Tomik wyczekany. Na wirtualnym stoliczku w dniu publikacji ibuka. Smakowany nieśpiesznie przy trzech kawach. Męki trwające prawie cztery dni, by wybrać fragmenty, te najwłaściwsze, które chcę tu mieć pod ręką. Wybrane, złożone, wyrzucone. Dwa wieczory mierzenia się z własną ograniczonością i zmiennością natury. Dziś ostatnie podejście: wybrane, złożone, zostają tu.
Czy można wierszem gównianą historię opowiedzieć? Można. I można to zrobić pięknie. Mikołajewski potrafi to zrobić przepięknie.
On – wirus. Ona – choroba. Ona – miłość. W innych językach, choćby po włosku, ona to on.
*
Przed epidemią mówiliśmy o „wirusie nienawiści”. Nikt już nie rozumiał, co znaczy „wirus”. W umierających rozpoznajemy w końcu skutek nienawiści. Zła to pociecha.
lekcja metafory
na lekcję metafory pan przyniósł dzisiaj
wirusa pogardy
i wirusa głupoty
wirusa spłaszczenia świętej wyobraźni
błogosławionej mateczki litości
i sługi bożej łaski przebaczenia
tak właśnie
powiedział
działa uproszczenie
pogarda
głupota
spłaszczona wyobraźnia
sproszkowane przebaczenie
i litość
[…]
jak wirus który nie jest metaforą niczego
tylko odwala swą zwykłą robotę
naturalną
bezkresną
niepodległą ocenom
*
Na sześćdziesiąte urodziny, w czasie epidemii, dostałem 222 płyty z muzyką Bacha.
wdzięczność
potrzebna jest nie bogu
lecz nam
*
Bóg zawsze nas łapie za język.
konsekwencje modlitwy
nie wódź na pokuszenie
i bóg zesłał starość
*
Z bezsennej nocy wychodzę z ostatnią deską ratunku.
marzenie
nie ma wolnej woli
tylko przymus pieprzony który zbawi
bo skazał
*
wolę pytanie o sens
bo sensowniej
jest pytać bez szansy na dobrą odpowiedź
*
los to jest musieć i nie móc
inaczej
[…]
los jest bogiem
dlatego
bóg tak go nie lubi
*
pokój ludziom złej i dobrej woli
i ludziom niewoli
od własnego błędu
z którego rozliczać się będą przed sobą
w prywatnym czyśćcu
innego nie trzeba
*
musiałem przeoczyć
musiałem przeskoczyć
to nagłe pęknięcie
między kiedyś a teraz
*
oto w końcu doszło
do oczekiwanej harmonii
obu biegunów milczącego ciała
czas stopom spojrzeć w oczy
a oczom w stopy
*
sen we śnie
w którym właśnie w tej chwili
może jesteśmy
nie wiadomo które z nas
pyta
które odpowiada
długa droga przed nami
*
Moje sześćdziesiąte urodziny.
sto lat ale po co
żeby być coraz rzadszą rośliną
która puszcza liście stare
od urodzenia
i przeprosić cienie
zanim je spotkamy kiedy sami będziemy
już cieniem
Co dzień, wielokrotnie, jak zbir w ciemnej bramie, w myślach napadają na mnie starzy znajomi.
*
wszystko rozjaśnić mógłby dzień następny
gdyby mimo wszystko zaczekał
na ciebie
Jarosław Mikołajewski, Godzina myśli,
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2021.
rozproszone wspomnienia ożywają we mnie
jedno rodzi kilka
a każde z tych kilku
chyba kilkanaście migotliwych cieni
których nazywanie byłoby jak próba
chrztu ryb co do jednej
w rozległej ławicy
*
z pauzami
dysgrafią
zawahaniem pióra
Pewność, która atakuje za każdym razem, kiedy ktoś nie odpowiada albo nie jest — w moim odczuciu — dość serdeczny.
* * *
świat się mną najadł
zdradza skłonność do torsji
(tamże)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz