niedziela, czerwca 29, 2014

1078. Zaskoczki dwie, czyli o miłości do Warszawy

 wpis przeniesiony 10.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

#1

Z kronikarskiego obowiązku, by nie zgubić. W zeszłą niedzielę, w odmiennym postażowym stanie będąc, od skojarzenia do skojarzenia, przypomniało mi się, że kilka tygodni wcześniej słyszałam audycję o fantastycznym projekcie muzycznym dotyczącym piosenek o Warszawie. Obiecałam sobie wtedy, że kupię koniecznie.

Na fali przypomnienia, nie dając sobie szansy na zapomnienie zamówiłam, łomoląc w międzyczasie wersją jutiubkową. Przyszła w piątek. Odebrałam. Zachwyciłam się prostotą wydania, ale dopiero wczoraj miałam czas, by móc łomolnąć nią od początku do końca — zachwyt mnie złapał ogromny i satysfakcja, że nosa miałam, chcąc tę płytę mieć.

St. Celińska, B. Wąsik, Royal String Quartet,Taka Warszawa.


#2

Z kronikarskiego obowiązku, by nie zgubić. W poniedziałek odebrałam książkę, której na pewno bym nie kupiła, bo za trzema wielkimi od języka polskiego nie przepadam. Pech jednak chciał, że odbierając z Sadownikiem inne książki, gdy On płacił, ja niczym dziecko z ADHD, za jego plecami przeglądałam nieznane i wcale niechciane przeze mnie książki. No i wpadłam jak śliwka w kompot, bo książka złożona jest po prostu fantastycznie, nie mówiąc o formacie i półtwardej okładce. Przez wszystkie rozdziały wciąż są i klimat obłędnie fajnej rozmowy, i serdeczna atmosfera przyjacielskich pogaduch — jak dobrze, że świat taki istnieje i można go nie tylko podglądnąć, ale również podczytać, poczuć i mieć na swojej półce.

Miodek: [...] ale — bądźmy szczerzy — tysiące dowcipów bez wtrącanych weń wulgaryzmów przestaje być dowcipami. Opowiem jeden: Znany warszawski reżyser namawiany jest do tego, żeby się przeprowadzić do Wrocławia. „Tu jeszcze gruzy, ruiny i zgliszcza, kiedy ta Warszawa stanie na nogi? Więc przyjedź do Wrocławia!”. Lecą argumenty socjologiczne. „Nie, nie, ja Warszawie będę wierny do końca życia”. Pada więc inny argument: „Słuchaj, Wrocław to miasto zieleni, parków...”. A on na to: „A co ja, k..., mszyca jestem?”. I teraz opowiedzcie to bez tego przerywnika...

Bralczyk: Tak, bez mszycy byłoby gorzej...
     Wulgaryzm ma w sobie coś z liturgicznego użycia języka, to jest magia. Nie zwracamy wtedy uwagi na desygnaty, nie mówimy o otaczającej rzeczywistości, tylko używamy słowa, jak gdyby ono albo wyzwalało energię, albo wywoływało jakieś stany emocjonalne — nawet jeśli ma być to oburzenie. Taka rytualność wulgaryzmów, gdyby była uświadomiona, może zmniejszyłaby ich powszechność.

*

Bralczyk: Jeśli chodzi o zastępniki, a więc zwykłe eufemizmy, przyszedł mi teraz do głowy jeden, który szalenie lubię: „sukinkot”. Nie wiem dlaczego, ale wyjątkowo mi się podoba.

Miodek: Ja też sukinkota, podobnie jak skurczybyka, lubię.

Markowski: A sukinpsa nie ma i nie będzie.

Bralczyk, Miodek, Markowski
w rozmowie z Jerzym Sosnowskim
,
Agora SA, Warszawa 2014.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz