wpis przeniesiony 27.03.2019.
(oryginał z zawieszkami)
Książka wpadła w nasze ręce przez przypadek z okazji Dnia Pizzy, który postanowiła świętować pewna księgarnia internetowa kawałek po kawałeczku. Tego dnia co godzinę księgarnia proponowała książkę za dwanaście złotych. Ta byłą jedną z propozycji. Zaryzykowałam.
Dawno tego u nas nie grano. Od początku do końca przeczytaliśmy sobie tę książkę na głos. Czytali kolejno lektorka, lektorka, lektorka, lektor i lektorka. Zajęło nam to w sumie kilka wieczorów, kawałek drogi do Małej Danii, większość drogi powrotnej do naszego ula i jeszcze drobny kawałek jednego popołudnia przy kawie.
Wszyscy moi rozmówcy mieli coś wspólnego, jakiś ciężar, który widać było w ich spojrzeniach. Jakąś nieobecność. Łączyła ich też dziwna wewnętrzna siła, rodzaj energii, która każdemu z nich pozwoliła na przetrwanie i poradzenie sobie w tych trudnych chwilach.
Łączyło ich też coś jeszcze — całkowity brak chęci odwetu. Gniewu.
*
Chciałem wczuć się w atmosferę tamtych przeklętych czasów i jednocześnie próbowałem pozostać bezstronny. Szybko zdałem sobie sprawę, jak bardzo to trudne. Jak bardzo przeszkadza współczucie dla ofiar. Dla KTÓRYCH ofiar? Dla ofiar SS? Armii Czerwonej? A dlaczego nie po prostu — dla ludzi? Tak łatwo pojawia się chęć relatywizacji, pójścia na skróty i ocen. Historycznych. Moralnych. Jedyne wyjście, by pozostać bezstronnym, to zachować dystans i szacunek. I chłód.
*
„Prawdziwa przygoda zaczyna się wtedy, gdy coś pójdzie nie tak” — głosi powiedzenie, które kiedyś usłyszałem w Explorers Club. Ma ono przypominać, że niejedna wyprawa wyczyniała przeróżne „hece” — poczynając od Kolumba, który pomylił Amerykę z Indiami.
Marcin Jamkowski, Duchy z głębin Bałtyku. Steuben, Gustloff, Goya,
Świat Książki, Warszawa 2010.
(wyróżnienie własne)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz