Alfred Stieglitz… tak to się zaczęło. I ruszyła lawina (tu i tu). Znów wklepałam odpowiedni ciąg literek w książkowym portalu. Klik, klik i okazało się, że moje ulubione wydawnictwo albumów — umożliwiające za grosze, na dobrym papierze, mieć kontakt ze sztuką — wydało całe „życie” jednego z pierwszych kwartalników poświęconych fotografii, którego twórcą był Stieglitz. Klik, klik, poczekać, odebrać i delektować się.
„Przeczytałam”, smakując trzydzieści stron tekstu, prawie pięćset stron zdjęć. Przeżywam, zaglądam, zatrzymuję się na pojedynczych zdjęciach.
Z tym albumem łączy się pewna synchroniczność. Dwa, trzy tygodnie temu przed oczami miałam rzeźbę. Nie pamiętałam nazwiska rzeźbiarza, nie pamiętałam nazwy rzeźby — miałam ją tylko przed oczami. Oglądam powoli zdjęcia z tego albumu i… jest i rzeźbiarz, i rzeźba. Tak, chodziło o Myśliciela Rodina. Teraz mam trzy w jednym i rzeźbę, i rzeźbiarza, i fotografię.
Atmosfera tego albumu sprawiła też, że chodzę i nucę Satie. Nucę do upadłego. Sprawdziłam, jest już na jutiubie mój ukochany film z jego muzyką, który mam od kilku lat w pudełeczku z iesbeenem. Dlaczego Satie? — zapytałam samą siebie. Sprawdziłam. Satie i Stieglietz byli prawie rówieśnikami. Tak historia zatoczyła kolejne koło.
A gdy zobaczyłam poniższe zdjęcie, natychmiast przed oczami stanęła mi Georgia O’Keeffe… Wciąż do mnie wraca i ja wciąż do niej wracam.
— Georgia! Zwolnij! — drze się Beck, ale ja śmieję się z jej strachu i jadę jeszcze szybciej.
To niesamowite, jak dobrze się z tym czuję. Świat przepływa przeze mnie, dziki, wspaniały, lekkomyślny. Nad nami sunie niebo. Lecę. Wolność.
Beck kurczowo trzyma się klamki w drzwiach.
Zatrzymujemy się.
— Wysiadaj — mówię. Patrzy na mnie niepewnie. — Muszę jechać tak, jak mi się podoba.
— Ale ty nie umiesz jeździć!
Nie rozumie, że dokładnie wiem, gdzie jestem i co robię, i mowy nie ma, żebym z tego zrezygnowała.
— Beck. Wysiadaj — powtarzam.
Być może to sposób, w jaki wypowiadam jej imię, może to mocne k. Widzę jej przerażoną minę, gdy potulnie wychodzi z samochodu i zamyka za sobą drzwi. Nie oglądam się, żeby zobaczyć, jak tam stoi i na mnie patrzy. Jadę szybciej, gonię wiatr, a może staję się wiatrem, szybkością, wszystkim wokół, niebem.
Tripp Dawn, Georgia. Powieść o Georgii O'Keeffe, ikonie sztuki współczesnej,
przeł. Maria Smulewska, Rebis, Poznań 2017.
(wyróżnienie własne)
*
*
*
*
*
My [Stieglitz’s] photographs are ever born of an inner need — an Experience of Spirit. I do not make ‘pictures’ […] I have a vision of life and I try to find equivalents for it sometimes in the form of photographs. It’s because of the lack of inner vision amongst those who photograph that there are really very few true photographers. The spirit of my ‘early’ work is the same spirit of my ‘later’ work. — Of course, I have grown, have developed, ‘know’ much more, am more ‘conscious’ perhaps of what I am trying to do. So what I may have gained in form-in maturity — I may have lost in another direction. There is no such thing as progress or improvement in art. There is art or no art. There is nothing inbetween.
*
Stieglitz was always more interested in the present and the future than the past. […] He always sought growth and development, vitality and intensity rather than habit and stagnation, and looked for the ultimate truth to be found in freedom of experience, whatever the medium. Art had to add something new to what had gone before. It had to change the things, otherwise it was not art. Every man with a message deserved to be heard. Stieglitz had more messages than most.
Pam Roberts, Alfred Stieglitz, Camera Work.
The Complete Photographs 1903–1917,
Taschen, Köln 2018.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz