Cotygodniowe odliczanie literek, dwa. Czekając na czwartą książkę z cyklu tu/teraz, dziarsko chwyciłam za pierwszą, mając świadomość, że temat nie mój. Zafascynowana jednym ojcem, do którego mam dokładnie jeden uścisk dłoni, byłam ciekawa perspektywy narratora tej historii, osoby męskiego rodzaju.
Okazało się, że najwięcej zachwytu zawdzięczam smokom, elfom czy krasnoludom. Bez ich istnienia w życiu książkowego ojca ta opowieść nie byłaby tak dobra. Płakałam ze śmiechu, choć empatyzując, powinnam raczej zaciskać pięści.
Dla kogo jest ta książka, to ja nie wiem. Na otarcie łez dla rodziców? A kiedy oni będą mieli chwilę, by ją przeczytać? No i po co im czytanie o powszednim chlebie?
Wybór wyimków nie był łatwy. Każdy kawałek, który przetrwał selekcję, to wyłącznie samo gęste, najgęstsze.
Ojcem po raz pierwszy zostałem, kiedy miałem siedemnaście i pół roku. Siedemnaście i pół i pozamiatane, koniec życia, tak jest, byłem pewien, ale to przecież nie całkiem prawda, prawda wyglądała jeszcze gorzej: moje życie miało trwać dalej, tyle że z przetrąconym kręgosłupem, w ciągłym poczuciu obowiązku, miało kuśtykać w otchłań pod ciężarem odpowiedzialności.
🖇
Temat oczywiście nie był nowy. Przeciwnie, przerozmawialiśmy go porządnie; pierwszy raz wypłynął niedługo po tym, jak się zeszliśmy, mniej więcej dekadę wcześniej, na wagarach, na kawie.
– Co myślisz o dzieciach? – spytało wówczas jedno dziecko.
– Rozwrzeszczane glisty, ohyda – odparło drugie. – Ale kiedyś?
– Kiedyś tak.
Oboje byliśmy jedynakami. Żadne z nas nie miało w rodzinie kontaktu z małymi ludźmi, istoty te stanowiły konstrukt czysto teoretyczny, abstrakcyjny – i w tej strefie abstrakcji doszliśmy do pełnego porozumienia.
🖇
Miałem zostać ojcem, tym razem na dobre. Na stałe.
[…] Czekałem, aż w pełni dotrze do mnie świadomość zmiany, aż stan emocjonalny dogoni rozpędzone fakty. […] czy sobie poradzę, czy podołam, czy męskość męskością zwyciężę, kropla za kroplą lęku. Bzzzzzzzzzzzzzzzz.
🖇
Nie tak miało być. Było wiele obietnic, wszyscy mi je składali, kobiety z reklam, uśmiechnięte, dzieciate, rodzice moi i nie moi, nikt nie mówił, że jest aż tak ciężko […].
A ty się mnie jeszcze czepiasz, zarzuty wyssane z palca, nie, o nie, nie będę stał i tego słuchał, trzeba się szanować. Naprawdę nigdy nie chciałem, żebyś mi dziękowała, nie musisz, ale mogłabyś wziąć pod uwagę, ile robię, zanim wywleczesz, ile nie.
🖇
A ja po prostu wyszedłem. Trzasnąłem drzwiami. Pękłem. Słabeusz.
Je
ba
ny
tru
teń.
Zostawiłem cię samą.
Wrócić. […] Wrócić? Niby do czego? Żebyś mogła dalej we mnie napierdalać, bo oczywiście zniosę to w imię spokojnej współpracy? Wcale się nie chcę widzieć twoimi oczami obecnie, pięknie dziękuję, a jeżeli się wściekam, to przecież z twojej winy.
🖇
– Dzień dobry – obwieściła położna, choć była, jak wskazywał zegar na ścianie, szósta rano, więc dzień nie mógł być ani dobry, ani zły, bo się jeszcze nie zaczął.
🖇
Zmarszczyłem brwi, ale jasne, w porządku. Głowę miałem szeroko otwartą, byłem całkowicie gotów dać się utwierdzić w swoich przekonaniach.
🖇
Najpiękniejsze dni w twoim życiu. Totalnie istnieją, każdy ci to powie (czy tego chcesz, czy nie). Na przykład najpiękniejszym dniem w twoim życiu jest dzień ślubu. Czy to nie wspaniałe organizować żenującą imprezę dla tłumu osób, które krępują cię samą obecnością? […]
Ciesz się. No dalej. Ciesz się, czemu się nie cieszysz? Radzę ci się cieszyć, bo istnienie najlepszego dnia w sposób jednoznaczny i nieodwołalny wskazuje, jak mało wartościowe są dni pozostałe. Wszystko, co wcześniej – gorsze. Co później – szkoda gadać.
🖇
Ile mięśni musi aktywować dziecko, żeby ssać pierś? Sześćdziesiąt siedem różnych mięśni. A ile mięśni aktywuje się podczas ssania smoczka? – Pauza dla większego efektu. – Trzy. Tylko trzy mięśnie. Cóż to oznacza? Że jeśli maluszek zacznie od smoczka, natychmiast się zorientuje, że tak jest łatwiej, i nigdy nie będzie chciał wrócić do piersi.
– Wróci, jak dorośnie – powiedział półgłosem Śmieszek.
Któryś z pozostałych kolesi parsknął i ja też, w imię sztamy, ale cicho, półgębkiem.
🖇
Rozumiem, skąd się bierze dziecko. Z potrzeby, której nie równoważy doświadczenie. Z niewinnej chęci. Z sumiennych starań.
Ale skąd się biorą dzieci? Nie mam pojęcia.
🖇
Nie jesteśmy gatunkiem skazanym na zagładę. Jesteśmy gatunkiem, któremu zagłada przydarza się właśnie teraz, już, dzisiaj. Czas minął, zasiedzieliśmy się, wystarczy.
[…] starość. Kultura ginącego gatunku wyprzedziła biologię. Cóż to byłby za luz, gdybym został ojcem jako kuloodporny osiemnastolatek! Gdy nadawałem się w sam raz do najmęższych czynności, jakie istnieją – płodzenia dzieci i wojowania. Dajcie mi karabin do rąk, wsadźcie do śmigłowca! Mam osiemnaście lat, jestem debilem, nie bolą mnie ani plecy, ani biodro, dam radę! Strzelałbym, granaty rzucał, zniósłbym pojawienie się w domu glisty z uśmiechem na twarzy i baterią naładowaną aż do przesytu. Byłbym nie do zdarcia. A jednak tryumfuje kultura i zostałem ojcem w wieku mniej więcej chrystusowym, tyle że Chrystus sprytnie wymiksował się z gry jako bezdzietny singiel.
🖇
Ludzkie przeżycia, widziane z perspektywy, mogą stać się historią, zamkniętą opowieścią. Nabierają sensu.
🖇
[…] rodzicielstwo jest super, wszyscy to potwierdzają: społeczności lokalne i globalne, reklamodawcy i reklamobiorcy, właściciele oraz nadzorcy przestrzeni prywatnej i publicznej. Jest super! Jak jest? Super! Wciąż upewniamy się nawzajem, jeden drugiego, jedna drugą, hipnoza i autohipnoza w imię przetrwania gatunku. Śmieją się do nas reklamy, poradniki, social media. Wszystko w podkręconych barwach, na najwyższym biegu, rodzicielskim haju. Nie ma nic wspanialszego, niż siedzieć w domu z maluszkiem! Tak więc rodzice (matki) cierpią w milczeniu, bo przecież nie cierpią wcale. Nie mogą się nikomu wyżalić, bo przecież nie mają na co. Jest super! Autohipnoza? Autoszantaż!
Jednakże Truteń, od urodzenia chowany na najsłodszych pyłkach, karmiony obietnicami osiągnięć, sukcesów, samodoskonalenia aż do naturalnej śmierci, po niespodziewanej konfrontacji z rzeczywistością od razu dostrzegł, że król jest nagi. Nagi i obsrany po pachy. Że to potworne bagno. […] nikt nie odważy się podnieść ręki na rodzicielstwo, na jego sekretne, wyjątkowo uszlachetniające cierpienie.
🖇
No dobra. Niech będzie. Każda decyzja jest lepsza niż żadna, tak? Działanie jest lepsze niż rozpacz.
🖇
Mam wspomnienia z wczoraj, a za wczoraj czai się przedwczoraj i jeszcze przed, i jeszcze, stopa nie trafia już w próżnię, upragniony zasób doświadczeń przywraca życiu naturalny trójwymiar. Tylko dociera powoli, że tor nie ma mety.
🖇
– Nie śpi. Nie je. Drze się. Charczy – wyliczył Truteń.
– Biedne maleństwo!
Biedne maleństwo, też mi! Też Trutniowi. Maleństwo nic nie wie o świecie, a już na pewno nie wie, że jest biedne. Jest zadbane, otoczone czułym pierścieniem opieki, wysiłku, niepokoju. To my potrzebujemy wsparcia, nie ono. To ja jestem biedny! Ale świat odpowiada: morda w kubeł. Istniejesz tylko w zakresie swojej nowej funkcji.
[…] Wiedział oczywiście, że kobiety i w tej sytuacji mają gorzej, bo najpierw ciśnie się je ze wszystkich stron, że mają być samowystarczalne, że muszą się rozwijać, kształcić, przebijać szklane sufity, wychodzić z przypisanej roli, a potem, kiedy mogłyby faktycznie ruszyć w stronę sufitu, zostają zbombardowane dywanowo innym przekazem: miej dzieci, wychowuj dzieci, dzieci, dzieci, dzieci, dzieci, dzieci. Wiedział, że mają gorzej. Wiedział, niech będzie, wiem o tym, przewracam oczami, tak, wiem, ale to nie o nie teraz chodzi, tak? Chodzi mi o mnie! Jeszcze tu przecież jestem. Ja!
🖇
– Nie no, przecież widzę, że się starasz. Pomagasz, jak należy.
– Pomagam! – parskam. – Pomagam! Pomoc domowa! Pomagać to może dziecko przy zmywaniu naczyń.
– Jak to? – pyta z uśmieszkiem Rudy.
– No weź. Pomoc się oferuje z dobroci serca, z bezpiecznej odległości. Pomagasz, a potem przestajesz pomagać, i tak miło z twojej strony, że pomogłeś. Pomoc oznacza hierarchiczność.
– Hierarchiczność, ho, ho!
– A ile kobiet „pomaga przy dziecku” swoim partnerom, co? – Robię cudzysłów palcami. – Jakoś się o nich nie słyszy. Nie, nie wystarczy pomagać, robić trochę. To się nie liczy.
🖇
„Grunt to wrzucić na luz, patrzeć na sprawę z przymrużeniem oka”. Z PRZYMRUŻENIEM OKA, KURWA. No więc mrużą oczy kolesie, stoją i mrużą z bezpiecznej odległości. Szczególnie w pierwszych dniach, tygodniach, miesiącach życia dziecka mężczyzna pozostaje zadziwionym obserwatorem, dowcipnym komentatorem, generatorem bystrych przemyśleń dotyczących sytuacji, z którymi ma styczność, ale które go bezpośrednio nie dotyczą. […] TRZYMAJCIE MNIE, TRZYMAJCIE, BO NIE WYTRZYMAM.
PIERDOLCIE SIĘ, TRUTNIE!
Gorzej niż trutnie.
[…]
Chodzi o to, żeby z tego układu odniesienia, z obrzydliwego przymrużenia wyleźć nareszcie. Nie odbijać się radośnie od powierzchni, tylko zanurzyć, przejąć się, rozpaść się na kawałki i poskładać.
🖇
– No tak. Jesteśmy w punkcie przejściowym. Patriarchat się chwieje. Powiedzmy. Mogę uwierzyć, że po obu stronach barykady zmiana wywołuje niepokój. Ale chodzi o to, żeby system zmienił się na lepsze, zrobił się sprawiedliwy, żebyśmy się traktowali nawzajem po ludzku.
– Biologii nie oszukasz.
– Jakiej biologii? – Krew płynie mi z oczu, ale ją kulturalnie wycieram.
– Jeśli dziecko przez dziewięć miesięcy rozwija się w ciele kobiety, nic dziwnego, że ona ma potem w głowie radar na jego potrzeby.
– Naprawdę uważasz, że istnieje, no, że co istnieje konkretnie? Jakaś uwarunkowana biologicznie zdolność, dzięki której kobiety lepiej nadają się do zmieniania pieluch i łażenia z wózkiem?
[…] Kiwam głową i stawiam pytania zamiast tez, szukam nadziei, błagam, kolego, cofnij się chociaż o krok, żeby nie trzeba było zrywać relacji dyplomatycznych. Czy to aby nie tak, że każdy człowiek jest inny? Że jedna kobieta będzie szczęśliwa z dzieckiem, a inna bez dziecka? Nie? OK. A czy odkładanie macierzyństwa – a zatem nieskończonej rozkoszy – może na przykład wynikać z patriarchalnych reguł, zgodnie z którymi cały ciężar i odpowiedzialność spadają właśnie na kobiety, bo nędzne trutnie ulatniają się przy pierwszej okazji, więc chociaż z tego względu należy te zasady zmienić?
„A skąd! Najważniejszy jest naturalny porządek. Kobiety zostały stworzone do opieki nad dziećmi”.
Tak uważasz, bo jesteś częścią systemu.
🖇
[…] kwadrans spóźnienia, niezbity fakt kwadransa – ile jest kwadrans? Iskra i chwilka. Ale miej taką iskrę przez chwilkę w oku, a poczujesz, jak to przyjemnie.
Nic dziwnego, że żona jest wściekła.
– Dawałam sobie radę, naprawdę – mówi i łzy jej wzbierają. – Ale miałam energii akurat do momentu, na który się umówiliśmy. Ten ostatni kwadrans […] naprawdę mnie dobił. […] Przepraszam, że się rozklejam, ale to nie fair. Mogłeś chociaż napisać.
Stoi w drzwiach, ma w oczach łzy.
Nie w drzwiach wyjściowych, a do przedpokoju, ale jednak.
Nie zaciskaj ust, Trutniu. Ma rację. Jak czułbyś się na jej miejscu? Empatia! Natychmiast!
Wiesz co, głosie? Spierdalaj.
🖇
Jestem mężczyzną, a umiem robić wszystkie rzeczy, od których mężczyźni uciekają, od niczego nie uciekam, nigdy. Jestem w tym całym sobą, chociaż mnie to w chuj dużo kosztuje. […] bez słowa sprzeciwu, bez nawet słowa podziękowania […]!
🖇
Tak, owszem, mam, co chciałem, ale nie wiedziałem, co chciałem, bo nikt tego nie wie. Nikt nie wie, co to znaczy, krok zawsze stawiany jest w ciemność, w przepaść. Więc bądź uprzejmy pierdolić się, bezdzietny lambadziarzu, a tak w ogóle to masz szczęście, że kiedy narzekasz w mojej obecności – na pracę, problemy ze snem, jakże bolesne rozstania, brak czasu, energii i poczucia celu – nie zbijam natychmiast twoich słów krótkim i ostatecznym „chuj się znasz”. Bo nawiasem mówiąc, chuj się znasz i nie masz pojęcia, co to zmęczenie […].
🖇
Ciesz się tym cudownie nieruchomym, niezrozumiałym, ssącym mleko zawiniątkiem, bo takie jest piękne i bezproblemowe, a potem zmieni się w koszmarnego bachora i zostanie ci tylko wspominać twój utracony raj.
A ja na to tak: chuj wam wszystkim w oko.
Wiecie, kto umie mówić? Kto chodzi na dwóch nogach i czepia się stołu? Człowiek. Człowiek, z którym jest kontakt, z którym można nawiązać relację (partnerską!), którego można poznawać i rozwijać, a nie glista wymagająca jedynie opieki, ze szczególnym naciskiem na higienę otworów ciała. Ale w tym właśnie tkwi problem, prawda? Stąd biorą się zachwyt nad nowo narodzonym aniołkiem i lęk przed chwilą, gdy ów aniołek wstanie i zacznie zapierdalać po mieszkaniu. Z tego, że nikt nie umie budować relacji, rozmawiać jak człowiek z człowiekiem. Dupę podcierać – w porząsiu. Uczucia okazywać – w życiu! I potem dorastają kolejne pokolenia obarczone traumą, i koło się zamyka. „Narzekacie na dziecko? Poczekajcie tylko, aż wam wstanie!” Kurwa mać! Jak nam wstanie, to znaczy, że będzie większe, będzie ruszać się, myśleć, przychodzić, śmiać się, reagować. To jest właśnie sedno tego wszystkiego. Cel, do którego się dąży, a nie czarna chmura na horyzoncie, popierdoleńcy. Opieka nad noworodkiem jest fajna tylko w jednym aspekcie: bo się kiedyś skończy!
No, rozgorączkowałem się.
🖇
– […] Nie potrzebuję ochrony, tylko współpracy. Przecież wiesz. To jest właśnie ten maczyzm w działaniu. Znowu. Musisz być ze mną szczery i naprawdę, naprawdę musisz prosić o pomoc, kiedy jej potrzebujesz.
– Oczywiście – odpowiadam odruchowo.
– Nie pierdol, że oczywiście – mówi spokojnie żona. – To poważna sprawa.
Patrzę na nią, a potem zwieszam łeb.
– Jestem mężczyzną – mówię. Czaszka mi pęka, odsłaniając pulsującą miękkość. – Jestem mężczyzną, więc czuję, że nie mogę odpuścić ani na moment, żeby nie być zupełnie do niczego. Dlatego się zacinam, wpadam w koleiny, w coraz większy stres. Dlatego myślę nie tak, jak bym chciał, ulewa mi się agresja. Nic na to nie poradzę. Zacinam się. I tyle.
[…]
– Jeśli chcesz wyjść poza męską rolę, nie stosuj w tym celu toksycznie męskich metod.
Ależ strzał na koniec. Uśmiecham się blado.
– No, no. Miałaś to, widzę, przygotowane.
– Już od jakiegoś czasu.
Wstaje, podchodzi do terrarium.
Ja siedzę jeszcze przez moment z rozłupaną głową, z mózgiem odsłoniętym, tak że boli mnie każdy najdrobniejszy ruch powietrza i wyciekają emocje. A więc to tutaj ukrył się mój Truteń! Przebiegła to bestia, trudna do wyłuskania spomiędzy dobrych chęci.
🖇
Bo tak naprawdę nie mogę poprosić o pomoc. Ona o tym nie wie, ale nie mogę. Mam obowiązek odtrutniać się z całej siły, pragnę dotrzymać ślubów. Bo czuję długie ostrze patriarchatu. Bo chcę udowodnić wszystkim babom tego świata, na ile mnie stać. Bo odmawiam zniżenia się do poziomu leniwych, samolubnych bubków, jebanych tępo oporujących trutni, którzy długo, do skutku odmawiają wykonywania przy dziecku najprostszych czynności, a skutek jest taki, że nikt ich potem o nic już nawet nie prosi.
Bo gdybym choć na mgnienie oka stał się jak oni, straciłbym prawo, żeby nimi gardzić. Nie mogę odpuścić. Ani na moment. To nie jest walka o wieczną chwałę, tylko mozolne zmagania z grawitacją, obrona przed upadkiem w beznadzieję, żeby ta beznadzieja nie stała się następnie całkiem zrozumiałym, godnym pochwały stanem rzeczy. Bój ze Świętą Inercją, patronką ojców. Raz odpuścisz, machniesz ręką – a potem nigdy nie przestajesz się cofać. Mięsień niećwiczony zanika.
🖇
Znam ci ja was dobrze, baby. Takie, co to mojej żonie wciąż wciskałyście dziecko do brzucha, baby spokrewnione, zaznajomione i zupełnie obce, co gderałyście jej nad uchem, że kiedy wreszcie ciąża, kiedy dzidziuś, a jak już zaszła i stała z brzuchem jak stąd do centrum galaktyki, pytałyście, kiedy drugie. Wy, baby spod bloku, rodem z memów i miejskich legend, baby, które podchodzicie do cudzych wózków i komentujecie, że dana glista ubrana jest za lekko, za ciepło, a często jedno i drugie jednocześnie, które wołacie z niedowierzaniem, że w wózku nie ma czerwonej wstążeczki, nic więc nie chroni dziecka przed urokiem. A któż wedle polskiej wiedzy tajemnej te straszliwe uroki miałby rzucać? Stare baby. Gem, set, mecz.
🖇
Nie próżnują. Istnieje w pizdu katolickich publikacji, od książek po artykuły prasowe, wychwalających zalety bicia swoich dzieci. Tłumaczą one, że bić należy jak najsprawniej, usunąwszy wcześniej spodenki czy kalesony, to są cytaty dokładne, nie zmyślam tego, ale i z sercem, to znaczy kłaść sobie podczas bicia dziecko na kolanach, żeby utrzymywać z nim kontakt skóra do skóry, żeby przypadkiem, broń Boże, nie bić go, kiedy leży na nieczułym krześle czy stole. Z dziecka warto jeszcze najpierw wycisnąć wyznanie winy i upewnić się, czy wie, dlaczego za chwilę będzie bite. Wszystko to w bliżej niesprecyzowanym duchu katolickiej patriarchalnej władzy, choć „katolickiej” można chyba zastąpić słowem „kretyńskiej”, nie gubiąc przy tym sensu przekazu. Spróbujmy: w wielu kretyńskich książkach i artykułach sugeruje się, że porządny klaps ma nieocenione wartości dydaktyczne. Nie sposób zastąpić go jakąkolwiek inną karą, a samej konieczności karania żaden kretyn przy zdrowych zmysłach przecież nie zaneguje!
🖇
– Może go pani ubrać.
Ubieram glistę.
Czy drzewo upadające w lesie wydaje jakiś dźwięk, jeśli nikogo nie ma w pobliżu? Lekarka konsekwentnie neguje moje istnienie mową ciała i mową mowy. […]
– Tak jest, bardzo dziękujemy – wcinam się z błaganiem w głosie. – Dziękujemy pani, pani doktor.
– Do widzenia – mówi ona. – Do widzenia pani.
Wychodzimy z gabinetu. […]
– Ej – mówię do żony. – Ale ty mnie widzisz, prawda?
Śmieje się.
– Tak, moim zdaniem jeszcze tu jesteś.
– Na chwilę sam zwątpiłem.
🖇
„Jeśli siedzisz wyżej, widzisz dalej, ale to nie czyni cię bardziej rozwiniętym”. Po prostu zajmujesz lepsze miejsce. I tyle.
Nie ma więc słów, którymi mógłbym sam sobie pomóc przez wyrwę w czasoprzestrzeni, wesprzeć dawnego Trutnia, Trutnia z porodówki. Mogę jedynie robić swoje i trzymać się tego, co znam najlepiej.
🖇
Czasami rozmyśla [ojciec] o dziedzictwie, którego cię pozbawił. […] Urodziłeś się z siurkiem między nogami […], pokolenia przodków twoich dzierżyły to berło nabrzmiałe do spełnień i uniesień, wymachiwały nim, dzięki sobie składając, wskazując drogę, folgując słabościom. Pokolenia budowały świat, ociosywały go berłami, żeby lepiej im się siedziało, w pocie czoła żyły i ginęły, a wszystko po to, żebyś nie musiał obsługiwać odkurzacza ani pralki, wypadać z rynku pracy, jeśli będziesz miał dziecko, wyrabiać w domu dodatkowego etatu bez wynagrodzenia. Żebyś pozostał niebieskim dziedzicem, panem swojego losu.
A tu, na ostatniej prostej, Ojciec twój nogę ci podstawił, zamierza sączyć ci do ucha jad, wepchnąć w poczucie współodpowiedzialności, wychować w duchu ohydnie równościowym, dać ci nużący, wymęczony przykład! Może wściekniesz się, tak, to bardzo możliwe, kiedy zrozumiesz, ile utraciłeś, zaprawdę bowiem nienawiść kroczy przed mądrością, a gniew przed zrozumieniem.
A może nie? Może pojmiesz od razu, jaki dar jest ukryty w tym ostrzu, jak słodka w istocie trucizna, która ma trafić do twoich żył? Zrozumiesz, że Ojciec sam chce być olbrzymem, z którego ramion dosięgniesz nowego świata?
Jarek Westermark, Truteń, czyli rozprawa z ojcostwem,
Wydawnictwo Agora, Warszawa 2025,
(wyróżnienie własne)
– Ojej.
Słowo klucz, słowo miecz, słowo sztylet.
🖇
Każda rozpacz to lekcja. Po wyjściu trzeba wrócić. […]
Moja moc jest wyłącznie moją mocą. Jest ogromna i bezużyteczna.
Tak jest, z dnia na dzień mam więcej doświadczenia.
🖇
Doskonale rozumiem frustrację, synu. Przyciągnąłem ją do serca i ukochałem, żeby nie mogła mnie już zaskoczyć.
🖇
Może jednak? Przecież każde ewentualne światełko na końcu tunelu wymaga przynajmniej szybkiego zerknięcia.
🖇
– Dajesz z siebie wszystko – mówi. – I tyle wystarczy.
(tamże)