niedziela, lutego 18, 2024

5357. Z oazy (CCXXVI)

Dwunie­dzielne odliczanie literek, dwa. Przywiązała mnie do siebie ta książka na miesiąc z hakiem. Chwilami tak gęsta od znaczeń, które wciąż świeże i ani trochę nieprzeterminowane, że jedyne co można było zrobić, to odłożyć, nie mając spec­jal­nie nadziei, że się wróci do lektury. Wracałam.

Niby świat się zmienił nie do po­zna­nia w ciągu ostatnich osiemdziesięciu lat, ale w ja­kimś sensie nie ruszył się z miej­sca, nie przemyślał, nie zmądrzał wcale. I znów trzeba było odłożyć tę książkę, by odnaleźć nadzieję, by móc do niej wrócić. Wracałam.

Chwilowo nasycona jestem po brzegi i kokardki błyskotliwością Máraiowego pisa­nia, które nijak zestarzeć się nie może, do lamusa się nie wybiera. Odkładam, bo na dzień dzisiejszy nie pomieszczę w sobie bez uszczerbku na zdrowiu lub duszy.

Początki zaś fascynującego fenomenu prozy Máraiego to właśnie młodzieńczy dziennik podróży Śladami bogów.

*

Już za sprawą tytułu swojego dziennika podróży Márai daje czy­tel­ni­ko­wi wskazówkę, dokąd powiodła go ta wyprawa: do miejsc będą­cych kolebką religii, a ujmując to z innej perspektywy – do miejsc, gdzie zrodziły się najważniejsze prądy duchowe i umysłowe Europy.

*

Autor intonuje, podaje rytm, czytelnik zaś gładko za nim podąża, zafascynowany samą opowieścią lub głębią refleksji, każdy wedle własnych talentów i upodobań.

*

[…] tam można natrafić na ślad tego, co nie­wy­tłu­ma­czal­ne, a za czym człowiek wiecznie tęskni.

*

[Márai] nadal wierzy, że musi być jakaś droga, jakiś środek do po­wstrzymania tej zagłady, a znajdą się one dzięki wrażliwości jed­no­stek oraz za sprawą tego, co wieczne: Ducha, Ideału, jakiejś w peł­ni wyrażonej myśli, w której mogłaby się wyrazić również jednostka. Pisarz zdaje się więc pokładać ufność w tym, że ponad przemijającymi zjawiskami i konceptami, które człowiek wymienia z taką łatwością i bez najmniejszego uczucia żalu, jedne zastępując drugimi, jest coś nieprzemijającego, coś wiecznego. Gdyby tylko lu­dzie przestali pędzić za bogactwem, ale też porzucili fun­da­men­ta­lizm […].

Irena Makarewicz

🖇 🖇

W gruncie rzeczy mało widziałem; czasem przypadkiem człowieka; kra­jo­bra­zy zaczynam już zapominać; kilka miejsc, gdzie narodzili się, żyli i uma­rli bogowie, w których my tu u nas wierzyliśmy bądź wierzymy. No, niech Cię Bóg błogosławi, mój przyjacielu; uważajmy na siebie nawzajem, bo jesteśmy biedni.

🖇

Siadam z powrotem w przedziale, rozdrażniony, wiem, że nie da się uciec przed ludźmi, na próżno podróż i odległość, nie zdołam umknąć nawet przed własnym mijającym życiem, wszelkie moje troski podążają wraz ze mną, są tu, w mojej kieszeni, w moim bagażu – jakiś list, jakaś obietnica, jakieś błędne mniemanie, jakieś przekonanie.

🖇

W tym mieście [Kair] są czary, magia, której szukam nie­spo­koj­nie, dniem i nocą – tak chciałbym natrafić na jej ślad.

🖇

Nie ma na ziemi większej tajemnicy niż ludzka tęsknota za Bogiem; nie ma pragnienia smutniejszego i bardziej pozbawionego nadziei.
     Każda podróż jest frywolna, jest profanacją, uwierz mi, to właśnie czuję i teraz. W jakże małych garnkach warzy się wszędzie życie.

🖇

Jafa z małym zainteresowaniem i z wielkim spokojem obserwuje pod­nie­co­ne­go sąsiada, pali fajkę i pije kawę, podczas gdy w tamtym drugim mieście ludzie podłączają radio w mieszkaniach, żeby szybciej usłyszeć, jak kształ­tu­ją się kursy giełdowe. W Jafie wielbłądy podążają nieśpiesznie w kierunku portu; w Tel Awiwie jest więcej samochodów niż pasażerów. W Jafie mie­szka­ją Arabowie, w Tel Awiwie mieszkają Żydzi. W Tel Awiwie ludzie pra­cu­ją, uwijają się, spekulują. W Jafie, in sza Allah, ludzie żyją. To dlatego Arabowie, którzy nie mają czasu, żeby pracować, rzadko bywają w Tel Awiwie, i dlatego Żydzi, którzy nie mają jeszcze czasu, żeby żyć, rzadko bywają w Jafie.

🖇

Gdybym powiedział: nie warto, Samarytaninie, umierać za Literę, bo praw­da jest względna i jeśli istnieje, jest tylko ta jedna, że trzeba żyć, póki i jak się da – on by wtedy wstał, skłonił się i powolnym, chwiejnym kro­kiem, na którym ciąży tysiąc lat, powlókłby się z powrotem do getta w Na­blusie. O czym miałby ze mną rozmawiać?
     […] Mój przyjacielu, Samarytaninie, nie można żyć z tym patentem. Nie tak to sobie wyobrażali Jahwe i pozostałe kompetentne osoby, kiedy ulepili z gliny człowieka i oddali mu ziemię, a potem z jego żebra stworzyli kobietę i tchnęli mu rozum w duszę, żeby poznał dobro i zło: ogród Raju nie powstał jako getto dla zawłaszczonych przez kogoś prawd, lecz właśnie jako ogród Raju, z różnorodnością zwierząt, różnorodnością prawd i różnorodnością szczęścia.

🖇

Nie trzeba pytać, nie trzeba odpowiadać. „Ja jestem Arabem, ty jesteś obcy, ja tu zostanę, ty odejdziesz, niech Bóg da ci szczęście” – to właśnie każdy mó­wi i unosi dłoń do czoła. Nie ma drugiego ludu, który tak bardzo pod­dał­by się Bogu, temu powolnemu i niedbałemu Bogu, którego to oddanie nie­wie­le zajmuje.

🖇

Dla mnie, który z pełnym przekonaniem rozgoryczonej młodości walczyłem przy każdej nadarzającej się okazji o prawa i godność Żydów, dokładnie tak samo, jak walczyłbym o prawa człowieka dla Indian Botokudów lub tubylców w Boliwii, gdyby te prawa naruszono – i czyniłem to nie z he­ro­izmu, lecz ze skrajnej konieczności, bo wszystko, co narusza ludzką god­ność, degraduje osobiście każdego człowieka, który żyje w tym chaosie, a jest osobą samoświadomą – słowem, dla mnie nieco osobliwe było w Pa­le­sty­nie, w miastach i w koloniach, to pytanie, które wszędzie słyszałem: „Czy pan jest Żydem?”.
     A gdy odpowiadałem, że nie, przyjazne twarze bardzo często zastygały w wyrazie uprzejmości. Wtedy mówiłem sobie w duchu: „No więc nie róbcie tego. Jeśli wy tutaj robicie to, co my robiliśmy z wami, jeśli wymyślacie sobie swoją obronę rasy i swój chiński mur, to kiedyś okaże się, że rację mieli tamci, od których nauczyliście się tego wszystkiego”.

🖇

W Jerozolimie wyznania chodzą do świątyń modlić się, ale zarazem trochę też się nienawidzić.

🖇

Język Biblii trzeba było naszpikować nowymi terminami – elektryczność, auto, telefon, samolot, ekspresjonizm, kauczuk, ochrona rasy to słowa nie­zna­ne w języku hebrajskim. A przy tym w Palestynie ortodoksyjni Żydzi z Jero­zo­li­my mówią w jidysz, nowi zaś, młodzi, „niereligijni” Żydzi mówią po hebrajsku. Nie rozumieją siebie nawzajem, a zresztą też wcale nie chcą siebie zrozumieć.
     W Palestynie (ale nie w getcie w Jerozolimie) widziałem po razy pier­wszy Żydów, którzy byli Żydami jakoś inaczej, z większą naturalnością niż Żydzi gdziekolwiek indziej na świecie. Pierwszy raz widziałem spokojne żydowskie spojrzenie, w którym nie ma nerwowości, nie ma przekory, nie ma smutku, nie ma udowadniania – tak potrafi patrzeć tylko ten, kto jest u siebie, w domu, kto nie musi się obawiać, że w każdej chwili inni mogą na niego krzyknąć.

🖇

Dziwny to proces, gdy pewnego dnia naród przemija, a na jego miejscu pozostaje jedynie cywilizowany sojusz interesów.

🖇

Przystosować się do obcego świata, zgodzić z obcym gustem, zatrzymać się przed obcym Bogiem, obcymi zwyczajami, obcym rytmem życia, z powagą na obliczu – do tego wszystkiego Francuz jest niezdolny. U siebie w kraju jest przeważnie dość niewykształcony, ale jest bardzo mądry; za granicą nieodmiennie jest niewykształcony, lecz za wszelką cenę musi być mą­drzej­szy. […]
     Francuzi u siebie w kraju są w wielu sprawach orzeźwiająco naiwni (i to jest w nich najlepsze, lepsze niż poczucie człowieka z Europy Środkowej, że jest on wygnańcem) oraz idealnie pozbawieni wymagań; za granicą są po prostu nieudolni i często grubiańscy. […] Francuzi, ci mądrzy, mili, za­ba­wni, cechujący się żywym umysłem, pomysłowi, uprzejmi, entuzja­sty­czni Francuzi za granicą są ograniczeni, skąpi, zachłanni, grubiańscy i mają wąskie horyzonty. Często są okrutni. Zawsze pochopni. W ojczyźnie są Francuzami, za granicą – zawsze zaborcami.

🖇

[…] naprawdę niepodobna ogarnąć rozumem i mimo wszystko pojąć, co my, Europejczycy, wyczyniamy na świecie!

🖇

Kto rozumie, kto wytłumaczy ten cichy, zaduszony Damaszek? Zajrzyj w puste ulice, w blade oblicza, z każdego gestu tych ludzi przemawiają gniew, nienawiść, rozpacz i pogarda – czego tu szuka, czego od nich chce, dlaczego uszczęśliwia ich swoimi czołgami i samolotami Europa? Co będzie, jeśli te tłumy kiedyś się poruszą i nas, Europejczyków, jednym gestem cisną z powrotem do naszej ojczyzny, razem z naszymi czołgami i umowami, i prze­go­nią nas ze świata, stamtąd, gdzie zachowywaliśmy się zachłannie, chciwie, podle i okrutnie i gdzie przegraliśmy, lekkomyślnie utraciliśmy ich szacunek?

🖇

Ileż kłopotów mają wszędzie ludzie, ileż kłopotów – i wszyscy za czymś tęsknią, już tylko jeden Bóg się w tym rozezna.

🖇

Człowiek z Zachodu – który ze swoją modlitwą, o ile jeszcze potrafi ją od­mó­wić, oddala się tam, dokąd inni nie sięgają wzrokiem – niespokojnie za­trzy­muje się przed klęczącym wiernym ze Wschodu. Modlący się człowiek ma coś, bez czego człowiek Zachodu zaczyna się obchodzić: człowiek Wscho­du ma bezwarunkową wiarę. Człowiek Zachodu ma rozpoznania i wąt­pli­wości. Człowiek Wschodu ma Boga. Człowiek Zachodu, który swych bogów otrzymał z Azji, najczęściej i najwyżej ma tylko wyznanie.

🖇

Bo ta wielka pasja pompuje kapilarami w świat ludzką wolę, to ona goni ludzi aż na sam biegun północny albo w pięćdziesięciostopniowym skwarze szuka przez osiemnaście lat jakiejś mumii, za której sprawą świat nie będzie wprawdzie szczęśliwszy, jednakże powszechna aktywność ludzkiego ducha jakby się wówczas pogłębia o jeden takt.

Sándor Márai, Śladami Bogów,
przeł. Irena Makarewicz, Czytelnik, Warszawa 2021.
(wyróżnienie własne)

Nie ma niczego piękniejszego niż nocą poprzypatrywać się przed Stambułem statkom, gdy rozlokowują się w por­cie – temu, jak takie ociężałe zwierzę ostrożnymi ruchami znajduje sobie miejsce, jak dwoma długimi linami przywiązuje się je do brzegu, niczym słonia za pomocą nitki, jak zaczyna jeść węgiel, który noszą chu­dzi i nadzy ludzie, bez przerwy, w jakimś smutnym tem­pie, przez drzwi obrotowe do wnętrza statku, dniem i no­cą, bez odpoczynku, jakby do gardzieli pewnego ta­jem­ni­cze­go bożka nosili przedmioty ofiarne… Lubiłem patrzeć na te statki nocą, przed Stambułem, w tym ich zamkniętym, posapującym życiu, jak mrugają do siebie maleńkimi światełkami, syte, tłuste, tajemnicze. Ludzie morza nigdy nie mówią o statku inaczej niż jak o swego rodzaju żywej istocie, która cechuje się samodzielnym i organicznym życiem, nie należy do państw ani za­ko­nów, a jeśli kiedyś przyjdzie mu ochota, to podniesie ko­twicę i ruszy przez wodę, i być może nigdy więcej się nie odnajdzie, jeśli nie będzie chciał…

🖇

Każdy statek to zamknięty świat, społeczeństwo w so­czew­ce, z kastami, warstwami, klasami, z pa­nu­ją­cym i nie­wol­ni­ka­mi, z odrębnym kodeksem. Jest tutaj wszyst­ko – w mniejszej skali – co na brzegu oddziela od siebie ludzi.

🖇

Bóg jeden wie, jak bardzo inaczej dzieje się wszystko w życiu, inaczej, niż człowiek sobie wyobraża […].

🖇

Wielkie statki szybko się starzeją, takie żyją dwadzieścia, trzydzieści lat. Podróżowałem statkiem, który odbył je­den z ostatnich rejsów, służył trzydzieści pięć lat, a jego załoga stale o tym rozmawiała, tyle że niemal szeptem, żeby tylko statek tego nie usłyszał: co z nim będzie i czy naprawdę już zgrzybiał, czy nie można by mu jeszcze pomóc, może jakąś operacją, gdyby tak wymienić sil­nik… Szesnaście dni podróżowałem tym cierpiącym na ostateczne wycieńczenie statkiem, a kiedy musiałem zejść z niego na ląd, zaraziło mnie współczucie, że­gna­łem się jak ze śmiertelnie chorym przyjacielem, którego nigdy więcej nie ujrzę.

(tamże)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz