poniedziałek, października 30, 2023

5242. Z oazy (CC)

Nie­dzielne odliczanie literek, pięć, anektujące sprawnie poniedziałek, bo zająknąć się na temat tej książki było mi bardzo trudno — nie spojlerować; nie napisać, co się myślało na temat tego czy tamtego bohatera, a myślało się źle, bardzo źle!

Dawno żadna powieść nie trzymała mnie w tak dużym napięciu. Kibicowałam, trzy­ma­łam kciuki, miałam chwilami zaciśnięte pięści. Zdaje się, że moja nie naj­ła­twiej­sza relacja z beletrestyką znacząco się ociepliła. Przeczytałam tę książkę w tempie, w jakim czytam dobre reportaże, migiem.

Byłoby miło, gdyby słowa umiały określić wszystko, opowiedzieć to, co się czuje, ale tak nie jest, słowa są kalekie, połamane, walą między oczy albo zatrzymują się w pół drogi. Czasem łatwiej jest nic nie mówić i tym razem tak właśnie jest najlepiej, jakby słowa mogły naruszyć tę chwilę.

*

     – Zaradzimy? – pyta mężczyzna, który nagle zdaje się być zupełnie bezbronny.

*

     – Zostaw to! Co ci mówiłem? – Słyszy za plecami. Odruchowo się od­wraca.
     Jakiś ojciec wprowadza w życie regułę rodzicielstwa wściekłości. Od­cią­ga syna, może sześcioletniego, od półki z flamastrami i kredkami, Hanka wysyła dzieciakowi współczujące spojrzenie. Nie wszyscy dorośli są tacy, naprawdę.

*

Marianna uśmiecha się krzywo. Dziwnie, że ludzie widzą, kiedy czuje się średnio; z drugiej strony ktoś przygląda się jej wystarczająco uważnie, żeby to zauważyć. Ktoś ją widzi, więc istnieje, naprawdę jest.

*

Wydawało jej się, że pamięta dzień, w którym się urodził, ale wszyscy mó­wią, że to niemożliwe. Miała wtedy trochę ponad trzy lata. Pamięta ner­wo­wą bieganinę, w której nikt nie zwracał na nią uwagi, nagłą sa­mo­tność. Kto się nią wtedy zajął? Tego nie może sobie przypomnieć.
     Pamięta za to, że próbowała nie zasnąć, żeby nie umknęła jej chwila, kie­dy mama wróci do domu. Z bratem. […]
     Rodzice wrócili, ale zamiast obiecanego brata mieli ze sobą larwę. Jaka zabawa? Jakie towarzystwo? Larwa nie mówiła, nie chodziła, nie potrafiła się bawić i co chwilę wrzeszczała. […]
     W końcu zapytała:
     – Czy można go jeszcze oddać?

*

Na stole trudno znaleźć kawałek wolnego miejsca. Wszystko odkłada się tu jak kolejne warstwy geologiczne Ziemi.

*

Tuż obok nich, za ścianą, cały blok, dwadzieścia sześć mieszkań na trzy­na­stu piętrach, wzdycha, wierci się i szuka wygodnej pozycji. W rurach bul­go­cze woda, trzaskają drzwi. Ktoś idzie spać, ktoś inny dopiero wstaje. Skom­pli­ko­wana blokowa geometria, ułamki, osie, metry kwadratowe.
     – Dwadzieścia sześć mieszkań na trzynastu piętrach – mówi Hanka. – Ile to mieszkań na piętrze?
     Kuba patrzy na nią zirytowany.
     – Mamo, nie jestem idiotą. Po prostu nie lubię matmy.
     Hanka przygryza dolną wargę. Próbuje jeszcze raz:
     – A jeśli w każdym mieszkaniu mieszka cztery i pół osoby? To ile mamy mieszkańców?
     – Cztery i pół osoby mieszka u nas – odpowiada Kuba. – Jeśli liczymy psa. Ale przecież sąsiadka z piętra mieszka sama.
     – Dlatego dodałam tę połówkę. Nie na psa, ale żeby wyliczyć średnią.
     – Sąsiadka jest połówką?

*

Pies wyczuwa nadejście burzy, zanim na niebie pojawi się pierwsza ciemna chmura. Wystarczy naelektryzowane powietrze i spadek ciśnienia, a kła­dzie uszy po sobie, ślini się i chowa w bezpieczne miejsce – w kabinie prysz­ni­ca, pod łóżkiem, czasem w szafie.
     Człowiek nie jest tak spostrzegawczy ani przezorny. Po pierwsze – jego zmysły nie są tak wyostrzone. Ale też ignoruje znaki, nie chce wierzyć in­tu­i­cji. Pioruny muszą zacząć uderzać tuż obok niego, żeby zorientował się, że coś jest nie tak.
     Frajda jest niespokojna, zatrzymuje się i rozgląda na boki. Patrzy smut­no na Mariannę, jakby chciała powiedzieć: „Stara, nie widzisz? Coś się kroi”.
     – Cicho, cicho. Jest w porządku.

*

Kiedy czesała splątane futro spanielki Lejdi, zrozumiała, że na ludziach nie­ko­niecznie można polegać. Lejdi nie pomógł ani rodowód, ani mądre spoj­rze­nie. Trochę wyrywała się na spacerach. Ale czy trzeba być idealnym, żeby zasłużyć na miłość?

*

Łatwo zapomnieć o czarnym kocie, rozbitym lustrze, niekorzystnym ho­ro­sko­pie. Chyba że stanie się coś złego. Wtedy człowiek w poszukiwaniu zna­ków odtwarza ciąg wydarzeń.

*

Pies zyskuje w oczach człowieka, kiedy potrafi wykonać komendę. […]
Z dzieć­mi jest odwrotnie. Zyskują uznanie, jeśli potrafią zamknąć buzię i nie wydawać żadnych dźwięków. Im dłużej, tym lepiej. Jakie grzeczne dziecko! Potrafi się zająć sobą. Nie przeszkadza.
     Marianna zastanawia się nad tym przed zaśnięciem. Dzieci i zwierzęta są tylko dodatkiem do życia prawdziwych ludzi, dorosłych. Muszą iść szyb­ciej, zachowywać się grzeczniej, dopasowywać się do błyskawicznie zmie­nia­ją­cych się wymagań. Już dawno zauważyła, że ludzie zwracają się ład­niej do swoich psów niż do dzieci. Może dlatego, że wobec zwierząt mają mniejsze wymagania? Zatem złe traktowanie jest tak naprawdę wyrazem tego, że im zależy.
     Nie mieści jej się to w głowie.
     Rozstanie z rodzicami wydaje się Mariannie do przełknięcia. […]
     Z Frajdą to zupełnie inna sprawa.

*

Mama się wściekła, kiedy Kuba na pytanie nauczycielki: „Kim jest twoja ma­musia?” odpowiedział: „Nikim”.
     – Chodziło mi o to, że nie jesteś pielęgniarką ani sprzedawczynią, jak in­ne mamusie – płakał, kiedy mama na niego krzyczała. Marianna nau­czy­ła się, by zawsze podkreślać to, jak bardzo mama jest zajęta. Nieodpłatna pra­ca w domu, do tego zlecenia, oczywiście, ciężkie obowiązki. Wymieniała to wszystko bez wielkiego przekonania. Dlaczego mama nie robiła praw­dzi­wej kariery? Marianna będzie co najmniej prezeską jakiejś firmy. Mama nie mia­ła takich ambicji, trudno. Na starość ją utrzyma.

*

To mamie od zawsze zależało, żeby Marianna grała w siatkówkę. Swe­go cza­su mama była bardzo dobra i chyba trochę żałowała, że nie udało jej się zrobić kariery w tym sporcie. Marianna wiedziała, co to znaczy. Mama uro­dzi­ła ją i Kubę i w ten sposób wykluczyła się z kadry wojewódzkiej, a mo­że i krajowej. Zdaniem Marianny zrobiła dobrze – co innego mo­gła­by teraz robić kobieta w jej wieku bez dzieci.

*

Marianna już dawno przestała szukać logiki w tym, gdzie znajduje różne przedmioty.

*

Dzwoniący telefon jest jak strup na kolanie, nie wytrzyma, po pro­stu musi go rozdrapać, żeby zobaczyć, co jest pod spodem. O! Krew? Na­prawdę?

*

Czuje, jakby świat przestał nagle funkcjonować w sposób, do jakiego się przyzwyczaiła.

*

I kiedy rozwodzący się klient, szpakowaty pan, który wydawał się Alicji strasznie stary, zostawił numer telefonu i dodał: „To specjalnie dla pani, nie dla kancelarii”.
     Wyrzuciła tę wizytówkę, śmiejąc się z tupetu „starca”. Ile mógł mieć lat? Czterdzieści?

*

     – Nie.
     Tego się nie spodziewał. Trochę stracił impet.
     – Ale co konkretnie nie? Bo tak jakby kilka spraw omawiamy. – Potarł czoło otwartą dłonią.

*

Myśli Alicji nie pędzą wcale do przodu, choć tak byłoby najmądrzej, mo­gła­by coś zaplanować, ułożyć sobie to, czego ułożyć chyba nie sposób. Myśli oglądają się za siebie. To nie są przyjemne obrazki, chciałoby się zamknąć oczy, ale to nic nie daje.

*

Im Alicja była starsza, tym łatwiej jej było uwierzyć, że matkę i dzieci łączy magiczna więź. Matka WIE, matka ROZUMIE.
     – A nie, to tylko patriarchat chce, żebyś w to wierzyła – śmiała się Hanka, wyprowadzając Alicję z równowagi.

*

Słowa same wypływają z ust Alicji. Jej myśli płyną obok. Mówi, a jed­no­cześ­nie zastanawia się, jak wiele może wypowiedzieć, nie mówiąc niczego istotnego, niczego, co dotknie sedna tego, co właśnie przeżywa.

*

Marianna sięga dłonią pod stół. Mokry nos, potem liźnięcie w kolano. Język Frajdy jest ciepły i gładki.

*

Dni po końcu świata zaczynają się jak wszystkie inne.
     […]
     Dni po końcu świata różnią się od wszystkich innych dni. […]
     Jutro, jutro. Jutro będą musieli zdecydować, co dalej. Jutro muszą po­roz­ma­wiać, ustalić, posprzątać, załatać, zagarnąć, zebrać, wykrzyczeć, zro­zu­mieć. Jutro.
     Na razie jest dziś. Dzień po końcu świata, trzeba wstać i zrobić śniadanie.

Natalia Szostak, Zguba,
Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2023.

Gdy w 1968 r. wojska Układu Warszawskiego wkra­cza­ły do Czechosłowacji, na Morawach krążył pe­wien do­wcip: kiedy Rudy 102 wraz z Szarikiem do­jeż­dżał do gra­nicy polsko-czechosłowackiej, pies zaczął strasznie szczekać. Załoga zatrzymała pojazd, Szarik wyskoczył i mówi: „Panowie, ja nie mogę, ja jestem psem, nie świnią”.

(tamże)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz