piątek, marca 14, 2014

(985+1). Dla serca i duszy

 wpis przeniesiony 9.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Prawie dwa lata temu na zaprzyjaźnionym blogu w bocznej szpalcie kliknęłam link Po drugiej stronie. Tą drogą dotarłam do bloga Chustki. Sadownik był wtedy na długiej delegacji. Wieczorami przeczytałam od deski do deski, do wzruszeń, do łez, do świadomości, że nic nie trwa wiecznie i śpieszyć się trzeba z każdym uśmiechem, z każdą czułością, z każdym zachwytem.

Czytałam niektóre komentarze. Tak trafiłam do Zorki. Przeczytałam kilka wpisów, ale całości z ekranu czytać nie dałam rady, bo Zorka pisze tak, że trzeba się zatrzymać, zadumać, utrzymać na miejscu poruszone serce i duszę. Z monitora nie dałam rady. Porzuciłam. Gdy niedawno zobaczyłam Zorkownię w księgarni, wiedziałam, że to jest forma, w jakiej chcę czytać te literki.

Jak zwykle tam, gdzie śmierć gości co dnia, miłość zakwita, nie czeka na jutro, bo może go nie być, nie wstydzi się okazać uczuć, nie boi się odsłonić i powiedzieć „jestem”. Tak, to książka o miłości...

Zapuszczając w ziemię korzenie, nie da się iść dalej.
Ja lubię być w drodze.

*

To, co przyjmiemy, wibruje w krwiobiegu, buduje tkanki.
Ludzie historie, obrazy wsiąkają pod powieki.

*

     — Milion razy myślałem o śmierci, ale przede mną jeszcze długa droga. Nawet jeśli kiedyś uważałem się za twardziela, to właśnie, paradoksalnie, dzisiaj — tonąc w bezsilności i zależności — jestem nim bardziej niż wtedy. Tyle że nie ma to dla mnie większego znaczenia, Aga. Idę sercem.

*

Niewiele rzeczy da się zaplanować. Niewiele ważnych.

*

     — Czasem są takie dni. Trzeba przetrwać, przespać. Ktoś bliski mi powiedział, że rzeczy mają tendencję do układania się. Spróbuj zasnąć, Jadziu.

*

Dotyk to jedyny sposób na bezradność.

*

Skądinąd każdorazowe „podziwiam cię” wprawia mnie w głęboki smutek. W podziwie przecież tak wiele zdziwienia, dziwności, tak wiele egzotyki. Spora też odległość.

*

Ponazywałam rzeczy po imieniu. Powiedziałam, że jest moim przyjacielem.

*

Ostatniego dnia, kiedy widziałam je razem, Agatka sapała cicho udręczona bólem i walką o oddech. Ręka Elżbiety niezmordowanie spoczywała na jej czole, zupełnie tak, jakby córka znów była dziewczynką. Ten gest, dłoń skulona w łódeczkę, zawsze był tarczą chroniącą od złego „Ciii, mama tu jest, ciii...”

Trzeba mieć dużo odwagi, by tak odprowadzać swoje czterdziestoletnie jedyne dziecko. By nie uronić żadnej chwili. By w wątłej, spracowanej łódce przewieźć całe to zbolałe istnienie na drugi brzeg.

Z wiarą lub bez wiary na cokolwiek poza tu i teraz.

Agnieszka Kaluga, Zorkownia,
Znak, Kraków 2014.
(wyróżnienie własne)

plus Zorkownia, ciąg dalszy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz