środa, września 18, 2024

5584. Z oazy (CCLXXXII)  [podwójnej]

Po­urlopowe odliczanie literek, dwa. Z uprzywilejowanego miejsca bez wojny i bez powodzi. Ukazała się w zeszłym roku. Nie chciałam do niej zaglądać, mając przed oczami wspomnienie incydentu sprzed (wówczas) dwudziestu siedmiu lat, któ­ry wte­dy zmasakrował mój obraz Kapitanowej, bo parafrazując aforyzm: wielkich ludzi poznaje się po tym, jak traktują maluczkich, tamto zachowanie nie należało do ko­goś wielkiego.

Dziś, gdybym była świadkiem tamtej sceny, zdziwiłabym się, widząc nie­ade­kwat­ność reakcji na zaistniałe okoliczności, byłabym ciekawa, skąd ta nadreaktywność, ale nie kwestionowałabym wielkości Kapitanowej. Kapitanowa?

1996 rok. Feminatywy jeszcze nie wróciły z emigracji, stąd Kapitanowa: w domyśle kobieta, jachtowy kapitan żeglugi wielkiej, w realiach języka polskiego zde­gra­do­wa­na do: żony kapitana. Jedno i drugie było faktem.

Po raz ostatni mam okazję nie zgodzić się z Kapitanową. Pisząc książkę o swoim samotnym rejsie wokół świata, uważała, że [c]zytelnik nie musi wiedzieć, że wąt­pi­ła, że tęskniła. Musi! Musi wiedzieć, że płynął człowiek! Ale może pod koniec lat siedemdziesiątych świat nie był jeszcze na to gotowy. Nie miał pojęcia, że świa­do­mość wątpliwości czy tęsknoty oraz umiejętność ich wyrażania jest siłą, a nie sła­bością.

Przez przypadek kilka dni przed urlopem słuchałam powtórki audycji, w której Autor­ka tej książki wspomniała, że mąż Kapitanowej, po Jej śmierci, udostępnił pi­sa­ne przez Nią listy z rejsu i pamiętniki z młodości, co odmieniło tę historię. Odmie­ni­ło też mój stosunek do chęci przeczytania tej książki. W środku nocy klik, klik i książ­kę miałam na czytniku.

Czytałam za dwoje: za siebie i Białego Kruka, na pewno chciałby tę książkę prze­czy­tać. Po półtora dnia było po lekturze. Nie dajcie się zwieść tytułowi, to książka prze­de wszystkim o miłości. Miłości podwójnej: dwójki ludzi do siebie nawzajem oraz dwójki ludzi do mórz, jachtów i oceanów. Właśnie z powodu współistnienia obu tych miłości na kartach tej książki, jest ona wspaniałą lekturą, przy której nawet najsuchsze marzenia czytelników i czytelniczek będą mruczeć: oj, tak, tak, my też chcemy być zrealizowane! Z miłością!

Czytałam, słysząc tembr głosu Kapitanowej, wspominając ciepło i dobroć pana Wacława, które obserwowałam, nie wierząc, że drugi tak dobry człowiek istnieje na świecie. Istniał, ale dowiedziałam się o tym w 1998 roku.

Wracając do książki. Kapitan Baranowski, dwa razy samotnie opłynął glob, a ho­ry­zon­cik z dumą zaprezentował tu tak wąziutki, że zdumienie nie mija przez wiele dni. Nie jest pewnie odosobniony w swych poglądach, więc niech tu będzie ten myślo­po­do­bny wyrób mizoginizmu. W jednym miejscu, cytując, nie utrzymałam pionu i na­zwi­sko i imię dziennikarza zamieniłam na dziennikarzynę, bo jego pytaniom nie tyl­ko przyświeca mizoginia, ale i zwykła głupota, bo jaką logiką kieruje się pytanie za­da­ne ko­bie­cie, która opłynęła świat, czy nie uważa, że żeglarstwo nie jest dla ko­biet? Zadał_byś mężczyźnie, uwielbiającemu maliny, z ustami wypełnionymi ma­li­na­mi pytanie: nie uważasz, że spożywanie malin jest zajęciem kobiecym?

Historię piszą zwycięzcy. Zwykle mężczyźni decydowali, co jest warte zapamiętania. I właśnie dlatego, dopiero w tej książce obok siebie znajdują się historie kilku że­gla­rek. Czytałam o Nich z zapartym tchem. Chciałam je zobaczyć. Jednej nie udało mi się wyguglować.

Ostatnia uwaga dotyczy nie tylko Autorki, korektorki, ale i gości radiowych. Nie mówi się: w dupiu, lecz w dupie. Analogicznie nie mówi się: w Kwidzyniu czy w cudzysłowiu, mówi się: w Kwidzynie, w cudzysłowie i nie mówcie mi, że macie to w dupie.

A gdy wróciliśmy z urlopu, poprosiłam Sadownika o jeden z albumów, banderkę i książeczkę żeglarską, by moje wspomnienia mieć tu, pod ręką.

Raz kolega z klubu, Wacek Liskiewicz, przy kotwiczeniu brudzi żagiel. Ko­men­dant każe go Krystynie wyprać. Ta się wścieka. Dlaczego ma prać ża­giel za chłopaka? Z komendantem nie ma dyskusji, Wacek ma przy­go­to­wać „Halinę” [holownik, by mogli płynąć na obiad], a Krystyna wyczyścić żagiel.
     Tak się poznają.
     Wacek widywał już Krystynę na politechnice, studiują na tym samym wydziale, dziewczyn jest mało, zwracają uwagę. Krystyna nie jest w jego typie, woli smuklejsze i w ogóle jest nieśmiały w stosunku do kobiet – sku­pio­ny na studiach i żeglarstwie. Krystyna go nie kojarzy, nie oglądała się za chłopakami z niższych roczników.

🖇

     – Moja żona to by na ten maszt nie weszła za tysiąc złotych – mówi ro­bot­nik, gdy Krystyna wspina się 12 metrów po drabince.
     – No, może i tak – krzyczy do niego – ale mnie płacą więcej niż tysiąc!
     Zarabia 1800 złotych. W produkcji zarabia się więcej – suwnicowe do­sta­ją 2800 złotych miesięcznie. Praca robotnika jest ceniona wysoko. Kry­sty­na często słyszy, że ci z biura konstrukcyjnego nic nie robią całymi dnia­mi, tylko siedzą i myślą. – W sumie prawda – kwituje. – Ale jakbyśmy my nie siedzieli i nie myśleli, to tamci nie mieliby pracy.

🖇

Kultura, która ma tylko mity, w których 
bohaterami są męż­czyźni, to kultura kaleka.

🖇

Krystyna Chojnowska-Liskiewicz to nie Odys w spódnicy. Realizuje sche­mat przygody bohatera, dostępny do tej pory tylko dla mężczyzn, ale robi to po swojemu, na swoich zasadach, nie powiela męskiego schematu. Nie snu­je opowieści o walce z żywiołem, lecz o tym, że z morzem trzeba się do­ga­dać, że walka nie ma sensu, trzeba je szanować, umieć znaleźć sobie na nim miejsce. Ciągle podkreśla rolę współpracy. […]
     Gdy pytają ją o najważniejszy dzień życia, odpowiada, że w różnych mo­mentach życia ten dzień zdaje się być właśnie teraz.

🖇

     – A więc czym był ten rejs dla pani? – pytam.
     – To było zadanie – mówi. – Ktoś to musiał zrobić, jakaś kobieta musiała się tego podjąć. Uznałam, że dam radę. Cel był taki, by pierwsza kobieta opły­nę­ła świat. Do zrealizowania celu niezbędne były trzy elementy. Trasa, wyznaczona przez człowieka tak, by była odpowiednia dla możliwości jach­tu i człowieka. Jacht odpo­wied­ni dla człowieka i tej trasy. I człowiek od­po­wied­ni dla jachtu i zdolny do pokonania tej trasy.
     Wacław podkreśla, że „pierwsza” w tytule „Pierwsza dookoła świata” to pierwsza, która obeszła świat męskich uprzedzeń.
     Krystyna zaś mówi, że rejs przez ocean jest symbolem świata bez granic, gdzie jest wspólnota ludzi morza, którzy na sygnał „mayday” potrafią rzu­cić wszystko i zmienić swój kurs, by ratować drugiego człowieka.

🖇

Matematyka ją zachwyca, a to, że pozycje się sprawdzają – daje poczucie satysfakcji. Inni żeglarze twierdzą, że nocna nawigacja nie ma sensu, że obserwacje gwiazd na małym jachcie są pozbawione celu, a jednak jej ra­chunki się zgadzają. Kula ziemska pędzi przez czarny kosmos wraz z innymi ciałami niebieskimi. I na tej kuli samotna kobieta na środku oceanu patrzy w niebo, w kosmos, by wyliczyć swoje miejsce we wszech­świe­cie, dodając, odejmując, mnożąc i dzieląc kolejne liczby.

🖇

Ja jednak nie trawię takich długich ogonów, maksymalnie wytrzymuję do 4 tysięcy mil i około 7 tygodni żeglugi, potem zaczyna się jazda na re­zer­wach. Myślę zresztą, że nie ma po co iść takimi długimi skokami. W efekcie podróż dookoła świata sprowadza się do oglądania wyłącznie wody. Jakąś frajdę przecież trzeba z tego mieć, kiedy już żegluje się tak idiotycznie, bo sa­motnie. […].
     To z listu do męża. Dalej pisze już o wiatrach, które kręcą, i prądach, które spychają, oraz falach, które dybały na „Mazurka” […].

🖇

[…]  puścił pan żonę w taki długi samotny rejs? Pamiętam do dziś jego odpowiedź: „sama się puściła”.

🖇

[…]  pochłonięta myślami o rejsie. Ma wątpliwości, uleciała cała pewność siebie. Dziś takie poczucie ma nawet swoją nazwę, to syndrom oszustki. Do­pa­da głównie kobiety.
     Jej dotychczasowe osiągnięcia wydają jej się nagle marne. Kwestionuje swoje kompetencje. Dlaczego się na to porwała? Dlaczego właśnie ona? Przecież tyle jest żeglarek na świecie, pewnie lepszych od niej. Czy nie po­nio­sła jej cecha charakteru, którą u siebie widzi – jakaś bezczelność wobec życia? […]
     Opanowuje się. Samotny kobiecy rejs dookoła świata to tylko zadanie i trzeba spokojnie opracować technologię takiego przedsięwzięcia.

🖇

[…]  pisze w liście nr 31 – […]  Gdybym wiedziała, że będę tak strasznie za Tobą tęsknić, nigdy nie wybrałabym się od Ciebie. Zostawiłam cię sa­me­go na tyle czasu, to jest czas zupełnie stracony. Byłam z Tobą i nie mogliśmy się dogadać, ale byłam z Tobą, mogłam na Ciebie chociaż popatrzyć, cza­sem przytulić się do Twojej skórki, a teraz jesteś tak daleko. Marzę o spo­tka­niu z Tobą, świat bez Ciebie jest pusty i szary. Uważaj na siebie i dbaj o siebie. Musimy odrobić te puste dni.

🖇

Krystyna wchodzi do śluzy za wielkim zbiornikowcem. Z zaskoczeniem zauważa na nim urządzenia cumownicze, które projektowała w biurze konstrukcyjnym w stoczni. Wtedy nie przypuszczała, że je kiedykolwiek zobaczy w użyciu.
     […] 
     Zanim wyjdzie z portu w Balboa, skończy czterdzieści lat […]. Człowiek, któ­re­go młodość już minęła, a starość jeszcze się nie zaczęła. Człowiek doj­rza­ły, już trochę poobijany, trochę sfrustrowany, trochę zmęczony, trochę roz­cza­ro­wa­ny. Trochę zaczyna szwankować zdrowie i to jest sygnał, że wisi nad nim smuga cienia – gdzieś na horyzoncie pojawia się śmierć. Jeszcze da­le­ko, jeszcze człowiek sobie pohalsuje, jeszcze będą sztormy i flauty, ale już ją widać z oddali.
     Dla kobiety 40 lat to jeszcze coś innego. To symboliczna granica, po przej­ściu której staje się niewidzialna, już nie taka atrakcyjna. Ale są też ko­biety, które mówią, że to najlepszy wiek – już wiesz, kim jesteś, i nie mu­sisz się krygować.
     Ale te refleksje nie dręczą Krystyny Chojnowskiej-Liskiewicz. Jest zajęta innymi sprawami. Przed nią rozciąga się Ocean Spokojny.

🖇

„Na oko jestem niby dzielna, ale to nieprawda, bo się boję dalszej żeglugi i zimna, i złej pogody i przeciwnego prądu” – pisze do Wacława. „Okropnie jednak nie lubię samotnej żeglugi”.
     Prognoza jest sztormowa. Wiele jachtów wychodzi mimo wszystko. Ona jednak decyduje się zaczekać, jak zwykle wybiera podejście racjonalne, bez­pie­czeń­stwo. Brawura to nie jej styl.
     „Codziennie rano budzę się przerażona, potem dochodzę do normy. Boję się bardzo wszystkiego, tak jakbym zaczynała od początku. Chyba ro­zu­miesz, o co chodzi. Tak bardzo chciałabym już być z Tobą w domu. Tak je­steś daleko i boję się, że mogę Cię nie zobaczyć…”.
     Wkrótce przychodzą złe wieści o tych, co wypłynęli. Część jachtów nie zdą­żyła dojść do portów, potonęła.
     W końcu w prognozie widzi okienko.
     21 maja [1977 roku] wychodzi.

🖇

Jest 20 marca [1978 roku], godzina 19. Notuje w dzienniku pokładowym: „»Ma­zu­rek« osiągnął pozycję na szerokości 16°08,5’N i długości 35°50”W. Po 28 696 milach zamknęłam pętlę dookoła świata”.
     Po chwili pochyla się nad stołem nawigacyjnym i dopisuje jeszcze: „Niech żyje kochany Mazurek-Pazurek”.
     Gdy tylko notuje to wyznanie miłosne, Atlantyk uderza sztormem.
     […] 
     Gdy tylko opanowuje żagle i jacht, wywołuje Gdynia Radio. Jeszcze nie informuje nikogo, nie nadaje komunikatu o zamknięciu pętli operatorce stacji, prosi o połączenie z mężem. Chce, by on pierwszy dowiedział się, że jej się udało. Reszta świata musi teraz poczekać.

🖇

🖇

     – Czy przewidywała pani szczęśliwy koniec tego śmiałego rejsu? – pada pytanie od dziennikarza podczas konferencji prasowej.
     – Oczywiście. Gdyby tak nie było, można by uznać, że wybrałam nie­sły­cha­nie skomplikowany rodzaj samobójstwa – odpowiada.

🖇

[są]  tacy, co podważają jej wyczyn, bo popłynęła przez Kanał Panamski, a nie przylądek Horn. Dlaczego? Nigdy nie słyszę, by ktoś kwestionował, że Leonid Teliga przepłynął świat dookoła na swoim jachcie „Opty”, a prze­cież zrobił to prawie tą samą trasą, również przez Kanał Panamski.

🖇

     – Jak pan ocenia rangę takiego wyczynu?
     – Każdy rejs samotny jest wyczynem. A w dodatku kobiety nie są spe­cjal­nie do tego predestynowane, także to podwójny wyczyn.
     – A dlaczego kobiety nie są do tego predestynowane? – pytam.
     – Chociażby dlatego, że lubią gadać, plotkować, rozmawiać. A tutaj trze­ba mil­czeć albo rozmawiać z samym sobą. Może to jest… niezbyt sto­so­wne tak mówić? Niepoprawne politycznie.
     – No, muszę przyznać, że mnie zatkało.
     – Ale proszę spojrzeć na daty. Pierwsza kobieta popłynęła w rejs dookoła świata 80 lat po pierwszym samotnym mężczyźnie, Joshui Slocumie. Więc pytanie, dlaczego mężczyźni tyle lat pływali sami i nie było kobiet. No, musi być jakiś powód.
     – I jak pan uważa?
     – Że nie paliły się do tego. Po prostu nie uznały, że to jest ich prze­zna­cze­nie. A mężczyźni się tym pasjonowali.
     Korci mnie, żeby opowiedzieć kapitanowi Baranowskiemu o słynnym ese­ju amerykańskiej historyczki i pionierki feministycznej historii sztuki Lindy Nochlin z 1971 roku pt. „Dlaczego w sztuce nie było wielkich artystek”, gdzie rozprawia się z mitem męskiego geniuszu, z tą myślą, że mężczyźni są jakoś bardziej predestynowani do wielkości, podczas gdy kobiety są po pro­stu do niej jakoś niezdolne z natury. Nochlin rozbija w drobny mak iluzję, że historia sztuki jest uniwersalna, i pokazuje, jak kobiety zostały spętane przez stereotypy. Jak świat sztuki był i zawsze jest – podobnie jak świat żagli – zależny od polityki i władzy. Powinnam przypomnieć kapitanowi Baranowskiemu, że na „Zawiszy Czarnym” był zakaz wstępu dla kobiet. Albo jak kapitan Chojnowska nie mogła dostać jachtu na damski rejs. Ale niestety patriarchat siedzi głęboko nawet w tych z nas, które uważają się za wyzwolone, więc zamiast to powiedzieć, zmieniam temat.

🖇

Może dzieci mieć nie mogła. A może nie chciała. Może inne sprawy ją ciągnęły? Czy tak trudno w to uwierzyć? Jedna z odpowiedzi, jakiej mogłabym jeszcze udzielić kapitanowi Baranowskiemu na pytanie „Dlaczego nie było wielkich żeglarek”, byłaby: bo ktoś musiał się zająć dziećmi.

🖇

[dziennikarzyna] , który przeprowadza wywiad, zadaje też takie pytanie: „Że­glar­stwo kojarzy się z twardą, męską dyscypliną sportu. Kobieta na­to­miast jest uosobieniem spokoju, delikatności i ogniska domowego. Czy za­tem dą­że­nie kobiet nie jest czasem nienaturalnym pędem feministek do mę­skich dziedzin życia?”.
     Krystyna odpowiada, grając ideą, że miejsce kobiety jest w domu: – Dla mnie jacht jest domem na wodzie. To jest dom i ja się w nim czuję jak w do­mu. Zastanawiać się można nad motywacją kobiet – dlaczego żeglują na mo­rzu? Na pewno niektóre, przynajmniej w podświadomości, starają się dorównać mężczyznom. Ale w moim przypadku taka motywacja nie wcho­dzi w rachubę, bo ja już wykonuję „męski” zawód i muszę go wykonywać lepiej od mężczyzn. Bo gdy mężczyzna popełni błąd, to… „się zdarza”, ale gdy ja popełniam błąd, wówczas się mówi: „bo przecież robiła to baba”.
     Podobne pytanie pada piętnaście lat później, w 2001 roku, w wywiadzie dla Polskiego Radia. Prowadzący mówi, że inżynier okrętowy to chyba ra­czej zajęcie dla mężczyzny. „Czy nie ma tu konfliktu między męskim poj­mo­wa­niem spraw technicznych a kobiecością?
     – Wydaje mi się, że to jest jakieś nieporozumienie – odpowiada, nie tra­cąc spokoju Krystyna Chojnowska. – Projektowanie nie wymaga wielkiej siły fizycznej, lecz otwartej głowy, cierpliwości, chęci rozwijania się, wyo­bra­źni. Czy to są tylko męskie cechy?
     Ciągle musi udowadniać, że nie jest cielęciem o dwóch głowach. Ciągle tłumaczyć, że miejsce kobiet nie jest w domu przy mężu, lecz tam, gdzie chcą być.
     W wywiadzie, którego udziela w 2009 roku […], na pytanie „Kobiety do żagli czy do garów?” odpowie jak zwykle krótko i do rzeczy.
     „Co która woli”.

🖇

Krystyna często słyszała w życiu, że ma męski charakter.
     Nie zgadza się. Nigdy nie udaje mężczyzny, nie odcina się od kobiecości. Uważa, że niezależnie od płci jesteśmy zdolni do rzeczy pięknych i podłych. […]  Skończyła te same szkoły, posiadła tę samą wiedzę, ma te same umie­jęt­no­ści co mężczyźni i może odnieść takie same sukcesy.

🖇

Wacław najczęściej teraz słyszy pytanie: Jak pan się czuje w cieniu sławnej żony?
     – Pozycja księcia małżonka bardzo mi odpowiada – ma na to gotową odpowiedź. Nigdy nie było między nimi tego typu rywalizacji. Nie jest za­zdrosny o sukces żony. Jej rejs postrzega również jako swój sukces, wie, że bez jego udziału prawdopodobnie tego rejsu by nie było. To on stanowił za­plecze logistyczne, techniczne.
     – Nie uwierało mnie to, że jestem w cieniu – mówi mi. – Zawsze jest ja­kieś tło wydarzenia.

🖇

     – Ja się dziwię kobietom – dodaje Krystyna. – Powiem pani, że ich nie ro­zu­miem. Przecież kobiety powinny roznieść ten rząd w wyborach. Roz­pę­dzić. Za sprawy związane z aborcją, z in vitro, tabletką dzień po. Przecież oni nie ukrywają, że jesteśmy dla nich obywatelami drugiej kategorii, gor­szymi ludźmi. Dlaczego się na to zgadzać?
     – Wyszła z pani feministka – mówię.
     – Chojnowska zawsze feministką była – mówi Wacław.
     – Ale nie… – mówi Krystyna – ja po prostu uważam, że ja jestem taki sam człowiek jak mężczyzna. A całe życie byłam traktowana z przy­mru­żeniem oka.

🖇

[…]  jeśli się jest samotnie, to się traci ogromną ilość wrażeń, których się nie da ani sfotografować, ani sfilmować, ani zapisać. To można tylko przeżyć z innym człowiekiem.
     Nigdy w taki rejs nie popłyną. Nie zobaczy portów i wysp, które zo­sta­wi­ła „na później”. Nie pokaże Wacławowi Tahiti.

🖇

Wielkie przygody sklejone są z małych
i całkiem niepozornych trudów.

🖇

Kobiety, wiadomo, wiecznie są oceniane i muszą się tłumaczyć światu ze wszyst­kiego. Ma dzieci – źle, bo je zostawiła i się realizuje, egoistka. Nie ma? Też egoistka.
     […] 
Wśród znajomych państwa Liskiewiczów krąży żart: Dlaczego Liskie­wi­czo­wie nie mają dzieci? Bo dwóch facetów nie może. Ten żart odnosi się do rze­ko­mo męskiej natury Krystyny, która z całym swoim zdecydowaniem, od­wa­gą, brakiem kokieterii, własnymi opiniami zachowuje się w ich oczach niekobieco.
     […] 
     – Żałowała pani, że nie ma dzieci? – pytam.
     – Jakoś nie – odpowiada. – To wszystko chyba wzięło się stąd, że byłam ciągle jakaś taka zajęta.

🖇

Mówi [Wacław], że żałuje dwóch rzeczy. Jednej trochę, drugiej bardzo. Pierwsza to taka, że być może trzeba było się zdecydować na dziecko.
     […] 
     A druga rzecz?
     – Że nie popłynęliśmy razem w długi rejs, taki na dwa lata. Trzeba było rzucić pracę, rzucić wszystko i płynąć. Te rejsy wakacyjne były świetne, ale po nich trzeba było wracać do rzeczywistości. A można było spróbować ra­zem od niej uciec.

Paulina Reiter, Samotne oceany.
Historia Krystyny Chojnowskiej-Liskiewicz,
pierwszej kobiety, która opłynęła świat solo
,
Wydawnictwo Agora, Warszawa 2023.
(wyróżnienie własne)

     – Życie nagle straciło sens – mówi mi Wacław.
     Kilka dni po śmierci żony odnajduje w szufladzie biurka listy z rejsu. […] 
     – Nie wiem, czy Krystyna, by tego chciała – powie.
     […] 
     – A co jest ważne? – pytam.
     – Ważny jest cel i sens – mówi Wacław. – Każdy z nas jest w po­dró­ży, każdy z nas zmierza poza horyzont, w nieznane. Ważne jest, jak i po co po­dró­żujemy, jaki nadamy tej podróży sens.

🖇

Cóż, do sztormu trzeba się przystosować, to się przystosowałam. Zmieniłam żagle, zarefowałam i czekałam, aż sztorm minie.

(tamże)

*

Krzysztof Szczypior, Duet. Historia 
Krystyny i Wacława Liskiewiczów
, 2017.

4 komentarze:

  1. W sobotę byłam na warsztatach foto, tylko dla kobiet. Warsztaty były niezwykłe, nie o technikaliach i nie o kompozycji, a o emocjach, o nas, o naszych doświadczeniach i ich przeżywaniu, i jak ma się to do fotografii. I padały tam stwierdzenia, typu, że kobieta, jak ma dzieci, to jest przez pracodawcę traktowana gorzej, bo przecież nie ma jej przez ileś lat w pracy, a jeśli dzieci nie ma, to na pewno będzie miała i wtedy jej nie będzie, wiec po co ją zatrudniać. A jeśli ją jednak zatrudni, to niech mniej zarabia. A ja powiedziałam, że jeśli kobieta dzieci nie ma i mieć nie będzie, bo ma np. 50 lat, to dostaje etykietkę, że z nią coś nie halo. Więc lepiej nie zatrudniać, bo na pewno ma coś nie tak psychiką, a poza tym to nie spełniła się w swojej podstawowej roli" ,więc co ona wie o życiu, takie duże dziecko pewnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. długa droga za mną… uwielbiam te proste zlepki przyczynowo-skutkowe. przepięknym jest to, że nie ma to zbyt wiele wspólnego z konkretnym tym lub innym życiem.

      wiem, że dużo się rzucałam w tym temacie… dziś wzruszam ramionami, ale też mam nadzieję, że coś mogłoby nie być powtórzeniem starej piosenki i mnie zbulwersuje.

      a jaki jest facet bez dzieci? ;))))) mało na ten temat wyprodukowało społeczeństwo.

      Usuń
  2. Jednym słowem - straszne i totalny brak konsekwencji ze strony tzw. oczekiwań społecznych. Dobrze jest mieć na nie wywalone, tylko trzeba jednak mieć za co żyć ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. konsekwencje oczekiwań społecznych hi, hi, to oksymoron, czyż nie? :)))

      Usuń