Wtedy zaryzykowałam. Zaraz potem zaznaczyłam tę do upolowania. Długo biernie czekałam, aż przyszedł ten dzień, gdy ibukosknera się ożywił i chwilę przed świętami dał znać, że już, teraz, natychmiast. Nie było na co czekać, nabyłam; na moim stosiku czytelniczym tylko chwilkę na mnie poczekała, a teraz jest już po. Czy ja już uprawiam bulimiczne czytanie (termin wyjęty z tej opowieści)?
Lubię szorstkość tej prozy. Lubię nieoczywistości, niezamknięte wątki, nienachalność wniosków, do których dojdę albo nie; myśli, na które sobie pozwolę lub nie. Lubię i tyle.
„Ptasim szlakiem”, pamiętam, jak po raz pierwszy usłyszałam to wyrażenie […] – to najkrótsza droga między dwoma miejscami, droga, którą obierają ptaki. […] „ptasim szlakiem” było bliżej.
*
Zegar na ścianie znów głośno tyka, wydaje mi się, że jakoś nieregularnie, niektóre sekundy trwają za długo, jakby wskazówka wahała się przed każdą nową sekundą, niepewna, czy chce wejść w przyszłość, czy nie.
*
– Nie.
– Dlaczego nie?
Wzdycham, nagle przypominam sobie, jaka potrafi być upierdliwa, choć sama tego nie zauważa.
*
[…] ostatecznie wolę pociąg od samolotu, to mniej brutalne. Człowiek zdąży przyzwyczaić się do myśli, że jest w drodze.
*
Stwierdził: „Przecież to niepotrzebne”, a ja odparłam, że to nieprzyjemne, jak wraca się do ciemnego domu. Wtedy się uśmiechnął, skwitował naszą sprzeczkę jakimś „nie bądź śmieszna”, grzecznym, wręcz czułym tonem, ale który jednocześnie pokazywał, że nie ma zamiaru zostawiać zapalonych lamp i że muszę sobie z tym jakoś poradzić.
*
– No to na zdrowie – mówi, podając mi kieliszek.
– Czyje?
Uśmiecha się.
– Nie wiem. Twoje.
– Moje?
Wzrusza ramionami.
– No to moje?
*
Nigdy nie przepadałam za storczykami, uważam, że są trochę obrzydliwe, namacalnie organiczne.
– Czy to pasożyt? – pytam.
Linda się uśmiecha.
– Nie. Epifit. To nie do końca to samo. Rosną na drzewach, ale nie wysysają z nich soków. Korzystają z nich tylko po to, by móc się piąć wyżej i dotrzeć do światła.
*
[…] rozłamuję łykowatą łupinę, aż z idealnym oporem się otwiera, ukazując połyskujący ciemny kasztan w białym puchowym miąższu. Wyjmuję go i wkładam do kieszeni, zamykam na nim dłoń. Gładki i zimny, niemal oleisty, jakie to przyjemne uczucie.
*
– Jak się pani czuje? – pyta.
Wygląda, jakby naprawdę chciała wiedzieć, w przeciwieństwie do Gabriela, który cały czas o to pyta, nie przejmując się odpowiedzią. Chociaż i ja tak robię, za każdym razem przyjmuję jego „dobrze”.
*
Otwieram okno i go przywołuję, a on natychmiast biegnie do drzwi i zaczyna miauczeć. Wpuszczam go, a on ociera mi się o nogę. Jest mokry, na całym futerku ma krople wody, wygląda, jakby ktoś go obsypał diamentami. Odrywam kawałek kuchennego ręcznika i delikatnie przeciągam nim po jego grzbiecie, kot rzuca mi zdziwione spojrzenie.
*
– Jak się czujesz?
Wzruszam ramionami.
– Nie wiem.
Therese Bohman, Utonęła, przeł. Justyna Czechowska,
Wydawnictwo Pauza, Warszawa 2021.
(wyróżnienie własne)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz