wtorek, kwietnia 22, 2025

5765. Z oazy (CCCXXIX)

Co­tygodniowe odliczanie literek, raz. Poślizgnięte na świętach. Polecona nie wprost. Wyklikana bardzo wprost i sprawnie pochłonięta. Rezonowała nie raz, odsłaniając zacienione gęste miejsca mojego jestestwa. Było nad czym się zadumać, by złapać kontakt z tym, co dla mnie w moim życiu najważniejsze, niepodlegające dyskusji, niewymagające uzasadnienia. Są kwestie, w których nie ma mowy o kompromisach.

Pła­czesz przy każ­dym prze­ja­wie nie­spra­wie­dli­wego gniewu ze strony do­ro­słych, nie ro­zu­miesz, że ta złość to z ko­lei ich bez­sil­ność.
     Twój płacz bę­dzie bu­dzić gniew i bez­sil­ność do­ro­słych.

🖇

Ni­gdy nie prze­sta­niesz się za­chwy­cać uży­tecz­no­ścią ga­zet: naj­pierw są po­wo­dem spa­ceru, przy­pad­ko­wych spo­tkań, roz­mów ze sprze­dawcą w kio­sku, na­stęp­nie stają się źró­dłem wie­dzy, roz­rywki, bu­dzą emo­cje, dają te­maty do roz­mów, koń­czą jako jed­no­ra­zowy ob­rus, la­tem wsta­wione po­mię­dzy szyby okien skrzy­nio­wych służą jako ża­lu­zje, póź­niej są naj­lep­szym na­rzę­dziem do my­cia wła­śnie okien, można je roz­mięk­czyć w wo­dzie i stwo­rzyć z nich ma­sę pla­styczną, da się zło­żyć z ga­zet czapki, za­bez­pie­czyć pod­łogi pod­czas ma­lo­wa­nia, a na końcu zu­żyte lą­dują jako pod­pałka.

🖇

Bę­dziesz szu­kać rów­no­wagi mię­dzy tym, kim je­steś w swo­jej gło­wie, a tym, jak wy­gląda twoje ciało.

🖇

Kac nie ma końca. Me­lanże mi­jają bły­ska­wicz­nie, to kac się dłuży. Im­preza to trzy kie­liszki wina, im­preza to pójść spać po dwu­dzie­stej trze­ciej, im­preza to piwo i to­wa­rzy­ski pa­pie­ros, po któ­rym jest mi nie­do­brze, im­preza to czas, kiedy się uwal­niam i mó­wię wię­cej, niż pla­no­wa­łam. Im­preza to lody albo pizza, albo ka­napka po dwu­dzie­stej dru­giej. Nie wiem, gdzie są gra­nice im­prezy. Wszystko „po­nad” mi szko­dzi. […]  Po­go­dzi­łam się z tym, że już ni­gdy [moje ciało]  nie bę­dzie tak sprawne jak kie­dyś.

🖇

Nie spodoba ci się rola ko­biety, ale prze­mówi do cie­bie idea rów­no­upraw­nie­nia. […]  Oczy­wi­ście, że je­ste­ście równi, wy, ko­biety, i oni, męż­czyźni. Ja­kie zna­cze­nie ma koń­cówka słowa?! Prze­cież w tym sa­mym ję­zyku ka­na­dyjka to ro­dzaj ka­jaka, hisz­panka to od­miana grypy, ja­ponki to klapki, a finka to nóż. Ro­dzaj żeń­ski to przed­miot co­dzien­nego użytku. Ty my­ślisz: „je­stem nie­co­dzienna”.

🖇

W twoim kraju psy nie są szcze­gól­nie sza­no­wane. Pew­nie wpływ is­lamu.
     – Z psa po­żytku nie ma – po­wie bab­cia. – Ani mleka nie daje, ani ja­jek nie znosi, na­wet my­szy się go nie boją.
     – Ale pil­nuje domu – sta­niesz w obro­nie psów.
     – Tak, ale my nie mamy nic cen­nego.
     […]  Pierw­szą pchłę zo­ba­czysz w Pol­sce, do tego czasu nie bę­dziesz pew­na, czy na­prawdę ist­nieją. Mi­tyczne straż­niczki psów.

🖇

Bę­dziesz prze­ko­nana, że to ko­bieta wy­biera męż­czy­znę, nie­mniej mnó­stwo czasu zaj­mie ci po­go­dze­nie się z tym, że raz czy drugi, tak w przy­bli­że­niu, twój wy­bór nie bę­dzie naj­lep­szy.

🖇

W twoim kraju nie wolno od­ma­wiać ma­łym chłop­com. Pada wów­czas ar­gu­ment: „bo coś mu się sta­nie”. Nie wiesz co. Ni­gdy się nie do­wiesz. Py­tasz, lecz tylko ta­jem­ni­czo od­po­wia­dają, że „coś”. Ta za­sada nie do­ty­czy dziew­czyn. Im nic nie grozi.

🖇

Do­bre słowa to żadne i każde. Nie ma re­guły. Czy­tam kilka ulu­bio­nych ha­seł z kar­tek, które wy­my­śli­łam:
     „Karma jest dla psów”.
     „Bądź nie-dzielna w so­botę”.
     „Mów, co chcesz usły­szeć”.
     I jesz­cze to: „Też się o cie­bie boję” – to jest ta­kie pro­ste, biorę twój strach i przy­tu­lam do swo­jego, i faj­nie, że nie je­stem w tym sama.
     Już od po­nad roku lu­dzie wo­kół mnie nie wie­dzą, co po­wie­dzieć. Jedni mo­gą rzu­cić tekst, że „wszystko bę­dzie do­brze”, i wy­ba­czę im ten ba­nał, a in­nym od­mó­wię do niego prawa. […]  Za­pra­szam cię, po­tknij się, po­wiedz, że nie wiesz, co w tej sy­tu­acji po­wie­dzieć.

🖇

Boli jak skur­wy­syn.
     – Nie ma co bo­leć, nie po­winna mieć pani tam czu­ciа, wszystko zo­stało wy­cięte. – Chi­rurg jest roz­czu­la­jący. Jego wie­dza me­dyczna wy­klu­cza mój ból. Wspa­niale. A mnie boli, sorry. Co mam po­wie­dzieć?

🖇

Mę­czące my­śli. Wieczne po­szu­ki­wa­nie związ­ków przy­czy­nowo-skut­ko­wych, jakby mój ro­zum nie mógł się po­go­dzić z cha­osem, przy­pad­kiem i bra­kiem wpływu na rze­czy­wi­stość. Ani przez chwilę.

🖇

[…]  wię­cej i tak nie mo­gła­bym do­stać. To jest w po­rządku, zwłasz­cza że mam ten­den­cję, by się za­mar­twiać: że za mało, że za późno, że trzeba było wcze­śniej. Wszystko jest po coś. Albo i nie.

🖇

Bę­dziesz chciała tak te­le­pa­tycz­nie przy­tu­lać lu­dzi, któ­rzy sami ra­nią się cu­dzymi sło­wami. Na­uczysz się, że te­le­pa­tyczne przy­tu­le­nie jest lep­sze od słów po­cie­sze­nia. Tak bę­dzie ci się wy­da­wać.

🖇

Nie ro­zu­miem. Czy jest coś nor­mal­niej­szego od stra­chu przed śmier­cią? Czy jest coś bar­dziej osta­tecz­nego, kiedy ja chcę wię­cej? Je­śli mam nie bać się śmierci, to czego mam się bać?

🖇

Za­pa­mię­tać: łysi lu­dzie bez brwi się le­czą, a nie umie­rają. Umieramy wszyscy.

🖇

Umiem nie li­czyć na wła­sne szczę­ście. To na­wet nie umie­jęt­ność czer­pa­nia ra­do­ści z ma­łych rze­czy, lecz po­go­dze­nie się z tym, że źró­dła szczę­ścia za­wsze są małe. Złoty, kurwa, śro­dek. I na­wet bym uwie­rzyła, że już wiem, jak żyć: że do­ty­kiem, po­wie­trzem, po­korą, że pracą, spa­ce­rem, roz­mową, że wa­rzy­wem, owo­cem, wi­nem. Gdyby nie odu­rza­jąca ra­dość z córki i wszech­ogar­nia­jący strach przed ry­chłą śmier­cią. Dzie­sięć stopni w skali Rich­tera.

🖇

Ła­pię się na tym, że chcę do­ko­nać je­dy­nego słusz­nego wy­boru, boję się po­my­lić, ża­ło­wać, nie wy­ko­rzy­stać szans, po­ten­cjału.

🖇

Cza­sami za­pi­suję je [swoje za­klęcia] w no­tat­niku w te­le­fo­nie:
       Roz­pier­da­lam ich in­sta­gra­mowe życie napędzane przez ka­rierę, sza­lone wa­ka­cje i wy­je­bane me­ble na sie­dem­dzie­sięciu dwóch me­trach kwa­dra­to­wych w lep­szych dziel­ni­cach mia­sta. Trzy­dzieści dwa me­try kwa­dra­towe zaj­muje ich ego, które wy­sa­dzam sło­wami typu „ma­stek­to­mia”, „che­mio­te­ra­pia”, „lek, który za­po­biega prze­rzu­tom do kości”.

🖇

W cza­sach Szek­spira ko­biety były grane przez męż­czyzn. Pew­nie pierw­sza ko­bieta, która wy­stą­piła na sce­nie, mu­siała mi­strzow­sko zre­ali­zo­wać mę­skie, bo wy­my­ślone przez re­ży­sera, wy­obra­że­nie o ko­bie­cie, którą grała. Była ko­bietą naj­le­piej gra­jącą męż­czy­znę gra­ją­cego ko­bietę wy­my­śloną przez męż­czy­znę (ja­kie­goś Szek­spira). Od mniej wię­cej stu lat ko­biety wcho­dzą na sceny zdo­mi­no­wane przez męż­czyzn i po­woli przej­mują mę­skie role. Na­pi­sane przez męż­czyzn dla męż­czyzn. Grają bez za­jąk­nię­cia, stop­niowo, nie za­wsze świa­do­mie, two­rzą nowe role. A w ich ko­bie­cych na­zwach za­ko­do­wane są trudne de­cy­zje, po­świę­ce­nie czy nad­ludzka dys­cy­plina.

🖇

     – Nie lu­bię swo­ich wło­sów. Chcia­ła­bym mieć pro­ste i ciemne jak ty.
     – Za­wsze tak jest, wy­daje ci się, że inni mają le­piej.
     – Krę­cone są brzyd­kie.
     – Ja chcia­łam być niż­sza.
     – Czemu?
     Jak to jest, że dzieci lu­bią słu­chać o sła­bo­ściach do­ro­słych?
     – My­śla­łam, że mia­ła­bym ła­twiej. […]
     – Ja też je­stem wy­soka, mnie to nie prze­szka­dza.
     – Su­per.
     Uff. Uwiel­biam te roz­mowy, ale to jest pole mi­nowe. Ota­czasz ma­łego czło­wieka mi­ło­ścią i ak­cep­ta­cją, a on prę­dzej czy póź­niej wraca do cie­bie z li­ta­nią na te­mat swo­jej nie­do­sko­na­ło­ści.

🖇

Pra­co­wity ide­ali­sta, czło­wiek ce­niący po­rzą­dek rów­nież poza wła­snym do­mem – to brzmi jak okre­śle­nia cho­ler­nie spię­tej osoby.

🖇

[…]  ina­czej pa­trzę na ten szpi­tal. Wi­dzę tu sporo mi­ło­ści upra­wia­nej pu­blicz­nie, bez­kar­nie, w tłu­mie, za­du­chu i stra­chu. Ni­g­dzie nie zo­ba­czysz tyle nie­oczy­wi­stej czu­ło­ści, co na On­ko­lo­gii. Tu­taj nie mu­sisz być na­sto­lat­kiem, by trzy­mać dziew­czynę/żonę/part­nerkę za rękę, męża przy­tu­lić, a ma­mę przy­kryć sza­lem. Tu­taj lu­dzie, któ­rzy nie są cho­rzy, to­wa­rzy­szą pa­cjen­tom, by wziąć na swoje barki tro­chę ich stra­chu i stresu. Gdy czeka się w ko­lejce, można na­tra­fić na grupy osób, które nie­zgrab­nie wy­mie­niają się mi­ło­ścią, a wy­miana cza­sem przy­biera formę opier­da­la­nia czy in­nego bia­do­le­nia. Praw­dziwe złoto.

🖇

Ży­cie przed dia­gnozą jest w pew­nym sen­sie nie­re­alne, to ży­cie wy­stra­szo­nej nie­śmier­tel­nej. Te­raz je­stem śmier­telna i boję się ina­czej.

🖇

Mówię o raku, po­nie­waż nie chcę się go bać. Nie chcę, żeby bali się go inni lu­dzie. Jest ważniej­szy od ko­lej­nej afery ko­rup­cyj­nej w unij­nym par­la­men­cie. Oswa­jam go dla sie­bie i dla in­nych.
     – Ale „on­ko­ce­le­brytka” brzmi po­gar­dli­wie.
     – A „rak” brzmi jak śmierć i cier­pie­nie. A ja żyję i mam się do­brze.

🖇

[…]  to nie są my­śli warte łez. To są my­śli, które na­leży wy­po­wie­dzieć, przyj­rzeć im się przez pięć mi­nut i olać na za­wsze.

🖇

[…]  od­pę­dzam te nie­po­trzebne my­śli wzru­sze­niem ra­mion. Po­tęga wzru­sze­nia ra­mion.

🖇

Tak strasz­nie bym chciała, żeby lu­dzie wresz­cie
od­pier­do­lili się od swo­ich ciał.

🖇

Nie od­ma­wiam ni­komu prawa do po­szu­ki­wa­nia po­czu­cia by­cia sobą. Na­wet je­śli jest to droga bez­pow­rotna i nie ma pew­no­ści, że za­pro­wa­dzi go w do­bre miej­sce. Wszy­scy cią­gle wy­bie­ramy drogi w jedną stronę.

🖇

Wła­sną du­cho­wość oprzesz na przy­pad­ko­wych chwi­lach, kiedy po­czu­jesz nie­za­po­wie­dzianą moc w zwy­czaj­nych oko­licz­no­ściach.

Mira Suchowiejko, Też się o ciebie boję,
Biuro Literackie, Kołobrzeg 2025.

Cier­pie­nie, śmierć, pustka. My­ślę o tym, ale mnie to nie pa­ra­li­żuje. Od­dy­cham i wi­dzę smu­tek jako ko­lor.

🖇

Raz otwarta furtka po­zo­sta­nie otwarta na za­wsze, a te za­mknięte na za­wsze zo­staną za­po­mniane.

🖇

     – Wiesz, że na­sze ży­cie to pier­do­lona bajka? – Oczy­wi­ście, że wiem.
     – Taaa. – To on czę­ściej o tym za­po­mina.

🖇

Cho­roba wy­strze­liła mnie na inną pla­netę, gdzie po­rządkuję swoje lęki i daw­kuję używki […]. I sta­ram się nie bać.

🖇

Kie­dyś przyj­dzie czas, że ża­den włos na twoim ciele nie bę­dzie twoim wro­giem.

🖇

Czy coś się zmie­nia? Po­dróż w głąb sie­bie, ow­szem, ale któ­rędy?
     […]  Na­zy­wasz, oma­wiasz, wy­zy­wasz, prze­kli­nasz, za­kli­nasz, wy­rze­kasz się i przy­rze­kasz. A może wła­śnie po­trze­bu­jesz ci­szy?

🖇

Ga­damy o […]  walce, która za­mie­nia się w drogę, gdy prze­sta­jesz wie­dzieć, z czym wal­czysz, i już na tej dro­dze zo­sta­jesz.

🖇

Od babci na­uczysz się, że za­klę­cia są two­rzone i rzu­cane przez lu­dzi. Po­eci są w tym szcze­gól­nie wpra­wieni.

🖇

Świeczki to mo­dli­twy, głu­pio oszczę­dzać
na roz­mo­wach z Bo­giem.

(tamże)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz