wtorek, sierpnia 19, 2014

1100. Hau, hau... Jabłoń odszczekuje

 wpis przeniesiony 10.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Cztery lata z hakiem. Prawie 1100 wpisów.
Ten. Szczególny. Podzielny nie tylko przez dziesięć, ale również przez sto.
Będzie o zmianie perspektywy.

Dawno, dawno temu napisałam, a potem Syrriusz przynajmniej raz w komentarzach powołał się na „tak, tak, pamiętam, Ty płacisz za karmę”. No i przyszedł dzień, że horyzont szerszy, niż rodzinne dwie mega-wypasione-wózkowe — co dziećmi wszystko w rodzinie wymusić potrafiły — stał się moim udziałem. Odszczekuję przynajmniej częściowo. Widzę szerzej, dalej, mniej hop-do-przodu.

I znów, ciut smutno, że stara książka jest wciąż tak bardzo na czasie...

I znów, ciut rozumniej, skąd niektórzy ludzie z tak niebywałą precyzją i pewnością, wiele razy mówili mi, że powinnam się wstydzić swoich wyborów, a już na pewno przestać pisać bloga, że to wszystko wbrew naturze. Uodporniłam się. Uparłam się na swoje żyje. Teraz rozumiem tło, kontekst ludzkich ciasnych horyzontów, że sami tego nie wymyślili. Miłe to rozumienie. Ale i straszne.

Milczenie to normalność, a niebezpieczeństwo ściągają ci, którzy o nim mówią.

*

Rzecz polega na tym, że klasyczna ekonomia zajmuje się podażą, popytem i zyskiem... a ludźmi wyłącznie jako autonomicznymi jednostkami podejmującymi racjonalne decyzje. Tymczasem opieka — tradycyjnie uznawana za kobiecą sferę działań — potrzebna jest właśnie tam, gdzie autonomii nie ma, a racjonalność nie wystarcza. Opieka — nad dzieckiem, chorym czy ludźmi starymi — z pozoru wydaje się po prostu „usługą”, czynnością, którą kupujemy od drugiego człowieka. W istocie jest także czymś więcej. To forma kontaktu, która wymaga fachowości, ale także zaufania, empatii, troski. Jeśli trwa to długo, powstają realne więzi, a to już wymyka się logice rynku.

*

Opieka kiepsko się mieści w neoliberalnym modelu ekonomicznym z jego ścisłym podziałem na prywatne i publiczne, z twardymi regułami wymiany. Sprawne funkcjonowanie sfery opiekuńczej — w tym publicznej opieki zdrowotnej — wymaga wyjścia poza te ramy. Wymaga przyznania, że zdarzają się rzeczy kosztowne, a zarazem nie w pełni podlegające logice zysku; intymne, a jednak niedające się zamknąć w domu.

*

[...] siatka pojęć dotyczących seksu i płci — „prawdziwej męskości”, „prawdziwej kobiecości”, a także „normalnej” i „zdrowej” rodziny — nakłada się na wizję państwa i narodu, postrzeganych jako swoiste przedłużenie rodziny. Stąd bliskie sąsiedztwo wyobrażeń dotyczących męskiej wspólnoty i prawdziwej polskości, macierzyństwa i ojczyzny; stąd też w warstwie wizualnej częste sąsiedztwo flag i embrionów.

*

Terlikowski odpowie pewnie, że jest u siebie, że Polska to kraj katolicki. Zgoda, ale ja też jestem u siebie. I bezrobotny z popegeerowskiej wsi, para lesbijek z dzieckiem czy ekolodzy. Istotą demokracji jest ochrona praw mniejszości — przed presją większości, dyskryminacją, napiętnowaniem, pogardą.

*

[...] można wręcz mówić o swoistej głębokiej strukturze stygmatyzacji i wykluczenia, opartej raczej na lęku niż na głęboko zakorzenionym poczuciu wyższości. W obu narracjach — antysemickiej i homofobicznej — kluczowy jest wątek podstępnego „lobby”, które „zagraża naszej cywilizacji”, a także tendencja do usprawiedliwiania przemocy wobec wykluczonej mniejszości jako rzekomych „prowokatorów”, którzy „narzucają się” większości.

*

Przyjmuje się, że kultura podlega przemianom, jednak określenie „tradycyjna polska rodzina” używane jest w sposób sugerujący coś ponadczasowego, odwiecznego, całkowicie na zmiany odpornego.

*

Okazuje się, że „gej” czy „feministka” ucieleśniają te wartości, które prawica, Kościół i znaczna część społeczeństwa uważa za „obce” polskiej tradycji. [...] Nie żyjemy w czasach „transformacji ustrojowej”, lecz w epoce odrodzenia pełnej resentymentu i agresji mentalności endeckiej, zarazem megalomańskiej i zakompleksionej.

Agnieszka Graff, Rykoszetem,
Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2008.
(wyróżnienie własne)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz