wtorek, sierpnia 16, 2016

1996. Długi weekend, krótkie książki (I)

 wpis przeniesiony 24.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

W długi weekend „nie tylko pływało, ale również czytało się”. Autor książkowo omijany, bo utarło się w głowie, że choć reportaż, to o Czechach. Posklejało się Jabłoni zbyt dużo faktów. Z drugiej strony, co tydzień Klub czyta kolumnę Autora w Dużym Formacie i o Czechach jakby dużo mniej.

Ubawiło mnie, gdy dwa tygodnie temu Autor wynosił swoje życie na śmietnik — byłam wtedy w ferworze częściowej likwidacji papieru. W zeszłym tygodniu 500 książkowych sztuk, dzięki Sadownikowi, wyszło z Przytuliska, zostawiając po sobie pięćsetzłotowy ślad i niezmieniony status błędu statystycznego.

Ta książka nie jest o Czechach. Trudno uwierzyć, że tak było, choć trochę się pamięta. To książka o ludziach z pokoleń, z których zrezygnował nasz kraj w latach dziewięćdziesiątych. Dobrze, że jest taki ślad.

Profesor Halina Zgółkowa wybrała się do przedszkola, żeby sprawdzić „czy czas jest już w słowach odbity”. Pytała dzieci o najbrzydsze wyrazy, jakie znają. Czteroipółletni chłopiec najpierw wymienił wszystkie wulgaryzmy na „k” i „ch”, które stworzył dorosły świat.
     „A teraz” — ściszył głos — „powiem pani do ucha, jak moi rodzice mówią na naszego sąsiada” — i rozejrzał się na boki — „bo to jest najgorsze słowo”.
     „Jakie?”
     „Czerwony”.

*

W ogóle nowe słowa dużo mówią o ludzkości.
     Po pierwsze — powstaje mnóstwo nazw na przestrzeń zagarniętą przez człowieka. Na przestrzeń wolną — nowych nazw brak. Łąki, wrzosowiska, torfowiska ciągle nazywają się tak samo. Przestrzeń zamknięta, pomieszczenia, miejsca na nowe urządzenia w fabryce, a więc przestrzeń podporządkowaną człowiekowi — ona potrzebuje nowych słów.
     Po drugie — w nowo powstałych nazwach człowiek ujmowany jest niemal wyłącznie jako tryb w maszynie.

*

Czy pan wie, że człowiek musi korzystać z 65 mięśni, żeby jego twarz była ponura, a tylko z 14, gdy się uśmiecha. Więc co lepsze?

*

Czy ja te kursy kończę, bo jestem taka zaradna, czy ja je kończę z rozpaczy?

*

     — Pokażę panu do gazety, jak uczę ludzi dobrej roboty. (Wezwijcie Piotrusia!!! — krzyczy do telefonu). Piotruś uczy dziewczyny na komputerach. O! Piotruś, jeśli przez najbliższe dwa tygodnie żadna twoja cipa nie zrobi błędu, dam ci 100 tysięcy gratis.
     […]
     Tkaczyk do mnie:
     — Ja tak mówię do nich: „kopnę cię w dupę”, ale jeszcze nikogo nie kopnąłem.
     
[…]
     — Niech pan zrozumie męża, on musi czasem wobec pracowników tak się zachowywać.
     — Ale dlaczego?
     — Bo to wszystko jest nasze.

*

Atrakcyjna bezrobotna, lat 25, szuka pracy.
     „Atrakcyjna” jest wysoka, nosi szpakowate włosy i wąsik. Jest mężczyzną, mieszka w Kędzierzynie-Koźlu. Dawał kilka ogłoszeń typu: „Trzydziestopięcioletni, solidny, z prawem jazdy…”, ale nie otrzymał żadnej ciekawej pracy. Chciał sprawdzić, co traci, nie będąc atrakcyjną dziewczyną.

Mariusz Szczygieł, Niedziela, która zdarzyła się w środę,
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2011.
(wyróżnienie własne)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz