot leży przed nami na ziemi, oszlifowana grudka krwi, bardziej rzeczywista niż duch — i lśni. Jeśli się poruszymy, może zniknąć, a jeżeli powstrzymamy się od działania, nic nie zostanie odzyskane. Istnieje jednak sposób rozwiązania tej drobnej sprzeczności: otóż trzeba się modlić własnymi słowami. Nieważne, w jaki sposób. Bo kiedy będzie po wszystkim, pozostanie nam jedyny klejnot, który warto mieć. Jedyne ziarno, które warto oddać.

*

Oddychałam, czego zatem mogłabym chcieć więcej. Rzuciłam się w ten pościg za oddechem całą sobą. Po swojej stronie miałam niebo, które w mgnieniu oka może stać się wszystkim.
     Przyglądałam się chmurom w poszukiwaniu jakichś znaków, odpowiedzi
.

*

Czas mija razem z niektórymi naszymi wrażeniami. A jednak od czasu do czasu czar łąki i tego wszystkiego, co się na niej działo, powraca. Niekoniecznie w przyrodzie, lecz między liśćmi książki, w obrazie Milleta albo w odcieniach malarstwa Corota. Powraca do mnie, kiedy idę długim korytarzem galerii w zdecydowanie holenderskim świetle. Widzę się wtedy rozświetlona na łące i czuję się tak, jak dawniej — odczuwam czystą, niewymowną radość.

*

     Pewnego dnia wszyscy umrzemy
     Ale ci, którzy są w ruchu
     Zostawiają ślady i wracają po nich

     Nigdy nie umrą
     Będą się nazywać
     Rembrandt, Kolumb

*

To jedna z tych rzeczy, których po prostu nie da się wytłumaczyć. Jest to bowiem służba, którą podejmujemy bez żadnych nadziei i planów. Służba, w której zamyślony człowiek może poczuć czyjś dotyk na ramieniu, a wtedy jakaś siła odrzuci go daleko w kłębach kurzu, zakręci nim i nagle go zatrzyma.

*

Za młodu, ogarnięci poczuciem, że jesteśmy z jakiegoś innego świata, zaglądamy, badamy nasze wnętrze i wychodzimy z niego obcy jak Indianie. Wstępujemy na otwartą równinę ze złota. A najczęściej na obłoki. Rasa mieszkańców obłoków. Właśnie tak myślimy o sobie za młodu.
     W końcu udaje nam się to rozgryźć. Dostrzegamy w sobie rękę matki, jakieś fizyczne podobieństwo do ojca. Ale umysł to całkiem inna sprawa. Jego nigdy nie można być pewnym
.

Patti Smith, Obłokobujanie, przeł. Maciej Świerkocki,
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2014.
(wyróżnienie własne)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz