wtorek, sierpnia 26, 2014

1110. Przemyślone

 wpis przeniesiony 11.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Jest takie miejsce. Uładzone. Grzeczniutkie. Dobrze wychowane. Tradycje wszelkiej maści podtrzymujące. Równiutkie. Zgodne. I te pe. I te de. Ludzie tam też są uładzeni, grzeczniutcy, dobrze wychowani... I te de. Oczywiście, będąc tam mogłabym się postarać i być uładzona, grzeczniutka, mogłabym udawać dobrze wychowaną i podtrzymującą wszelkie tradycje rodzinne. Mogłabym, ale po co? Lubię nieoczywistość, niegrzeczność, dobre wychowanie, ponieważ nie posiadam, generalnie uważam za rzecz groźną i morderczą, bo zabija instynkt zmierzania ku życiu szczęśliwemu. Tradycje wolę tworzyć niż podtrzymywać te, które mnie w dupsko uwierają. No więc, tak, zgodna bywam, jak chcę, ale nie mam tego w standardzie, w żadnym razie nie jest to opcja domyślna.

No więc, w tym miejscu niezmiennie korci mnie niebywale, swędzi ozór okrutnie i zwykle wcześniej niż później wygłaszam swój sąd głosem nieznoszącym sprzeciwu:

rodzina to patologia.

I patrzę z nieukrywaną przyjemnością, jak zacni, uładzeni, grzeczniutcy, równiutcy i zgodni, co tradycję podtrzymują, nie dają rady zdzierżyć tej obelgi. Uwielb, po prostu uwielb rozchodzi się po całym mym ciele, gdy zacni, uładzeni protestują.

Do niedawna miałam jeden argument. Ludzie, dobierając się w pary, mają zwykle coś wspólnego: cechy charakteru, marzenia, kierunek, w którym idą — współdzielą pewien zasób wartości. Siłą rzeczy pewne wartości pozostają za burtą nowej rodziny — my nigdy, przenigdy nie robimy tego, tamtego; my absolutnie nie jesteśmy tacy czy owacy, czyż nie? Żeby sprawa była jasna, nic w tym złego. Ale łatwo sobie wyobrazić, jak czuje się nastolatek marzący o zostaniu tancerzem w rodzinie, która od pokoleń jest rodziną adwokatów. Kancelaria już na niego czeka, a on śni o tańcu współczesnym. Rodzina nie rozumie i nie ma zamiaru zrozumieć, bo przecież wie lepiej, jeśli nie najlepiej. Rodzina zamiast wspierać, wybić młodemu człowiekowi próbuje taki czy inny pomysł. Może nawet uda im się zabić jego potencjał. Jeśli to nie patologia, to co? Nie trzeba morderstwa, by zabić człowieka.

***

Będąc u Orzeszka i Seniora odkryłam inną perspektywę owej patologii. Już jadąc do nich, wiedziałam, że będzie inaczej, ponieważ jechałam jako osoba dorosła. Tak, to prawda, że łączy mnie z nimi czas przeszły, miniony, historia cała. Jednak teraz łączy mnie z nimi jedynie teraźniejszość, a w zasadzie tylko jej mała część. Mogą mnie spotkać jako fajną babkę, (nie)ciekawego człowieka, osobę o określonych poglądach i zacięciu. Tak czy inaczej mają przerąbane, bo mogą mnie spotkać już tylko jako osobę dorosłą. Biedni oni!

Rodzina jest patologią, bo nie aktualizuje sobie bazy danych na temat swoich członków. Niespecjalnie trzeba używać wyobraźni, wystarczy się rozejrzeć. Przyjeżdża pani prezes do swoich rodziców, ciach, ułamek sekundy i dorosły człowiek prysł, jest sześcioletnia córunia, co nie lubi pomidorowej, ale będzie ją jadła. Odwiedza swą matkę ojciec trójki prawie dorosłych dzieci i co, ciach, ułamek sekundy i dorosłego brak, sześćdziesięcioletni kilkulatek słyszy, że gruby sweter ma założyć, bo zimno — na nic protesty i niechęć do golfów wręcz organiczna, matka syneczka wie lepiej. I żeby tylko o jedzenie czy ubrania chodziło...

*

Jako istota głęboko antyspołeczna patologii rodzinnej mówię: nie, dość, starczy! Właśnie do tego, między innymi, przydaje mi się świadomość.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz