wpis przeniesiony 7.04.2019.
(oryginał z zawieszkami)
Odrobina myślenia magicznego i doskonale wiem, skąd piątkowa zamieć śnieżna i weekendowy napad zimy — stąd, że nie skończyłam książki kończącej tę porę roku. Nie skończyłam, nie mogłam przejść do trzeciego tomu i wiosna nie mogła przyjść.
Skończyłam dziś nad ranem. Dziś formalnie kończy się zima, ale dla mnie jutro nie początek wiosny, ale jej środek — czas na trzeci tom.
Z drugiej strony, pomyślała zima, sypać śniegiem to wszystko, co potrafię. I jestem w tym naprawdę dobra. Po co porównywać się do lata? Jesteśmy jak dzień i noc, słońce i księżyc. A jeśli nie prószę śniegiem, kim wtedy jestem? Nikim. Wtedy jestem nikim. Wtedy to pieprzone cudowne lato może triumfować przez całą wieczność. Wtedy nikt nie stawi oporu temu zarozumiałemu idiocie.
I tak zima postanawia sypnąć śniegiem. Nie trochę, nie z wahaniem, nie z przesadną ostrożnością, ponieważ wie, że śnieg to jedyne, co ją wyróżnia, a teraz chce pokazać, kim jest. Zamierza wypełnić śniegiem cały krajobraz, okryć go szczelnie po samą szyję, tak aby wszyscy zapomnieli o lecie i myśleli, że zawsze będzie zima. Zapakować ich wszystkich w śnieg i mróz. O, tak! Będą marznąć i będą się ślizgać, odgarniać śnieg łopatami i jeździć pługami śnieżnymi. Szkoły zostaną zamknięte, a samochody ugrzęzną w zaspach. Ludzie będą wygrażać niebu pięściami, przeklinając zimę.
*
[…] wieczorami, w żółtym świetle latarni, można było zobaczyć trzech, czterech chudzielców zjeżdżających z górki na butach: jeden przechylony do przodu jak narciarz zjazdowy, drugi wyprostowany, jakby to się nie działo naprawdę, jakby znajdował się w innej sytuacji, na przykład gawędził z kimś na skrzyżowaniu dróg, trzeci chwiejący się i kołyszący ciałem przypominającym wycior do fajki. Jednak nikt nie ślizgał się szybciej ode mnie, dzięki moim magicznym kozakom, które los podarował mi tak niespodziewanie. I jeśli porównam tamto dziecko, którym wtedy byłem, z tym mężczyzną, którym teraz jestem, i powiem, że szczęście dziecka jest tyle samo warte co szczęście mężczyzny, tamte tygodnie były chyba najszczęśliwsze w moim życiu: to był jedyny raz, gdy osiągnąłem wszystko, o czym marzyłem.
*
Nikolai Astrup*, The Way Home.
*
Dla samych siebie jesteśmy zawsze tym, kim jesteśmy, dla innych zaś tym, co się wynurza, nadciąga razem z nami i po jakimś czasie znika.
*
Wszyscy zawsze coś czują i zawsze są w jakimś nastroju. Może ta relacja odbija się w sposobie, w jaki o tym rozmawiamy. Kiedy mówimy, że ktoś jest pogodny lub przygnębiony, to znaczy, że uczucia i nastrój mają taki sam wpływ na jaźń, jak nastrojenie instrumentu ma wpływ na muzykę.
*
[…] nasze dusze przypominają dinozaury: są wielkie jak domy, poruszają się ciężko i powoli, lecz przestraszone lub rozgniewane są śmiertelnie niebezpieczne, nie cofną się przed niczym, by zranić lub zabić. Próbuję przez to powiedzieć, że chociaż z zewnątrz wszystko może wydawać się wiarygodne, wewnątrz zawsze dzieją się zupełnie inne rzeczy, innego rzędu wielkości. Podczas gdy jakieś słowo z zewnątrz jest tylko słowem, które upada na ziemię i znika, wewnątrz może stać się czymś ogromnym i trwać w tym stanie przez wiele lat.
*
Poza tym były tak piękne! Wtedy sądziłem, że piękne ubrania, buty i kozaki uczynią mnie pięknym albo ładnym, jak dzisiaj bym się wyraził. O tym, że bycie pięknym – albo ładnym – nie jest warte zachodu, przekonałem się dopiero kilka lat później, gdy te same kozaki stały się czymś, czego za nic w świecie bym nie włożył.
*
Kiedy to się dzieje, trudno powiedzieć, ponieważ czas mitologiczny jest również ambiwalentny, jakby przeszłość, teraźniejszość i przyszłość leżały obok siebie i jakby to, co jeszcze się nie wydarzyło, wpływało na to, co dzieje się teraz, równie mocno jak na to, co już się wydarzyło.
*
[…] każda pojedyncza chwila, w której się znajdujemy, jest otwarta we wszystkich kierunkach, jakby miała troje lub siedmioro drzwi, jak w baśniach, prowadzących do pokoi, które kryją różne przyszłości. Te hipotetyczne rozgałęzienia czasu znikają z każdym dokonywanym przez nas wyborem […].
*
[…] dom jest tym miejscem, do którego nie można wejść, lecz trzeba zostać wpuszczonym. Jest to również miejsce, gdzie nie odgrywa się ról, jest się sobą. Jeśli musisz grać, jeśli musisz kogoś udawać, wówczas jesteś gościem we własnym domu. Goście to ludzie, którzy przebywają czasowo w miejscu, które nie jest ich domem.
*
[…] wszystko wywołuje wspomnienia. Wspomnienia nastrojów, nie zdarzeń.
Karl Ove Knausgård, Zima, przeł. Milena Skoczko,
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2016.
(wyróżnienie własne)
*
Nikolai Johannes Astrup*
(1880–1928)
Nikolai Astrup*, Morning in March.
*
Myślałem wtedy o ogniu jak o stworzeniu, z osobnym życiem, niezależnym od materiału, z którego powstał, o kapryśnym usposobieniu, bo w jednej chwili mógł wić się i wyginać w różne strony, rzucać z trzepotem to tu, to tam, jakby z wściekłości albo udręczenia, a chwilę później stał spokojnie, wyprostowany na baczność, i wyciągał się ku niebu, jakby osiągnął spokój ducha. […] Właśnie to, co ponadczasowe, przywołujemy, rozpalając ognisko, i właśnie to jest tak piękne i tak przerażające. Przed ogniskiem stoimy jak przed odchłanią.
(tamże)
Nikolai Astrup*.
______________
* poznany dzięki wydłubaniu Go z tej książki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz