wpis przeniesiony 10.03.2019.
(oryginał z zawieszkami)
Niby nic się nie stało. Sadownik zmienił pracę. Od poniedziałku w nowej. Niby nic a jednak nowa rzeczywistość, nie tylko psychologiczna. Zmiana wcale nie duża, ale radykalna dla codziennych rytuałów. Oswajam.
Poniedziałek i wtorek Sadownik w nowej pracy, ale po staremu, w delegacji. Zmiana pracy, myślę, wielkie mi co, dla mnie nic się nie zmienia.
Środa rano jestem cała ogłupiała. Heniutka nie może pozbierać psiego kalendarza do kupy; z obłędem w oczach nie ma pojęcia, kiedy ona się wyśpi, skoro Dwunożni wciąż w domu. Najwyższy czas, by Sadownik poszedł do pracy, 8.45, minął. Minęła i 10.00 a Pan Kudłatej w domu. Nie do pojęcia i nie do zrozumienia — bez alibi, nie sobota, nie niedziela, nie chory, nie na urlopie. Pan Kudłatej jest w domu i w pracy jednocześnie — kapitalistyczna wersja kota Schrödingera. Zaanektował biurko i gabinet, przestawia, ustawia i mości się. Dziwnie dziwne.
Czwartek. To samo. Nie wychodzi z domu. Kawę do biura ciągnie. Wydawało mi się, że stoliczny rekord bliskości pracy padł w lokalu poprzedniej firmy — jedno skrzyżowanie ulic od Przytuliska. Nie, Sadownik w wersji Pan Pracownik pracuje teraz metr pięćdziesiąt od sypialni. Oswajam. Ogarniam to dziwnie dziwne.
Znalazłam rozwiązanie chwilowe. Po pierwsze, w godzinach jego pracy udaję, że go nie ma w domu i robię swoje. Po drugie dla wersji pracującej Sadownika znalazłam inną ksywkę, by go nie zaczepiać, nie pytać o zdanie, pogląd, plany, by w końcu nie przytulać się do Przyjaciela-Małżonka-Współspacza w godzinach jego pracy. Gdy Sadownika nie ma w domu — tak, wcale nie udaję, naprawdę go nie ma! —pojawia się Pan Ciasteczko i pracuje na serio, a ja też zupełnie na serio obcego faceta nie mam w planie podrywać. Robię swoje z nadzieją, że jak tydzień, miesiąc, czy rok temu w końcu przecież Przyjaciel-Małżonek-Współspacz-Odyseusz wróci do domu po pracy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz