wpis przeniesiony 10.03.2019.
(oryginał z zawieszkami)
Do wczoraj dość dzielnie broniłam się przed natrętnym marketingiem telefonii niestacjonarnej. Latami o możliwości wymiany telefonu informował mnie Sadownik, bo ja nie miałam pojęcia, że warto mieć nowszą wersję ulubionego telefonu. Latami wybierał mi model spełniający moje najśmielsze życzenia: zwykły telefon bez wodotrysków, bez zamrażacza połączeń i uczuć, bez modułu „daj się zaskoczyć” nowym technologiom — zwykły telefon do dzwonienia i esemesowania. Przy ostatniej wymianie Małżonek-Przyjaciel-Współspacz poinformował mnie, że mam bardzo wygórowane wymagania i że właśnie stoję przed historyczną chwilą, kupuję ostatni telefon, który spełnia moje życzenia i w razie czego — w przeciwieństwie do smartfonów — da również radę przeżyć kąpiel w świeżo zaparzonej herbacie (naprawdę dał radę, ale o tym przekonałam się kilka miesięcy po jego zakupie). No cóż, pomyślałam wtedy, kupuję telefon, o który będę musiała bardzo, bardzo dbać, by starczył na bardzo, bardzo długo.
Wczoraj udało mi się swoim telefonicznym gruchotem uchwycić psią stopę, a gdy zobaczyłam jakość foci, przypomniało mi się, że tylko krowa nie zmienia poglądów. Wczoraj skończyła się era przedpotopowych telefonów! Tak, chcę nowy śliczny model do dzwonienia, esemesowania i... robienia nagłych, o dużo lepszej jakości foci. Po raz kolejny wszystko przez Heniutkę.
Do listy rzeczy ważnych, potrzebnych, ale nienagłych dopisałam telefon, zaraz po kasku, który na liście zajmuje pierwsze miejsce od piętnastu miesięcy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz