czwartek, stycznia 06, 2022

4502. Na drugim brzegu

Wtedy zaryzykowałam. Zaraz potem zaznaczyłam tę do upolowania. Długo biernie czekałam, aż przyszedł ten dzień, gdy ibukosknera się ożywił i chwilę przed świę­ta­mi dał znać, że już, teraz, natychmiast. Nie było na co czekać, nabyłam; na moim sto­siku czy­tel­ni­czym tylko chwil­kę na mnie poczekała, a teraz jest już po. Czy ja już upra­wiam bulimiczne czytanie (termin wyjęty z tej opowieści)?

Lubię szorstkość tej prozy. Lubię nieoczywistości, niezamknięte wątki, niena­chal­ność wniosków, do których dojdę albo nie; myśli, na które sobie pozwolę lub nie. Lubię i tyle.

„Ptasim szlakiem”, pamiętam, jak po raz pierwszy usłyszałam to wyrażenie […]  – to najkrótsza droga między dwoma miejscami, droga, którą obie­ra­ją ptaki. […]  „ptasim szlakiem” było bliżej.

*

Zegar na ścianie znów głośno tyka, wydaje mi się, że jakoś nieregularnie, niektóre sekundy trwają za długo, jakby wska­zów­ka wahała się przed każdą nową sekundą, nie­pew­na, czy chce wejść w przyszłość, czy nie.

*

     – Nie.
     – Dlaczego nie?
     Wzdycham, nagle przypominam sobie, jaka potrafi być upierdliwa, choć sama tego nie zauważa.

*

[…]  ostatecznie wolę pociąg od samolotu, to mniej brutalne. Człowiek zdąży przyzwyczaić się do myśli, że jest w drodze.

*

Stwierdził: „Przecież to niepotrzebne”, a ja odparłam, że to nieprzyjemne, jak wraca się do ciemnego domu. Wtedy się uśmiechnął, skwitował naszą sprzeczkę jakimś „nie bądź śmieszna”, grzecznym, wręcz czułym tonem, ale który jednocześnie pokazywał, że nie ma zamiaru zostawiać zapalonych lamp i że muszę sobie z tym jakoś poradzić.

*

     – No to na zdrowie – mówi, podając mi kieliszek.
     – Czyje?
     Uśmiecha się.
     – Nie wiem. Twoje.
     – Moje?
     Wzrusza ramionami.
     – No to moje?

*

     Nigdy nie przepadałam za storczykami, uważam, że są trochę obrzy­dli­we, namacalnie organiczne.
     – Czy to pasożyt? – pytam.
     Linda się uśmiecha.
     – Nie. Epifit. To nie do końca to samo. Rosną na drzewach, ale nie wy­sy­sa­ją z nich soków. Korzystają z nich tylko po to, by móc się piąć wyżej i do­trzeć do światła.

*

[…]  rozłamuję łykowatą łupinę, aż z idealnym oporem się otwiera, uka­zu­jąc połyskujący ciemny kasztan w białym puchowym miąższu. Wyj­mu­ję go i wkładam do kieszeni, zamykam na nim dłoń. Gładki i zimny, niemal ole­i­sty, jakie to przyjemne uczucie.

*

     – Jak się pani czuje? – pyta.
     Wygląda, jakby naprawdę chciała wiedzieć, w przeciwieństwie do Gab­rie­la, który cały czas o to pyta, nie przejmując się odpowiedzią. Chociaż i ja tak robię, za każdym razem przyjmuję jego „dobrze”.

*

Otwieram okno i go przywołuję, a on natychmiast biegnie do drzwi i za­czy­na miauczeć. Wpuszczam go, a on ociera mi się o nogę. Jest mokry, na ca­łym futerku ma krople wody, wygląda, jakby ktoś go obsypał dia­men­ta­mi. Odrywam kawałek kuchennego ręcznika i delikatnie przeciągam nim po je­go grzbie­cie, kot rzuca mi zdziwione spojrzenie.

*

     – Jak się czujesz?
     Wzruszam ramionami.
     – Nie wiem.

Therese Bohman, Utonęła, przeł. Justyna Czechowska,
Wydawnictwo Pauza, Warszawa 2021.
(wyróżnienie własne)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz