wpis przeniesiony 3.03.2019.
(oryginał bez twardych spacji)
Gotowałam.
Włączone radio miałam.
Nie było wyjścia, poszłam
kupić, by przeczytać w całości.
*
Napisał, bo mógł.
Bo Profesor. Bo Mężczyzna.
Podepczą Go troszkę, ale nie zadepczą.
A ja?
Zgadzam się z każdym Jego zdaniem.
Nie napiszę.
Bo nie Profesorka. Bo Kobieta.
Bo, co gorsza, Bezdzietna.
*
(...) Dzieci najwyraźniej potrzebnych im do tego, aby coś znaczyć. Być Kimś. Domagać się urojonych praw i zawieszenia społecznych reguł.
Nie chodzi o młode matki. Te są najzupełniej w porządku. Chodzi o wózkowe — wojowniczy, dziki i ekspansywny segment polskiego macierzyństwa. Macierzyństwa w natarciu, zawsze stadnego i rozwielmożnionego nad miarę. Pieszczącego w sobie poczucie wybraństwa i bezczelnie niegodzącego się na żadne ograniczenia. Gdy domagają się dla siebie szczególnej tolerancji — a domagają się zawsze! — to wypychają na pierwszy plan dzieci. Że to dla tych bachorków. A któż odmówi dziecku? Okaże się tak nieczuły i paskudny?
Ale dzieci to zwykle alibi. Pretekst, by nic nie robić. Aby nie pracować i nie rozwijać się (...).
Zb. Mikołejko, Wojna z wózkowymi,
Wysokie Obcasy Extra, 4/2012
(wyróżnienie własne)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz