poniedziałek, sierpnia 25, 2025

5873. Z oazy (CCCLXXIII)

Co­tygodniowe odliczanie literek, trzy. To książka nie tylko o tym, że wyczynowy sport to wyjątkowa forma „zdrowia”, czy że stereotyp ma siłę, która może zniszczyć młodziutką osobę, zanim dowie się, kim naprawdę jest, ale przede wszystkim o wpły­wie na ludzkie życie braku kapitału kulturowego i spo­łecz­ne­go, o nauczy­ciel­skiej przemocy oraz o niebywałym skurwysyństwie trenerów i dzia­łaczy, których dobro zawodniczek nie interesuje wcale.

Jestem ignorantką, więc biorąc do ręki te literki nie miałam założeń, nie wiedziałam o Agacie Wróbel nic, więc nie byłam wzburzona, nie miałam gotowych tez. Po prze­czy­ta­niu książki wiem, że im większe wzburzenie prezentuje człowiek, tym większa towarzyszy mu nie­świa­do­mość przywilejów, jakie posiada, ktorych Agata Wróbel nigdy nie miała.

Pozostałam z następującym „przemyśleniem”: miej zawsze w kieszeni dobre słowo i uśmiech dla każdego napotkanego dziecka. Nigdy nie będziesz miał_ pewności, czy przypadkiem nie dokładasz się nimi do kapitału początkowego małego człowieka. O tym, jak wiele z tego wynika, może zaświadczyć doświadczenie drugiej olimpijki (dokładniej paraolimpijki).

[Początek]  W Polsce nie było wtedy takiego pojęcia jak ciężary kobiet. Chyba że chodziło o dźwiganie sklepowych reklamówek. Nawet w statucie związ­ku było wpisane: zawodowym ciężarowcem może być tylko męż­czy­zna. Jeżeli kobiety zaczynały trenować, to z własnej inicjatywy.

🖇

W latach 1999–2004 aż cztery razy znalazła się w dziesiątce plebiscytu „Prze­glądu Sportowego” na najlepszego sportowca Polski.
     To trzykrotna medalistka mistrzostw świata i pięciokrotna medalistka mistrzostw Europy. Ośmiokrotna złota medalistka mistrzostw Polski, trzy­na­stokrotna rekordzistka świata – i to tylko w seniorach. Do tego ponad sto razy poprawiała rekordy Polski seniorek i juniorek. Do jej wyniku z igrzysk w Sydney w 2000 roku, czyli 295 kilogramów w dwuboju, żadna z pań na­wet się nie zbliżyła. To wciąż aktualny rekord kraju i wynik, który dalej gwa­rantuje medal olimpijski.

🖇

Wiele razy się zastanawiałam, czy za tych kilka medali i parę lat fajnego życia warto było zapłacić zdrowiem. Długo mówiłam sobie: gdybym tylko wiedziała, że w wieku czterdziestu lat będę wrakiem człowieka, to nigdy nie zaczęłabym trenować. […]  Ale czy gdybym nie trenowała, to miałabym gwarancję lepszego życia?

🖇

Tak naprawdę zawsze ktoś z zewnątrz trzymał za mnie kierownicę i mówił mi, dokąd jedziemy, a ja siedziałam obok i byłam pasażerem, nie do­py­ty­wa­łam o szczegóły.

🖇

W wieku 23 lat – gdy ludzie zwykle dopiero zaczynają dorosłe życie, wy­pro­wa­dza­ją się z domu rodzinnego, kończą studia – byłam totalnie zmielona. Po siedmiu–ośmiu latach intensywnych treningów, dziesiątkach zawodów, startach na igrzyskach czułam się dwa razy starsza.

🖇

Przed pójściem do podstawówki nie miałam poczucia, że odbiegam od nor­my, nie czułam się gruba. Bo wcześniej nikt mnie nie wyzywał. Ale gdy w szko­le pojawiły się szykany, odbierałam samą siebie tylko w je­den spo­sób – negatywnie. Jako brzydką dziewczynę z nadwagą. Nawet gdy mocno schudłam, do dziewięćdziesięciu kilogramów, czułam ogromny kompleks związany z moim ciałem.

🖇

Nie było u nas podziału obowiązków. Na wsi zasady są proste: robisz wszystko, a jak nie umiesz, to musisz się nauczyć.

🖇

Dorastałam w poczuciu niesprawiedliwości. Wyróżniałam się, nie ma­jąc na to wpływu, i obrywałam za to, kim byłam od zawsze – czy­li naturalnie większym dzieckiem. Nieraz jeden czy drugi gówniarz dostał ode mnie po głowie za te wszystkie korytarzowe okrzyki. Tylko tak mogłam się obronić. Wyzywane dziecko jest przepełnione obawą, a później strachem, że cokolwiek zrobi, otoczenie je skrytykuje. Nie rozumiałam, dla­cze­go nauczyciele patrzyli na to wszystko i nie reagowali. Tyle lat minęło, a nic się nie zmieniło. Dzieci takie jak ja są w szkołach gnębione. Wielu na­u­czy­cieli wciąż nie zwraca na to uwagi. Jestem pewna, że dzieci większe od rówieśników są prześladowane, tylko trzymają to wszystko w sobie.

🖇

Generalnie słyszałam, że do niczego się nie nadaję, że będę nikim. Takie ko­mu­ni­katy płynęły nie tylko ze szkoły, z domu też. Inaczej oczywiście od­bie­rasz takie słowa od osoby dorosłej, a inaczej od dziecka, które ci dokucza. Dla dziecka dorosły jest wiarygodny. Skoro mówi ci, że nic z ciebie nie bę­dzie, to z pewnością ma rację. Bo jest dorosły i wie swoje.

🖇

Zastanawiam się, czy dzieci faktycznie robią coś na tyle strasznego, by za­słu­giwały na lanie. Nawet morderca idzie do więzienia i nie jest bity w są­dzie. A dzieciństwo rządzi się własnymi prawami. Dzieciom powinno się tłumaczyć, co jest złe, a co dobre. Nie byłam żadnym łobuzem, raczej dziew­czyną, której trzeba było pomóc, tyle że nie krzykiem, ka­blem ani wyzywaniem.

🖇

Mówią, że czas leczy rany. Ja powiem inaczej: raczej 
sprawia, że człowiek przyzwyczaja się do bólu.

🖇

Ludzie reagowali na nas w skrajny sposób. Były autografy i zdjęcia, czasem wiadomości z zagranicy, ale nie wszyscy potrafili zrozumieć esencję tego spor­tu. Podnoszenie ciężarów nie jest przecież dla modelek. Na przykład tekst o nas, dziewczynach, które dźwigają ciężary, napisał pewien znany dziennikarz, nazywał się Janusz. Ten nieżyjący już facet dużo znaczył w śro­dowisku sportowym, pisał głośne felietony, zdobył kilka nagród za swoją twórczość, był wyrocznią dla kolegów. I ostro się po nas przejechał. […]  Nazwał sztangistki babochłopami trenującymi w śpioszkach. Mnie okre­ślił w mniej wyszukany sposób: „A ta Agata Wróbel to monstrum”. Na­pi­sał wyjątkowo chamski kawałek. Do tego dodał, że na mistrzostwa świata w Warszawie nie przyszedłby pies z kulawą nogą, a przecież Torwar był wy­peł­niony po brzegi. Kilka miesięcy później znaleźliśmy się na Balu Mi­strzów Sportu. Dziennikarz podszedł do mnie i się przedstawił.
     – Dzień dobry, pani Agato. Pewnie da mi pani zaraz w pysk – zaczął.
     – Nie, proszę się nie martwić. Nie podam panu nawet ręki – odpo­wie­działam.

🖇

W ciężarach najważniejszą rolę odgrywa technika.

🖇

Rzuciłam ciężary w 2006 roku. Zrobiłam to z dnia na dzień. Bez emocji, bez czułych rozmów ze sztangą. Dlaczego? Bo wszystko, co wiązało się z cię­ża­ra­mi, zaczęło mnie przytłaczać. Nie miałam pomysłu na dalsze życie. Nie myślałam o tym, jak wiele się zmieni. […]
     Moja kariera wyglądała trochę jak praca w korporacji. Trenowałam po to, by zdobywać medale. Żyłam od treningu do zawodów, a miejsce na po­dium było przez trenerów traktowane jak odbicie karty w biurze. Praw­dzi­wą sa­tys­fakcję czułam ledwie kilka razy. Na przykład w Warszawie. To zło­to smakowało wyjątkowo. Pokonać Chinkę nie zdarza się często – a je­szcze przed własną publicznością? Piękna sprawa. Igrzyska też były czymś wspa­nia­łym. Wpadłam jednak w rutynę: odhaczałam starty, zmieniałam sale do ćwiczeń i pomosty. Żyłam w takim kołowrotku przez dziesięć lat i w końcu powiedziałam „dość”.

🖇

Zapytałam raz naszego masażysty, Piotrka, gdzie my się spieszymy. Czy wydarzył się cud, czy nagle ozdrowiałam? Do wyleczenia kontuzji potrzeba czasu. Zwłaszcza że miałam cukrzycę i u mnie wszystko goiło się dłużej. „Tre­ner wydał polecenie, bym doprowadził cię do sprawności jak naj­szyb­ciej” – usłyszałam. To biodro nigdy nie wróciło do pełnej sprawności. Ból odczuwam do dziś.
     Jak to zawsze w tym fachu, wszystko miało być na już. Naprawa musi przebiegać ekspresowo, maszyna musi działać. Jesteś automatem, nie czło­wie­kiem. Dokręcamy śrubki, łatamy na szybko i wpuszczamy w obieg. Ty­po­wa „rzeźba”, jak w najzwyklejszym warsztacie samochodowym.

🖇

Doktor Krzywański lubił powtarzać: „Wróbel jest nie do zajebania”. To było miłe. Niestety przestałam być niezniszczalna. Nadgarstek i biodro do dziś mnie ograniczają. Byłam wściekła na całe środowisko ciężarów. Bo to ci ludzie zrobili ze mnie kalekę. Wolałam wycofać się ze sportu, zanim komp­let­nie padnę.

🖇

Cytryny nie da się wycisnąć dwa razy.

🖇

Mojej karierze towarzyszyły skrajne doświadczenia: izolacja od co­dzien­ne­go świata, podporządkowanie wobec trenera, ale też dostęp do wielu dóbr.
     Po tych wszystkich latach chciałam jedynie normalności. Szarej co­dzien­no­ści. Zwykła praca jawiła mi się jako czas beztroski, kiedy to człowiek nie ma większych zmartwień. Dopiero w Anglii zaczęłam poznawać dorosłe ży­cie i się go uczyć. Podejmowałam tam pierwsze samodzielne decyzje.

🖇

Mam w sobie żal. Zawsze gdy patrzy się na grube osoby, widzi się cukrzycę lub miażdżycę. A ja przyszłam do sportu zdrowa. Zaczynałam dzień o siód­mej rano, kończyłam o dziesiątej wieczorem. I cały ten czas spalałam cukier.

🖇

Do dziś nie rozumiem, dlaczego tak mocno poruszyłam społeczeństwo. Ko­ro­ny nigdy nie nosiłam i nie patrzyłam na siebie jak na osobę z wyższych sfer. Ludzie normalnie pracują, a ja chciałam robić to samo. Przez aferę z sortownią znowu znalazłam się na świeczniku, wszystko wróciło do mnie ze zdwojoną siłą. W internecie pojawiały się nowe wpisy na mój temat, lu­dzie wiedzieli lepiej, co powinnam robić, chociaż sama nie wtrącałam się przecież w niczyje sprawy. Czy nie mam prawa funkcjonować na swoich zasadach? I co z tego, że segreguję śmieci? Zgadzam się z mamą: praca jak praca. […]
     Naprawdę chciałam tylko jednego: spokoju. Oddałabym wszystkie oszczędności i medale, by stać się w końcu niewidzialna. […]  Marzyłam o anonimowości.

🖇

Do widoku szczura również można przywyknąć. Za pierwszym razem wy­wo­łał na magazynie poruszenie. Ktoś próbował go walnąć kijem. Roz­legł się krzyk, kilka osób odskoczyło od taśmy. A on jechał sobie na niej spo­koj­nie. Minął pierwszą osobę, drugą, piątą. Jak modelka na wybiegu. Nie zwra­cał na nas uwagi. Wpadł w stertę gazet. Z paczki po orzeszkach wy­sta­wał mu tylko ogon. Grzebał sobie w śmieciach jak we własnej garderobie. W końcu to jego naturalne środowisko. Miał prawo czuć niesmak, że zgraja gości w ortalionach kręci się po jego terenie.

🖇

[…]  wyjeżdżając z Polski, nie chciałam słyszeć o dźwiganiu. Poznałam no­wych ludzi, mieliśmy wspólnych znajomych. Nie planowałam powrotu do kraju.

🖇

     – To udka czy skrzydełka? – pytam osoby stojącej obok.
     – Pisze przecież, że udka – słyszę.
     – Ale ja niedowidzę, proszę pana – odpowiadam.

🖇

Choć raz, w markecie, jedna pani w kolejce zapytała:
     – Czy to pani, pani Agato?
     – Nie, pomyłka – odparłam.

🖇

Zawsze byłam dla niej dobra. Jeśli nie szanuje się sztangi, to potrafi ona nie­źle człowieka sponiewierać. Sztangi się nie kopie, nie rzuca się jej ze zło­ścią na pomost, nie trzyma się na niej nóg w czasie rozmowy. Jesteśmy partnerami, więc traktujmy się tak, jak na koleżanki przystało. „Cześć, ko­chanie, zaczynamy?” – witałam ją niekiedy. Nieraz widziałam, jak ktoś wcho­dził na pomost i sprawdzał, czy sztanga się kręci, szturchając ją nogą! To według mnie strasznie wkurzające, wręcz poniżające. Jeśli się o sztangę nie dba, to dlaczego ma później pomóc? Bo jak sztandze się te wszystkie znie­wagi przypomną w górze, to sama stanie się złośliwa.

🖇

Wcześniej biała laska mnie „parzyła”, ale przy bliższym poznaniu okazała się nie taka zła. Laska przemawia za mnie, woła do przechodniów: „Hej, ona ma problem!”. Przynajmniej inni ludzie na mnie uważają. Nie mam przecież napisane na czole »jestem niedowidząca«”. Z białą laską jest mi dużo łatwiej. Może nie przyjaźnimy się jak ze sztangą, ale bardzo mi po­maga.

🖇

Lekarz powiedział, że w najlepszym wypadku nie dożyję całkowitej ślepoty. To jedyna pozytywna wiadomość, jaką usłyszałam od specjalistów.

Agata Wróbel, Mateusz Skwierawski, Ciężar życia.
Autobiografia
, Wydawnictwo SQN, Kraków 2025.
(wyróżnienie własne)

Została we mnie zadra. Wszyscy przyszli dla mnie, ma­chali do mnie, a ledwie kilka lat temu wytykali mnie pal­cami. […]  Dziś są dorosłymi, dojrzałymi ludźmi i na pew­no mają swoje przemyślenia. Z perspektywy lat wiem, że nie byłam gorsza od swoich kolegów, w niczym nie zawiniłam. Wiele razy rozmawiałam z oso­ba­mi więk­szy­mi fizycznie. Nigdy nie usłyszałam: „Słu­chaj, ja to miałam super dzieciństwo”.

🖇

[…]  złe emocje to zły start.

(tamże)

5872. Z oazy (CCCLXXI)

Co­tygodniowe odliczanie literek, dwa. Chronologicznie książka ta powinna być od­li­czo­na jako pierwsza, ale. Z trzecią łączy je i kolor na okładce, i materia, bo czy­tel­ni­czo ostat­ni tydzień był dla mnie, jeśli chodzi o język polski, tygodniem sportowym.

Dwie kobiety, olimpijka i paraolimpijka, jeden kraj. Dwie książki warte tego, by po­traktować je ja­ko sąsiadujące lektury. W obu najbardziej niepełnosprawny, arcy­ułom­ny jest system.

Gospodarczo nieźle nam poszło gonienie najbogatszych krajów świata, mentalnie i społecznie wciąż jesteśmy pod zaborami. Światowa czołówka marnowania ludz­kiego potencjału to zdecydowanie wszechpolski kraj nad Wisłą. Marny powód do dumy.

[K.D.]  Początkowo trochę się krępowałam, czy nie przekroczę jakiejś gra­nicy, ale teraz mam poczucie, że wszystko dzieje się naturalnie. Przede wszyst­kim, gdy Karolina czegoś potrzebuje albo coś jej się nie podoba, to jasno to komunikuje. Na pytanie, jak się zachować, odpowiada niezmienne: wystarczy zapytać.

🖇

[K.H.]  Dla mnie niepełnosprawność to jest jedna z wielu cech. Jak ktoś mnie pyta o tożsamość, to odpowiadam, że przede wszystkim jestem ko­bie­tą, akty­wist­ką, a niepełnosprawność pojawia się jako jeden z aspek­tów mo­je­go życia.

🖇

[K.H.]  Trenowałam w Wigilię, w sylwestra. Najgorszy był 25 grudnia, bo wtedy wszystko jest pozamykane. Ale już drugiego dnia świąt basen otwie­ra­no o 14.00. Więc ja tup-tup o 14.00 z plecakiem szłam na basen.

🖇

     – Karola nauczyła nas podejścia do niepełnosprawności z dystansem, mó­wiła na przykład „kolega po fachu” na kogoś bez nogi. Czasami to było na granicy dobrego smaku. I my tak potem mówiłyśmy, a ludzie się na nas dziwnie patrzyli – wspomina Asia.

🖇

[…]  włącza się Gosia – […]  Równocześnie, jeśli mogę być szczera, Karolina zawsze uważała, że jako osoba niepełnosprawna…
     – …z niepełnosprawnością – poprawia Karolina.
     – …z niepełnosprawnością ma prawa. Ja ci to kiedyś powiedziałam i się tego wstydzę do dzisiaj – kończy Gosia. […]  – […]  Ale pamiętam, że mi się wydawało, że jednak powinnaś wziąć pod uwagę, że jesteś niepeł­no­spraw­na…
     – Z niepełnosprawnością – poprawia Karolina.
     – …z niepełnosprawnością nie tylko w sytuacjach, w których jest ci z tym wygodnie.

🖇

[K.H.]  Mama mnie nauczyła, że jak coś jest nie tak, jakaś sprawa urasta do takich rozmiarów, że mam wrażenie, że mnie zaraz zmiażdży, to powinnam pójść spać. I to działa, następnego dnia widzę całość zupełnie inaczej.

🖇

[K.H.]  Dopiero parę lat temu spojrzałam na to trochę inaczej. Moi rodzice ogarniali, bo państwo nie pomagało. Moja starsza o sześć lat siostra bardzo szybko stała się moją opiekunką, bo mama poszła do pracy. Wszyscy by­li­śmy poddani przemocy systemowej.

🖇

[K.H.] […]  wybitnie uwielbiam sobie pogadać, ale nie tak paplać, tylko tak zabrać coś wzajemnie od siebie.

🖇

[K.H.]  Każdy z nas ma coś takiego, jakieś słowo klucz lub też jakąś sytuację, której wspomnienie nas mega rozluźnia.

🖇

[K.D.]  Co cię napędzało?
     [K.H.]  Marzenie. Marzenie, żeby przechytrzyć system.

🖇

[K.H.]  Pamiętam, że zdarzało się, że ktoś mi mówił: jak nie masz pieniędzy, to idź do pracy. Na co odpowiadałam: a czy Justynie Kowalczyk po­wie­dział­byś to samo? […]. Od dawna obserwowałam zawodników na Zachodzie, którzy byli traktowani profesjonalnie, mieli umowy sponsorskie, warunki nieodbiegające od warunków sportowców pełnosprawnych. Bilety na igrzyska paraolimpijskie w Londynie były wyprzedane. A u nas co? Korwin-Mikke mówiący, że zawody dla osób z niepełnosprawnościami to jak organizowanie szachów dla debili.

🖇

[K.H.]  Moim ukochanym filmem jest Matrix. Widziałam go z miliard razy, ukształtował mnie. Ja rozumiem go tak, że ten, kto mnie nie kuma, to agent Smith, i trzeba go omijać.

🖇

[K.H.]  Często się uważa, że jak ktoś ma niepełnosprawność, to seks go nie dotyczy. Albo że to fajnie, że w ogóle ma jakiegoś partnera albo partnerkę. Tu według mnie wkraczamy w kwestię przemocy wobec siebie samej, bo to jest sprawa szacunku do siebie. Ja jestem gotowa na miłość, ale nie za wszel­ką cenę. Miłość na równych warunkach.

🖇

[K.H.]  Jak ktoś mówił: „Ale masz marzenia”, to ja się wkurzałam i mówiłam, że nie mam marzeń, tylko mam wielkie cele. Jest to rodzaj daru.

🖇

[K.H.]  […]  mówię od lat: jakby stanął przede mną diabeł i powiedział mi, że zabiera mi niepełnosprawność, ale razem z nią pływanie i ciekawość świa­ta, to prawdopodobnie bym się zgodziła, ale tylko na dwa dni. Mówię poważnie. Dlatego że to pływanie było tak ważne.
     [K.D.]  Ludzie, którzy nie doświadczają niepełnosprawności, mają ten­den­cje do postrzegania niepełnosprawności jako rodzaju braku.

🖇

[K.H.]  Świat powinien być przystosowany do wszystkich, a tak nie jest. Zastanówmy się, co by się stało, gdybyśmy się obudzili w świecie, gdzie większość ludzi ma niepełnosprawności. Co by się stało, gdyby większość była niewidoma bądź głucha? Przestańmy myśleć, że to, że coś pasuje nam, jest dobre dla wszystkich.

🖇

[K.D.]  Czemu nie znosisz tego sformułowania [integracja społeczna]?
     [K.H.]  Bo my jesteśmy częścią społeczeństwa. Najlepiej o tym mówi kon­wen­cja ONZ, która zakłada prawo do niezależnego, samodzielnego życia, pra­wo do edukacji, prawo do aktywności zawodowej, prawo do de­cy­do­wa­nia o sobie i swoich prawach reprodukcyjnych. To jest całość. No i teraz mo­że­my się zastanowić, gdzie, jako kraj, jesteśmy? Polska ra­ty­fi­ko­wa­ła tę konwencję w 2012 roku. W teorii jest to odejście od modelu opiekuń­cze­go do społecznego, czyli wdrożenia osób z nie­peł­no­spra­wno­ścia­mi do spo­łeczeństwa, z założeniem potencjału.

🖇

[K.H.]  Zdarza się, że ludzie pytają: czy gdybyś była zdrowa, to czy mia­ła­byś dzieci? Albo stwierdzają: jakbyś była zdrowa, tobyś miała dzieci, męża i patrzyłabyś na pewne rzeczy inaczej.
     [K.D.]  Czyli ludzie uważają, że to, że nie chcesz mieć dziecka, jest zwią­za­ne z niepełnosprawnością?
     [K.H.]  Mnie to dziwi. Naprawdę można tak myśleć? Ja jestem taką oso­bą, że jakbym się uparła, że chcę mieć dzieci, to pewnie bym je miała. […]  Od zawsze wiem, że to nie jest moje spełnienie marzeń, nie poświęcę życia, nie dostanę czterech garbów tylko po to, żeby zostawić potomka.

🖇

[K.D.]  Chodzenie własnymi drogami ma swoją cenę, prawda?
[K.H.]  Na pewno.

🖇

🖇

[K.H.] […]  niepełnosprawność […]  raz jest obciążeniem, raz jest błogosławieństwem, a innym razem jest kompletnie bez znaczenia.

🖇

[K.H.] […]  w momencie gdy piszemy książkę, żyję za tysiaka miesięcznie – to my­ślę, że to niewiarygodne, że po tylu osiągnięciach można być w takiej sy­tu­a­cji. Pewna część mnie się buntuje, oskarża państwo polskie i pyta: co jeszcze mogę dla was zrobić? Jest też we mnie część, która przyznaje, że takie życie jest trudne, ale uczy też fajnych rzeczy, na przykład minimalizmu.

🖇

[K.H.]  Chyba dopiero protest osób z niepełnosprawnością w Sejmie uświa­do­mił mi, że nie chodzi o to, żeby wszystko po prostu dźwigać na swoich barkach. […]  jako dziecko żyłam w klimacie „padłaś–powstań”. […]  Czy całe życie mam spędzić na tym, żeby nie zostać w tyle? To nie jest życie. Ja bym chciała mieć spokój w sobie, a nie być superbohaterką, bo to jest obciążające i nudne. Ja już siłaczką byłam. Nie ma w tym nic zajebistego.

🖇

[K.D.]  Czym ona jest [mała solidarność]?
     [K.H.]  Wspieraniem się nawzajem wbrew wszystkiemu. Siostrzeństwo, braterstwo, które wynikają ze świadomości, że chcemy kształtować ten świat i wiemy, jak to zrobić. Jak poszłam do podstawówki, to trudno było się spodziewać, że wszystko będzie dostosowane do mnie, wręcz przeciwnie – nic nie było. Więc dzieciaki podawały mi rękę, żebym mogła przejść. I to jest ta mała solidarność. Wyprzedzanie, przechytrzanie systemu w dobrej wierze. Nieocenianie. Wspieranie.
     To jest pewien rodzaj wrażliwości. Zawsze byłam bardzo wrażliwa i to powoduje, że widzę rzeczy, na które inne osoby nie zwracają uwagi. Mała solidarność to umiejętność wykorzystania tej wrażliwości do ulepszania świata. Osoby, które kumają, że świat jest dla wszystkich, jest piękny i zróżnicowany, i stają w jego obronie, są jak Avengersi, a nawet Aven­ger­ki, bohaterki, które ratują świat.
     [K.D.]  Ja to rozumiem tak, że mała solidarność nie oznacza, że ty sięgasz po pomoc, tylko że wszyscy jesteśmy sobie nawzajem potrzebni. Czyli że ona pokazuje społeczeństwu, że stać je na więcej.
     [K.H.] […]  mała solidarność jest świetna i uratowała mi życie, ale sy­stem nie może być oparty tylko na pokonywaniu barier i na małej so­li­dar­no­ści. Mała solidarność używana non stop powoduje, że wszyscy są zmę­cze­ni, mają dosyć. Mała solidarność to jest taki znak, że skoro dajemy ra­dę te­raz, gdy na świecie jest pełno dyskryminacji i wykluczenia, to co będzie, jak zmienimy system? To dopiero będzie wow!

🖇

[K.H.] [mała solidarność]  działa, gdy system nie działa, opiera się na życzliwości ludzi.

Karolina Hamer, Karolina Domagalska, Niezatapialna,
Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2020.
(wyróżnienie własne)

[K.H.]  Ale jak już przytrafiły mi się ten bi­sek­su­a­lizm, ta nie­peł­no­spraw­ność, ta kobiecość, ten ro­dzaj za­czep­ności, to chcę to wykorzystać na maksa. W mo­im ży­ciu nie ma przestrzeni na dzieci. […]  ludzie naprawdę mogą być różni i żyć różnie. Każdy powinien robić to, co chce.

🖇

[K.H.]  Powiedziałam: wystarczy, wyszłam i nie wró­ciłam. Poziom braku godności przekroczony mi­liard­krotnie.

🖇

[K.H.]  Cała ja: sorry, ale to ja decyduję.

(tamże)

*

Tyska Galeria Sportu,
Karolina Hamer. Olimpijka z pasją.

5871. Z oazy (CCCLXX)  // Panna cotta (CLXVII)

Odliczanie literek, raz. Dostałam tę książkę ponad rok temu. Czekała, bo każde zda­nie utykało w mojej głowie, odbierając przyjemność czytania. Myślałam, że chodzi o słownictwo. Zderzyły mi się niedawno w głowie kulki. To nie nowe słowa, to nowe formy czasowników robiły problem.

W zeszłym ty­godniu poświęciłam dużo czasu na czasy przeszłe, mowę zależną i tryb łączący. Ba­wi­łam się zdaniami typu trzy w jednym. Tabelki, reguły, a gdy w końcu za­sko­czy­łam (język polski jako pierwszy nie ułatwiał), zachwyciła mnie ta opo­wiast­ka, bo formy czasowników: takie, siakie, owakie i jeszcze inne, i jeszcze, do wyboru, do koloru — zachwyt, absolutny!

Erano i favolosi anni sessanta. […]  si restava svegli fino al mattino. Tra feste e notti pazze, amori e scandali, nasceva la leggenda della dolce vita.
     To były bajeczne lata sześćdziesiąte. […] było się na nogach dosamego rana. Wśród imprez i szalonych nocy, miłości i skandali, narodziła się legenda słodkiego życia.

🖇

     — […]  Lo sai cosa fa un asino al sole?
     — No.
     — Un asino al sole fa... ombra!

               — […] Wiesz, co robi osioł na słońcu?
               — Nie.
               — Osioł na słońcu robi… cień!

🖇

Poi continuò: — E lo sai qual è la differenza tra un matematico e Elvis Presley?
     — Qual è? - domandai, non sapendo cosa rispondere.
     — È questa: il matematico conta, Elvis Presley canta!

          Potem kontynuowała:
               — A wiesz, jaka jest różnica między matematykiem a Zbigniewem Religą?
               — Jaka? — zapytałem, nie wiedząc, co odpowiedzieć.
               — Taka: matematyk liczy, a Zbigniew Religa leczy!

🖇

[…]  il tempo in quei momenti sembrava essersi fermato.
[…] w tych momentach czas zdawał się stać w miejscu.

🖇

     — Come ha fatto ad entrare?
     — Sono entrato dalla porta. — risposi, senza pensare alla stupidità di quelle parole.
     — Dalla porta... — ripeté. — Naturalmente.
Si alzò dalla sedia e cercò di svegliarsi. Sembrava che la mia presenza non lo interessasse per niente.

     — Jak pan wszedł?
     — Wszedłem drzwiami — odpowiedziałem, nie myśląc o głupocie tych słów.
     — Przez drzwi… — powtórzył. — Naturalnie.
     Wstał z krzesła i starał się obudzić. Wydawało się, że moja obecność nie interesowała go wcale.

🖇

     — Mi ascolti, è successa una cosa terribile.
     — Non mi faccia ridere. Qui non succede mai nulla.
     — Ma no, è la verità. Mi lasci spiegare...
     — Va bene, L’ascolto. Io mi faccio un caffè, Lei lo vuole?
     — Non c’è tempo.
     — Io non riesco a star senza. Ne bevo almeno dieci al giorno.

                — Niech mnie pan posłucha, zdarzyło się coś strasznego.
                — Niech mnie pan nie rozśmiesza. Tu nigdy się nic nie dzieje.
                — Ależ nie, to prawda. Proszę pozwolić mi wyjaśnić…
                — OK. Słucham. Zrobię sobie kawę, pan też chce?
                — Nie ma czasu.
                — Nie dam rady bez. Piję przynajmniej dziesięć filiżanek dziennie.

🖇

     — Lei era nella fontana [Fontana di Trevi]?
     — Sì, guardi: ho ancora i vestiti bagnati.
     — Ma non lo sa che è vietato? Dovrei farLe una multa per questo.
     — Veramente...
     — Va bene, lasciamo perdere... Che cosa ci faceva là dentro?

                — Pan był w fontannie [Fontana di Trevi]?
                — Tak, nie pan spojrzy, mam jeszcze mokre ubranie.
                — Ale nie wie pan, że to jest zabronione? Powinienem wlepić panu mandat.
                — Naprawdę…
                — Dobra, zapomnijmy o tym… Co pan tam robił?

🖇

     — Penso che lei farebbe meglio ad andare a dormire. L’alcool a volte fa brutti scherzi.
     — Ma Le ho detto la verità! […]
     Mentre parlavo, mi accorgevo di quanto fosse difficile credere alla mia storia.

     — Myślę, że zrobi pan lepiej, jeśli pójdze pan spać. Alkohol czasami robi słabe żarty.
     — Ale powiedziałem panu prawdę! […]
     Kiedy mówiłem, zdałem sobie sprawę, jak trudno było uwierzyć w moją historię.

🖇

     — Dico che Lei pensa troppo e a volte questo non fa bene alla salute, vero Orlando?
     — Verissimo. A volte fa molto male.
      L’uomo ci guardò con un’espressione preoccupata.

     — Mówię, że myśli pan zbyt dużo i czasem to nie jest dobre dla zdrowia, prawda Orlando?
     — Najprawdziwsza. Czasem jest bardzo złe.
     Mężczyzna spojrzał na nas ze zmartwioną miną.

🖇

     — Cosa ci faccio io? Cosa ci fai tu, invece!
     — La conosce? - chiesì.
     — Sì, la conosco. È cominciato tutto da quando l’ho incontrata.

           — Co tu robię ja? Tymczasem co tu robisz ty!
           — Znasz ją? — zapytałam.
           — Tak, znam ją. Wszystko zaczęło się, odkąd ją poznałem.

🖇

     — Si, avrei voluto parlartene prima ma...
           — Tak, chciałam ci o tym powiedzieć wcześniej, ale…

Alessandro De Giuli, Ciro Massimo Naddeo, Dolce vita,
Alma Edizioni, Firenze 2015.
(wyróżnienie własne)

“In fondo la vita è semplice.” — mi dissi — “Basta fare le cose giuste al momento giusto”.
„W gruncie rzeczy życie jest proste” — powiedziałem sobie. — „Wystarczy robić wła­ści­we rzeczy we właściwy czasie.”

🖇

[…]  anche lei era un mistero.
   […] również ona była tajemnicą.

🖇

La vita, in quei magici giorni d’estate, sembrava dolce come un bel sogno.
   Życie, w tych magicznych dniach lata, wydawało się słodkie jak dobry sen.

(tamże)

niedziela, sierpnia 24, 2025

5870. Kromeczka (XXIV)  // Czekariat (CXXII)

Kiedy byłam dzieckiem, deszcz przeżywało się w ta­ki sam sposób, w ja­ki przeżywało się słońce: błogosławieństwo, źródło szczęścia. Ale przy­zwy­czajamy się do wszystkiego. Jesteśmy tak głupi, tak łatwo się adap­tu­jemy, chociaż tym wszystkim unicestwiamy samych siebie.

Naja Marie Aidt, Ćwiczenia z ciemności,
przeł. Maciej Bobula, Cyranka, Warszawa 2025.
(wyróżnienie własne)


fot. Kaan, fragment.
 

[…]  idź swoją drogą, mimo wszystko, po­nie­waż za którymś rogiem czeka coś pozy­tyw­ne­go. Musisz mieć w sobie pewność i być przy­go­to­wa­na na to, że będą różne zakręty losu. Ale za­wsze lepiej iść po swojemu niż po cudzemu, nie idź za kimś, bo zawsze będziesz szła z tyłu.

Karolina Hamer, Karolina Domagalska, Niezatapialna,
Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2020.
(wyróżnienie własne)

5869. Bez jaj!

Sadownik:
(wczoraj przy porannej kawie parsknął,
a potem przeczytał Drzewku dowcip
)

     — Przynieśliśmy pani męża z ba­ru. Jest tak na­wa­lo­ny, że za każdym razem jak sta­wia­liśmy go na nogi, to upadał…
     — No bez jaj! A gdzie jego wózek?

Jabłoń:
(nie pamięta, kiedy tak głośno
i tak długo się śmiała
)

Sadownik & Jabłoń:
(gdy już oboje przestali się śmiać, dłuższą chwilę
rozmawiali o tym, że nie ubawiłby ich ten dowcip aż tak,
gdyby nie ich osobiste doświadczenie życia z ferrari
)

Choroba jest jak poród, jak siła, która zabiera czło­wieka nie wiadomo gdzie. Gdzieś.

Aleksandra Zbroja, Muszę ci coś powiedzieć,
Wydawnictwo Agora, Warszawa 2025.

piątek, sierpnia 22, 2025

5868. 234/365

co mnie zawsze ratowało? wróć!
co mnie ratuje dziś?

234/365

[…]  jednym z ostatnich zajęć, jakie znalazł, zanim skończył się komunizm, to posada ogrodnika i nadzorującego terapię zajęciową na zamkniętym oddziale psychiatrycznym daleko za miastem. Zajmował się ogrodem razem z pacjentami – chorymi psychicznie, alkoholikami, narkomanami. Sadzili pomidory, kapustę, paprykę, kwiaty. Wydaje mi się, że był szczęśliwy. Ogrody zawsze go ratowały.

Georgi Gospodinow, Ogrodnik i śmierć, przeł. Magdalena Pytlak,
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2025.

wtorek, sierpnia 19, 2025

5867. Z oazy (CCCLXIX)

Co­tygodniowe odliczanie literek, dwa. Informacja o tej książce dotarła do mnie nie raz. Okładka nie intrygowała, gatunek nie zachęcał, podczytnika nie chciało mi się czytać. Przez przypadek przeczytałam pierwsze dwa akapity:

Znasz mnie. Wysil się trochę, przypomnij sobie. Ten staruszek, który gra na publicznych fortepianach, tam gdzie bywa dużo ludzi. W czwartki jestem na Orly, w piątki na Roissy. W pozostałe dni tygodnia na dworcach, innych lo­tni­skach, wszędzie, gdzie tylko jest fortepian. Często gram na gare de Lyon, mieszkam bardzo blisko. Nieraz mnie słyszałeś lub słyszałaś.
     Pewnego dnia w końcu do mnie podchodzisz. Jeśli jesteś mężczyzną, nie odzywasz się. Udajesz, że zawiązujesz sznurowadło, żeby nie dając po sobie poznać, trochę mnie posłuchać. Jeśli jesteś kobietą, aż podskakuję. Bo wła­śnie na jedną czekam. A jeśli to nie ty, nie obrażaj się. Czekam na nią od pięć­dziesięciu lat.

I moje wielokrotnie wyrażone nie zostało w ułamku sekundy unieważnione. Klik, klik, i miałam na czytniku. Wsią­kłam natychmiast i okazało się, że jestem w stanie połknąć powieść w półtora dnia.

To powieść pełna muzyki, muzyków, kompozytorów, malarzy i miast. Czytając, ło­mo­liłam po kolei wszystkimi sonatami Beethovena. Gdybyś miał_ w tym roku prze­czytać tylko jedną powieść, niech to będzie właśnie ta, bo jest tego warta.

i wszystkim tym, którym nie udało się uciec

🖇 🖇

Rothenberg uczył tylko muzyki Beethovena. W odległej przeszłości, o której rozmawiał rzadko, ten wielki człowiek, Ludwig – mówił o nim po imieniu – uratował mu życie. Dzień po dniu Rothenberg grał jego trzydzieści dwie so­na­ty, nie używając instrumentu. Z palcami zawieszonymi w powietrzu, ze stopami w pyle Polski. Grał, żeby nie oszaleć.

     – Rytm! – wrzeszczał Rothenberg. – Rytm!

Zapytałem go, czy mogę się uczyć czegoś innego, a on dostał szału.
     – Już się uczysz czegoś innego, kretynie! U Ludwiga jest wszystko. To, co było przedtem, i to, co było potem. Jest Bach i Schubert. Jest Gabrieli, Mo­zart, Bruckner i mało brakuje, żeby była wytwórnia Varèse Sarabande. Czego chcesz więcej?

     – Nie, nigdy nie będziesz grać tak jak ja, chłopcze. Ale jeśli tak dalej pójdzie, nastąpi coś gorszego. Nigdy nie będziesz grać tak jak ty.

Momo przez cały czas się uśmiechał, jakby widział coś zabawnego, jeszcze dla nas niewidocznego […], jakby chciał powiedzieć: „Poczekaj chwilę, za wzgórzem, jak minie gorączka, po burzy, sam zo­ba­czysz, zrozumiesz, to naprawdę bardzo śmieszne”. Mam sześćdziesiąt dzie­więć lat i nadal cze­kam, ale może najpierw muszę się wdrapać na parę zboczy.

W budynku czuć było naukę i modlitwy ciskane o ściany, na których wy­sy­cha­ły, nigdy niewysłuchane.

Zagrałem jednym palcem fragment Sonaty nr 24 – ostatnie ćwiczenie, jakie mi zadał Rothenberg – nie dotykając klawiszy. I tu nastąpił cud: usły­sza­łem muzykę, wyraźną i triumfalną, równie pewnie, jak ją słyszał Beetho­ven.

     –  […]  nie będziesz dotykać niczego poza tą maszyną, zrozumiano?
     – Nawet pianina?
     – Zwłaszcza pianina. Daj mi słowo.
     – Obiecuję. Ale dlaczego?
     – Czy sądzisz, że kiedy Piłat skazał Jezusa na ukrzyżowanie, ten pytał go dlaczego?
     Nie miałem pojęcia, o co Chrystus pytał lub nie pytał. Na podstawie tego, co wiedziałem o tamtej sprawie, wcale nie miałbym mu za złe, gdyby zadał to pytanie.

     – Wielebny ojcze?
     – Tak, Josephie?
     – Czy Chrystus jest naszym bratem?
     – Oczywiście.
     – Jeśli Chrystus to mój brat, dlaczego tu jestem? Dlaczego na to po­zwolił?
     – Jezus samego siebie nie uratował. Dlaczego miałby ratować ciebie?
     – Bo ja nic złego nie zrobiłem!

Aż pewnego dnia, słuchając sonaty, zrozumiałem. Nikomu nie przyszło do głowy, że być może Bóg jest głuchy jak pień. […]  Że nikogo nie opuścił, że widział poruszające się wargi, sine wargi swojego syna, ale nie usłyszał jego słów? Cała ta historia, ukrzyżowanie i ciąg dalszy, wznoszące się do nieba katedry, kontrowersje, stosy, wyrywane paznokcie, przyznawane aureole – często tym samym osobom – to po prostu gigantyczne nie­po­ro­zu­mienie.
     Jeśli Bóg jest głuchy, trzeba Mu wybaczyć. Całkowicie, nie tylko czę­ścio­wo, wybaczyć nasze okaleczone dni i złamane serca.

Widziałem tysiące ludzi złamanych przez czarno-białe życie. I szalbierzy, którzy na niedzielnym targu im obiecywali, że jeśli będą bardzo mocno wie­rzyć i nie będą zadawać pytań, pewnego dnia ich życie nabierze barw.
     Lecz kiedy Théas szepnął: „Niech cię Bóg błogosławi”, jedyny raz w życiu uwierzyłem, gdyż w przeciwieństwie do pozostałych on też wierzył.

Nienawiść, podobnie jak modlitwa, żywi się ciszą.

Jak zresztą mogą potwierdzić wszyscy muzycy, trudniej jest wyjść na scenę dla jednej osoby niż dla tysiąca. Niełatwo jest rozczarować tysiąc osób.

Kiedy człowiek widzi dziecko chwiejące się pod ciężarem tornistra lub sta­rusz­ka z trudem ciągnącego walizkę, rzuca się, żeby im pomóc. Lecz tym dzieciom – […] – nikt nie zaoferował pomocy przy niesieniu ich gniewu. Po­zwa­lano im potykać się o krawężnik i patrzono w inną stronę. A niech się przewracają. Przynajmniej człowieka nie zgniotą ciężarem, który dźwigają.
     Byli twardzi, byli zabawni, nie odnosili żadnych zwycięstw.
     Moi przyjaciele.
     Wieczorami, kiedy jestem smutny, kiedy piję kwaśne wino, nadal o nich myślę.

Zrobiłem to, co się robi z radą, kiedy się ma prawie szesnaście lat, zwłaszcza jeśli rada jest dobra: zignorowałem ją.

I pociągi, i sieroty należały do państwa. Dopóki te drugie nie wpadały pod te pierwsze, można było zaoszczędzić na ogrodzeniu.

Byliśmy duchami, nigdy nie byłem tego tak świadomy jak tamtego dnia. Mieszkańcy miasteczka uśmiechali się i klaskali, kiedy obok nich prze­cho­dzi­li­śmy. Ale nas nie widzieli. Widzieli tylko uśmiechającego się i ści­ska­ją­ce­go dłonie opata, a także osoby z kadry wychowawczej: kilka siostrzyczek oraz Rachida i Camille, którzy się dobrowolnie zgłosili. Nie widzieli nowo przybyłego malca, który się potykał na czele naszej chmary duchów. Ich wzrok unosił się nad naszymi głowami. Bez przeszłości, bez przyszłości, bez niczego przed i niczego po, sierota to melodia na jedną nutę. A melodia na jedną nutę nie istnieje.

     – Kiedy więc gram Beethovena…
     – Kiedy ty grasz Beethovena, Ludwig przewraca się w grobie. Lecz kiedy Kempff gra Beethovena, kiedy Fischer lub ten argentyński chłopak, Baren­boim, grają Beethovena, to zupełnie inna sprawa. Kiedy oni grają, wów­czas może to nie Beethoven gra, ale jednak to gra Beethoven.

     –  […]  Jesteś Żydem?
     – Nie. No może trochę. Mój dziadek był Żydem. W pewnym sensie w jed­nej czwar­tej jestem Żydem.
     – U Żydów to tak nie wygląda. Albo jesteś Żydem, albo nie jesteś. W każ­dym razie jedna czwarta to jakieś piętnaście, dwadzieścia procent, bez zna­czenia.
     – Jedno jest pewne, to lepiej, niż być w stu procentach idiotą.

     – Muzyka nie jest prosta?
     – Nie. To kwestia rytmu. Wszyscy wielcy to mają. Nawet Stonesi.
     – Kto taki?
     – Żartujecie? Nie znacie Stonesów?
     – Znamy Sinatrę – powiedział Sinatra.
     – On też trzyma rytm. Tak jak Stonesi.
     […]
     – Ale co to jest ten rytm? – spytał.
     – Nie wiem, trzeba go słyszeć.
     – To jest coś rzeczywistego?
     – Oczywiście, że rzeczywistego. Nie ma nic bardziej rzeczywistego.

     – Sympathy for the Devil, Rolling… Rolling Stones.
     Nie rozumiałem. Nie miałem tej płyty. […]
     – Zdaje się, że lubisz rocka, tak to się nazywa, prawda?
     – Tak. Ale technicznie rzecz biorąc, ta piosenka jest w rytmie samby.
     – Samby. Czujesz sympatię do diabła, Josephie? O to chodzi?
     – Współczucie – poprawiłem automatycznie.
     – Słucham?
     – Sympathy to po angielsku współczucie. Może też być sympatia, ale ra­czej chodzi o współczucie.
     – To wiele nie zmienia.
     – To zmienia bardzo wiele.


The Rolling Stones, Sympathy For the Devil, 1968.

„Nie, wielebny ojcze, ja już widziałem przyszłość. To lepszy świat […]. Wi­dzia­łem przyszłość i nie jest ona tym, co ojciec mi ofiarowuje”.
     – Czy ty mnie słuchasz, Josephie?
     – Chrystus nie trzymał się reguł.

Jest rytm. Nie trzeba żadnych rakiet, żeby polecieć na Księżyc. On tu jest, na czubkach twoich palców. Ludwig podróżował we wszechświecie już sto pięć­dzie­siąt lat temu, podobnie Bach, Pergolesi i Schumann, który wcześnie wyruszył w podróż. […]  Wszyscy ci ludzie odbywali długie spacery w sta­nie nieważkości. Znali sekretne nazwy ciał niebieskich. Nie rozśmieszaj mnie więc swoimi rakietami.

W ciszy zaszeleściły nuty. Bach. Od razu rozpoznałem arię z Wariacji Gold­bergowskich.

     – […]  Wiesz, że nie zawsze tu będę.
     – Och, proszę pana…
     – Milcz. Kiedy mnie już nie będzie, a ty nie będziesz wiedział, jak się za­brać do sonaty, posłuchaj Kempffa. On jest najlepszy. Nawet gdy się myli, ma rację.
     – Nie rozumiem.
     – Bo nie słyszysz. Beethoven był kompletnie głuchy, kiedy napisał ten utwór. Ale słyszał. To, co gram, a gram dla ciebie jedno z najpiękniejszych Adagiów, jakie kiedykolwiek napisano… […]  Żeby tak grać, trzeba polubić to, co jest na zewnątrz. Tam znajdziesz rytm.


Ludwig van Beethoven, Sonata fortepianowa B-dur,
Hammerklavier, Adagio sostenuto,
Wilhelm Kempff (fortepian).

     – Pan Rothenberg?
     – Właśnie. Umarł.
     W pierwszym odruchu chciałem się roześmiać. Oczywiście, że mój dawny mistrz nie umarł. Zbyt wiele rzeczy musiał mi jeszcze wyjaśnić. Na przy­kład, co miał na myśli, kiedy mówił: „Nie myl rytmu z tempem, głąbie. Rytm nie jest strukturą poziomą, lecz pionową. To unosząca się z zie­mi ro­sa i to, co pozostaje po dzwonie, kiedy przestaje bić. Czy to jasne?”.
     „Nie, proszę pana”.
     „Wszyscy włoscy malarze znaleźli rytm, a także paru innych, których na­zwisko niemal zawsze zaczyna się od van: van Gogh, van Eyck, van Rijn, van der Weyden, znaleźli rytm i ukryli w swoich obrazach. Czy tym razem to jasne?”

„Każdy odpowiada za siebie” nie było dewizą egoistyczną. Chodziło o to, że kiedy już nic nie było ważne, my byliśmy ważni. Że mieliśmy jakąś wartość, nawet rozdarci i zniszczeni, mieliśmy w głębi siebie to coś, co trzeba było chronić.

[…]  gram życie i śmierć, jak gdyby były niczym, bo też są niczym. Gram wielkie białe byki, gram zło i radość, które nadają sens naszemu życiu.

Johann Sebastian Bach, sierota, Caravaggio, sierota. Ella Fitzgerald, Coco Chanel, sieroty. Anton Bruckner, Louis Armstrong, Ray Charles, John Len­non, Billy the Kid, Tołstoj, Chaplin, sieroty. I tysiąc twarzy w tej samej chwi­li, tysiąc twarzy, których nie znamy, w każdym razie jeszcze nie, przy­kle­jo­nych do zamazanych szyb, twarzy sierot.

Jean-Baptiste Andrea, Diabły i święci,
przeł. Beata Geppert, Znak, Kraków 2025.
(wyróżnienie własne)

Jeśli jednak sądzisz, że się gubię, tracę wątek, opo­wia­da­jąc te historie […], znaczy, że patrzysz ze zbyt bliska. Ze­zu­jesz z całych sił i widzisz to samo co ja pięćdziesiąt lat temu.

Spojrzeli po sobie. Ci czterej spędzali życie na spo­glą­da­niu po sobie, żeby nie upaść, tak jak człowiek obraca się do tyłu, by sprawdzić, czy tata, nic nam o tym nie mó­wiąc, nie przestał trzymać roweru po zdjęciu bocznych kółek i przysiędze, że będzie nas asekurował.

     – Tak, uważam, że jesteś piękna.
     – Piękna jak?
     – Jak c-moll.
     C-moll, ulubiona tonacja Beethovena. Klucz, w któ­rym piękno krąży w środku burzy. Jedno nie ist­nie­je bez drugiego.

[…]  mówiliśmy sobie: „Wszystko będzie dobrze”, i ten czas przyszły, będzie, zawierał w sobie jedyną przy­szłość, o jakiej ośmielaliśmy się rozmawiać.

Rytm. To wtedy go usłyszałem. […]  Potem wiatr, potem ogromna przestrzeń między nutami, […]  wszystko było powiązane, wszystko było tam, na miejscu, w zasięgu słuchu.
     Rytm, coś, co spaja wszystko, dzięki czemu nasze ży­cie stoi na nogach. I wiedziałem, że tym razem go nie zapomnę.

Rzuciłem wyzwanie logice, statystyce, sile ciążenia, które bywają narowiste.

(tamże)

5866. Z oazy (CCCLXVIII)

Co­tygodniowe odliczanie literek, raz. Poślizgnięte na zapalonym oku, które za­ga­rnę­ło cały dzień i pół nocy. Książka w literacko plastyczny sposób przetwarza kryteria diagnostyczne, pozwalając otrzeć się o zrozumienie PTSD ludziom, którzy mają szczęście tylko o nim czytać.

A poza tym? To przejmująca opowieść o pięknej sile. Tej, która mimo wszystko spra­wia, że trwamy, ściskając w pięściach, ukrytych w kieszeniach, czasem wy­łącz­nie cień nadziei. I o miłości. Tej, co rozumie, wytrzyma, upaprze sobie ręce, będzie, choćby nie wiem co.

Ćwiczę się z ciemności, bo się boję. Ćwiczę się w byciu w ciemności, ale też w wychodzeniu z niej. […]  metoda polega na byciu po ciemku bez lęku. „Nie ma co bać się ciemności”, powiedziała moja mama, kiedy byłam dzieckiem, „to jest ten sam świat, tylko że bez światła”.
     Ale ja boję się ciemności […].

🖇

Tu jestem samotna.
     Tu szczęśliwa.
     Przygnębiona, beztroska, zrezygnowana.
     Wkurzona, zgorzkniała, zazdrosna, pewna siebie.
     I tak dalej.
     Co do bardziej spójnej historii dotyczącej tego, jak stałam się tym, kim jestem – to dopiero zaczynam ją rozplątywać.

🖇

Wkurza mnie, że mam być definiowana przez jakąś historię – podnoszę głos. – Że to i że tamto, że mój ojciec, moja matka, czas i miejsce, traumy i in­ne bla bla bla musiały wpłynąć na to, co potem stało się mną. Ja jestem nienaruszona i taka byłam od momentu narodzin. Jestem sobą.
     […]  Twierdzę, że mam swój rdzeń. On jest nienaruszony i ma być nienaruszony.

🖇

Pytam gościa od PTSD, czy sądzi, że rdzeń osobowy pozostaje nie­na­ru­szo­ny, niezależnie od tego, co dzieje się z daną osobą w trakcie jej życia. Odpo­wia­da, że jego zdaniem człowiek zbiera rysy na swoim „rdzeniu”, ale za­zwy­czaj może całkiem albo prawie całkiem poskładać go do kupy.
     – […]  co właściwie masz na myśli z tym rdzeniem?
     – Chodzi mi o właściwe, pierwotne ja – tłumaczę.
     – Masz na myśli coś w stylu, jak to niektórzy nazywają, duszy ludzkiej?
     – Nie, bardziej to postrzegam jako rdzeń ze światła i energii, coś, co jest właściwe każdej jednostce.
     – Ale czy to właśnie nie jest to, co niektórzy pojmują jako duszę ludzką? Światło i energia.
     – To stały rdzeń – upieram się.
     – Ale jak światło i energia mogą być stałe? – pyta gość od PTSD.
     – Po prostu mogą – odpowiadam.
     […] 
     Kiedy jestem już w domu, szukam duszy w wyszukiwarce. Znajduję to:
     „Psyche oznacza w starogreckim ludzką duszę. […] ”.
     Wolę rdzeń. Jak rdzeń ziemi. Widzę płonący okrągły glob, pulsujący w centrum każdego człowieka.

🖇

I spojrzenie w oczy noworodka i dostrzeżenie wzroku, który zdaje się nieść doświadczenie całej ludzkości. Stara dusza. Nowy rdzeń. Ta­kie bezbronne stworzenie, choć z takim spojrzeniem.

🖇

Ta szczerość u całkiem małych dzieci. Nazywają ją niewinnością, ale ja my­ślę, że to szczerość. Są dokładnie tam, gdzie są, w swoim teraz. To czysty rdzeń. Zobacz, pająk, zobacz, kotek. Dotknąć kamyczka, do buzi wsadzić zie­mię. Jak to jest skoczyć do wody?

🖇

Wzdycham głęboko. Dawaj, zastanów się raz jeszcze. Nie idź drogą gniewu, ona prowadzi wyłącznie do konfliktu i bycia ofiarą (głęboki wdech).

🖇

Mam tajemnice, które zachowam dla siebie. Są wyłącznie moje. Mam rów­nież przerażające tajemnice, które dzielę tylko z gościem od PTSD. […]  usia­dłam przy małym stoliku w kuchni i próbowałam wciągać powietrze tak, jak nauczył mnie tego gość od PTSD. Ale serce bije zbyt szybko, oddech nie może temu zaprzeczyć.

🖇

[…]  siada obok mnie. Nic nie mówimy. Siedzimy tak w nie­skoń­czo­ność. Płacz zmienia się w szloch, a szloch w ciszę.

🖇

Jak najbardziej słusznie wściekasz się na to, co się wydarzyło, ale teraz, kiedy masz nad tym kontrolę, możesz zostawić to w spokoju.

🖇

[…]  nie wszystko jest kwestią psychologii, dorzuca Nicola, to społeczeństwo jest chore.

🖇

     – […]  da sobie radę, ma w końcu pracę i wszystko, co potrzeba.
     – Jakie wszystko?
     – No… wszystko. Życie! Ma własne życie, tak.

🖇

     – Ej – mówię.
     Wszystkie trzy patrzą w moją stronę.
     – Możemy porozmawiać o czymś innym? To wszystko to dla mnie zbyt wiele.
     – Jak to zbyt wiele? – pyta Lea.
     – Chcemy ci tylko pomóc – dodaje Nicola. – Dlaczego nie możemy tego zrobić?
     – Zbyt wiele […]. Przestańcie próbować układać mi życie. Sama zobaczę, czego chcę, nie potrzebuję dobrych rad.

🖇

     – Dlaczego nie zostałam bardziej złamana przez całe to gówno, które mnie w życiu spotkało?
     – Ponieważ w międzyczasie otrzymałaś trochę miłości i stabilności – od­powiada. […]  – I też dlatego, że świadomie i ciężko pracowałaś na to, żeby twoje dzieci były szczęśliwe, świadomie zde­cy­do­wa­łaś nie przekazywać tej agresji dalej […]. Ale tak, miłość i troska są decy­du­ją­ce i czasem wy­starczą małe ich dawki.

🖇

[…]  musicie zrozumieć, że mam… Że mam się trzymać pewnych zasad, żeby znów nie pójść na dno.

🖇

     – Ja tak naprawdę nigdy nie byłam zakochana – rzuca Annie. – Dobra, byłam, w twoich dzieciach. I w moim psie! To, kurwa, dziwne.
     Czuję, że uśmiecha się do siebie.
     – Po prostu nie zużyłaś energii na bieganie za facetami i wiarę w gruszki na wierzbie. Nie zmarnowałaś na to swojego życia. To było mądre, Annie.

🖇

Annie jest moją linią życia. Może ja też jestem jej. Taką mam nadzieję.
     – Nie odważę się – mówię.
     – Odważysz – ripostuje Annie.

🖇

     – Lucie – zwraca się do niej. – Jesteś najmilszym koniem świata. – Jej głos jest spokojny i delikatny. – Kochana mała Lucie, wspaniała mała Lucie.
     Lucie prycha i skubie jej czapkę.
     – To znaczy, że koń cię lubi – tłumaczę. – Lubi cię, bo dobrze go tra­ktu­jesz. On czuje się z tobą bezpiecznie.
     – To jest ona, babciu, nie jakiś on.

🖇

     – A co, jeśli nie dam sobie rady bez wizyt tutaj?
     – Dasz radę. Zaszłaś bardzo daleko, możesz sobie pogratulować. Jak już wcześniej powiedziałem, zawsze będziesz miała w sobie tę szczególną wra­żli­wość, dlatego tak istotne jest, żebyś słuchała samej siebie, nie prze­kra­cza­ła własnych granic i nie wystawiała się na niepotrzebną presję. Wówczas możesz mieć całkiem dobre życie. I dbaj o siebie – kończy i podnosi się, bo czas minął.

🖇

Często ignoruję ich telefony, zadają tyle pytań, a ja nie mam żadnej odpowiedzi.

🖇

Boję się […], ale wiem też dobrze: to dalsza przyszłość. Jeden dzień naraz.

🖇

Mają iść na sześćdziesiąte urodziny i chcą trochę „archaiczny” bukiet dla „starszego rocznika”, nie podoba im się to, co mamy w wiadrach, to zbyt „nowoczesne”, więc muszę złożyć coś „klasycznego” z czerwonych róż i zie­leni. […] 
     – Do diabła! – wyklina Annie po ich wyjściu. – „Starszy rocznikto prze­cież my już niedługo.

🖇

Tyle jest niewypowiedzianego.

🖇

Miękki nowy początek […]. Nowy punkt wyjścia, w którym bierzesz pod uwa­gę swoją wrażliwość.

🖇

Wiesz, kwiaty to część wielkich życiowych wydarzeń […].

🖇

     – Co możemy dla niej zrobić?
     – Możemy dla niej być, jak zawsze zresztą – odpowiadam. – Pytać, czego potrzebuje.
     – Niczego nie potrzebuje.
     – Nie, ale będzie.

Naja Marie Aidt, Ćwiczenia z ciemności,
przeł. Maciej Bobula, Cyranka, Warszawa 2025.
(wyróżnienie własne)

Gość od PTSD twierdzi, że to ważne, żeby móc głośno po­wie­dzieć, na co się ma ochotę i na co się nie ma, na co ma się siłę, a na co nie.
     – I teraz jesteś w tym dobra – podkreśla.
     – To okej – odpowiadam.

🖇

     – Najwyższy czas znów spróbować. […]
     Jestem kwiatem.

🖇

Jestem krucha, ale nie bardziej krucha niż cokolwiek innego na ziemskim globie. Jestem silna jak tyle innych rze­czy na świecie. Jestem krucha i silna, i to jest dobre.

🖇

Wszystko jest takie samo i nic już takie nie jest.

🖇

Czytam, że jeśli jest tak gorąco jak teraz, rośliny i drze­wa rosną w nocy, że kwiaty otwierają się, do­pie­ro kiedy słońce zachodzi.

(tamże)

sobota, sierpnia 16, 2025

5865. 228/365   // Łódeczka dla Białego Kruka

sięgnęłam po tę książkę z po­wodu for­te­pia­nu. wróć, sięgnęłam po tę książkę z powodu tęsknoty za ścigającymi się po kla­wia­tu­rze for­te­pia­nu twoimi dłońmi, Biały Kruku. wy­da­wa­ło się to tak zwy­czaj­ne, jak oczy­wi­ste było wtedy, że żyjemy.

228/365


Autor(ka) nie do ustalenia.

*

Przykro mi, gram tylko Beethovena.
     […] 
     – To proszę zagrać pierwszą część sonaty Księżycowej – od­powiadasz. – Niech już będzie ten… klasyczny kawałek.
     Omal nie powiedziałeś „banalny”, nie byłbyś pierwszy. Rzu­casz okiem na zegarek – nie chcesz się spóźnić na kolację na mieście […]. Z uniesionymi dłońmi czekam na właściwy rytm. Lokomotywa TGV osiada na peronie L, sapiąc skrze­la­mi. […]  Ciała prostują się i pędzą w kierunku snu, alkoholu, zawału, znużenia, czy ja zresztą wiem. Jest w nich wszystko, nadzieja i rezygnacja. Ty tego nie słyszysz.
     Kładę palce na klawiaturze. Wściekłe arpeggia, akordy, presto agitato. Trzecia część, nie ta, o którą prosiłeś, nie lubię tego, co przewidywalne.

     – Tak, ojcze?
     – Muzyka może być krokiem w kierunku Boga. Ostat­nim krokiem, kiedy jesteśmy już bardzo blisko. Dla ciebie, który jesteś od Niego daleko, to tylko rozrywka. Przynęta, pokusa.
     – Ale Beethoven…
     – Beethoven wierzył tylko w siebie. A Bóg, który jest mą­dry, pomyślał, że człowiek, który Go nie słucha, może ogłuch­nąć, że to i tak nic nie zmieni.

     – Patrzyłeś tylko na nuty? Zacząłeś od pierwszego taktu, nawet się nie zastanawiając, co było przedtem?
     – A coś było przedtem?
     […] 
     Rothenberg trzepnął mnie po głowie.
     – Nie czytałeś na przykład listów Ludwiga do jego przy­ja­cie­la Franza Wegelera? […]  Nie ma żadnego światła księ­ży­ca, to nazwa dodana do sonaty przez jakiegoś kretyna trzy­dzie­ści lat później. W tysiąc osiemset pierwszym roku, kiedy Ludwig skomponował ten utwór, księżyc gówno go obchodził, rozumiesz?
     […] 
     – Oczywiście, że nie rozumiesz, bo nie czytałeś listów Lud­wi­ga do jego przyjaciela Franza Wegelera! Gdybyś je prze­czy­tał, wiedziałbyś, że w tamtym czasie Ludwig utracił już du­żą część słuchu, o czym nie powiedział nikomu z wyjątkiem paru bliskich. Adagio Sonaty nr 14 nie jest żadnym spacerem w świetle księżyca. To marsz pogrzebowy. Lament. To, co sły­szy­my, to geniusz, który głuchnie!
     Rothenberg zamilkł bez tchu.
     – Zagraj jeszcze raz. I pilnuj ułożenia rąk, do diaska. Jak­byś w nich trzymał pomarańcze.
     Byłem wzburzony, ale posłuchałem. […] 
     – Nie daję rady, proszę pana. Ręce mi się trzęsą.
     – No, wreszcie – odpowiedział mój stary mistrz.

Jean-Baptiste Andrea, Diabły i święci,
przeł. Beata Geppert, Znak, Kraków 2025.
(wyróżnienie własne)

*

Ludwig van Beethoven, Sonata fortepianowa cis-moll,
Księżycowa, Presto agitato, Wilhelm Kempff (fortepian).

piątek, sierpnia 15, 2025

5864. Gap się (III)

Czytanie uporczywe trwa. Dzięki temu, że książka jest szyta, można ją swobodnie wyginać bez ryzyka, że się rozleci. Gnę, miętolę, wyważam ciężar, znajduję właściwy punkt podparcia, walczę z kartkami, ale czytam. W skrócie, robię wszystko to, czego uprzywilejowany jeszcze zdrowiem człowiek robić nie musi.

Przestałam się zastanawiać, czy w ramach wygranego konkursu nie dało się bardziej spieprzyć składu. Teraz już tylko nieśpiesznie delektuję się nanoszonymi na mapę gapienia się kolejnymi punktami. Podziwiam, w jaki sposób ze sobą się łączą.

Jestem w idealnej intelektualnej podróży, podczas której mogę przyjrzeć się nie tylko za­wartości własnej głowy czy osobistemu doświadczeniu, ale otrzeć się o coś, o czym do tej pory nawet nie pomyślałam, a co warto przemyśleć i wziąć pod uwagę. Nie śpieszę się, nie poganiam, nie tresuję okoliczności życiowych. Jestem ponad to. W imię ciekawości dostosowuję się.

[…]  ludzki umysł ze wszech miar 
pragnie słuchać i przyswajać nowości.

Gerwazy z Tilbury

👁

Przyjemność płynąca z doświadczania nowości, wynikająca z pod­wyż­szo­ne­go poziomu dopaminy, ma swoje źródło w „zaskoczeniu”, które stymuluje mózg. […]  „Nie zawsze musisz lubić nowości”, twierdzi [Gregory] Berns, „za to twój mózg je uwielbia”.

👁

Szok, jaki po­wo­du­je to, co nietypowe, jest jednak doświadczeniem ulotnym. Poziom do­pa­mi­ny opada, kiedy dana rzecz lub osoba przestaje być no­wo­ścią. Poczu­cie nowości jest kruche, zaś zjawisko gapienia się ulot­ne, po­nie­waż im dłużej na coś patrzymy, tym mniej zaskakuje nas dany widok.

👁

W związku z tym, że jednocześnie pragniemy i boimy się tego, co nie­prze­wi­dy­wal­ne, to sytuacje, w których mamy do czynienia z gapieniem się, są peł­ne niepokojących sprzecznoci. Funkcjonalne i formalne stany naszych ciał, które określa się mianem niepełnosprawności, stanowią jedne z najbardziej niespodziewanych aspektów ludzkiej egzystencji. Podobnie jak śmierć, nie­peł­no­sprawność pojawia się nieproszona w naszym życiu, w świecie, który jednocześnie nas niszczy i pozwala trwać. Widok niepełnosprawności przy­po­mi­na o tym, co Bryan S. Turner nazywa „ontologiczną prypadkowością” (ontological contingency), prawdą o podatności naszych ciał na przy­pad­ko­wość losu. Każdy z nas nieuchronnie nabywa jedną formę nie­peł­no­spra­wno­ści lub więcej, nazywając ją w różny sposób: chorobą, uszkodzeniem, raną, starością, upośledzeniem, dysfunkcją czy zależnością. Ta niewygodna prawda kłuje w oczy każdego z nas, kto uwa­ża się za osobę sprawną oraz twierdzi, że niepełnosprawność nie przydarza się zbyt często, a jeśli już to innym, oraz że nie jest nieunikniona, ale w pew­nym sensie jest skutkiem poczynionych wyborów. W związku z tym nie chce­my widzieć niepełnosprawności.

👁

Dostrzegalne niepełnosprawne ciało wdziera się w nasz monotonny kra­jo­braz wizualny i zwraca na siebie nasza uwagę, często jednocześnie odwra­ca­jąc ją od człowieka, który ową niepełnosprawność posiada, jako osoby. Czasem nasze zaniepokojone oczy wytrzymują taki widok, a cza­sem uciekają przerażone. […]  Sposób, w jaki wyobrażamy sobie ludz­ką niepełnosprawność, daje nam zatem jedna z najlepszych okazji do tego, aby zrozumieć, w jaki sposób gapimy się na innych.

👁

👁

Wykorzystujemy gapienie się, rozumiane jako impuls fizjologiczny, do ce­lów praktycznych — gapiąc się, zbieramy informacje po to, aby poczuć się częścią świata i dokładniej go zrozumieć. Tę prowadzoną w okre­ślo­nym celu wzrokową eksplorację można uznać za sposób zwracania na coś uwagi. Stanowi ona zatem formę kapitatu społecznego, jedną z kluczowych życiowych umiejętności.

👁

Kultura reguluje wszelkie ludzkie zachowania, w tym procesy fizjologiczne: seks, jedzenie, wydalanie, postawe ciała, zachowania wzrokowe — w grun­cie rzeczy wszystko, co robią nasze ciała. To, jak patrzymy na siebie na­wza­jem, początkowo jest działaniem instynktownym, lecz szybko zmienia się w no­śnik znaczeń społecznych, podobnie jak w przypadku innych, na­tu­ral­nych funkcji cielesnych. W tym sensie wszelkie zachowania wzro­ko­we, a w szczególności silna potrzeba gapienia się, mają swoją kulturową historię.

👁

Miasta i przedmieścia, które zostały zdominowane przez auta, ograniczają, na przykład, mobilność osób niewidomych. Rzadko zdarza nam się nawet rozważać zalety bycia niewidomym, takie jak umiejętność sprawnego po­ru­sza­nia się w ciemności bez sztucznego oświetlenia lub pełniejszego ko­rzy­sta­nia z innych zmystów, takich jak wech czy dotyk.

👁

W kulturze konsumenckiej jesteśmy bombardowani nieskończenie powta­rzal­ny­mi obrazami, z których każdy kolejny jest bardziej agresywny i sen­sa­cyjny od poprzedniego.

👁

Nowa rzecz zwraca naszą uwagę, lecz nowa osoba przyciąga nasz wzrok w bardziej intymny sposób.

👁

[…]  racjonalizacja wykorzenia nas i upraszcza. Rzeczy i ludzie mu­szą wpasować się w istniejące wzorce i szablony, co umożliwia ich ana­li­zę przez współczesne systemy informacyjne. Racjonalizacja pojawia się w na­szym życiu codziennym w postaci ubrań z półek sklepowych, cześci za­mien­nych, pól wyboru na formularzach i numerów polis ubezpieczeniowych. Racjonalizacja nie ogranicza ludzkiej różnorodności, a raczej wymazuje nasze cechy osobnicze z rejestrów tego, kim jesteśmy i jak żyjemy. To wszechobecne ujednolicanie ludzkiej różnorodności i złożoności kształtuje to, jak rozumiemy siebie i innych.

👁

Standardowy model ludzkiego wyglądu i funkcjonowania, który zwykło się nazywać „normalnym”, kształtuje nasze rzeczywiste ciała i sposób, w jaki je sobie wyobrażamy. Normalność jako wyznacznik dobra, prawdy i zdrowia, określa również status i wartość ludzi we współ­cze­snym świecie.

👁

Oczekiwania odnośnie tego, jak nasze ciała powinny wyglądać i działać, rów­nież wpływają na to, jak postrzegamy siebie nawzajem. […]  Weźmy na przykład pozornie oczywistą „atrakcyjność”. Fizyczna atrakcyjność jest for­mą kapitatu społecznego. Im atrakcyjniej dana osoba się prezentuje, tym bardziej uważa się ją za osobe kompetentną i poważaną, co z kolei prze­kła­da sie na korzyści ekonomiczne i spoteczne.

👁

W gruncie rzeczy jednym z głównych przywilejów bycia zwy­czajnym jest uprzejma nieuwaga - czyli możliwość nie­zwracania na siebie uwagi gapiów.

👁

Męskie spojrzenie sytuuje patrzącego w pozycji uprzywilejowanej w re­la­cjach społecznych, w których mężczyźni są uprawnieni do tego, aby patrzeć na kobiety i traktować je jako przedmiot swojego spojrzenia.

👁

Gapienie się jest zawsze pytającym gestem wyrażającym zainteresowanie. Tego rodzaju empatyczny sposób reagowania na innych posiada jednak również wiele równoległych znaczen - poczynajac od dominacji, poprzez podziw, ciekawość, zdziwienie, posłuszenstwo, obrzydzenie, zamroczenie, otwartość, aż po szacunek.

Rosemarie Garland-Thomson, Gapienie się, czyli o tym
jak patrzymy i jak pokazujemy siebie innym
,
przeł. Katarzyna Ojrzyńska,
Fundacja Teatr 21, Warszawa 2020.