wpis przeniesiony 10.03.2019.
(oryginał z zawieszkami)
Ta książka mną wstrząsnęła. Czasem zakręci się łezka, gdy czytam reportaże. Przy tej książce regularnie płakałam. Po tej książce człowiek renegocjuje sam ze sobą warunki, na których chce mieć kontakt ze światem. Po tej książce człowiek nie może zrozumieć, bardziej niż zwykle, dlaczego jemu, niczym ślepej kurze ziarno, dostało się tyle życiowych przywilejów — na przykład, biała skóra czy fakt, że jest u siebie.
Dlaczego w Polsce nie ma „Wallraffów”? Pytałam samą siebie po przeczytaniu wydanej wcześniej w Polsce książki. Po przeczytaniu tej, już wiem. Nie, nie jest u nas lepiej niż w Niemczech. Chyba jest gorzej. Myślę, że bycie Wallraffem w Polsce byłoby nie tylko niebezpieczne, lecz wręcz niosłoby duże ryzyko śmierci.
[...] Jussuf, Tunezyjczyk, rzuca krótki komentarz, trafiając w samo sedno:
— Lodowe piekło. — Po czym dodaje:
— O niewolników bardziej kiedyś dbali. Oni przynajmniej byli coś warci i każdy chciał jak najdłużej korzystać z ich pracy. A my? Wszystko jedno, kiedy który się wykończy. Dosyć nowych czeka na robotę.
*
„Robimy wszystko” to hasło kapitalizmu, przy czym należałoby jeszcze dodać: „wszystko, co przyniesie zysk”. I jeśli dotychczas, wyłączając próby czynione w okresie Trzeciej Rzeszy (utylizacja szczątków pomordowanych więźniów obozów koncentracyjnych; wartość: 11 marek 50 fenigów od osoby za tłuszcza oraz kości na olej), nie przerabia się ludzi na mydło, to dzieje się tak nie z jakichś tam względów humanitarnych, tylko dlatego, że to się po prostu nie opłaca.
Günter Wallraff, Na samym dnie,
Narodowe Centrum Kultury, Agora, Warszawa 2014.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz