niedziela, listopada 29, 2015

(1556+1). Wróciłam do swojej wewnetrznej Szwecji

 wpis przeniesiony 17.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Już. Wróciłam sama do siebie.

Jest taka teoria, że człowiek w swoim życiu w mikroskali przechodzi wszystkie etapy rozwoju ludzkości. A może tej teorii nie ma. Nie wiem. W każdym razie mi się czasem to zgadza. Moja prywatna teoria liścia, którą byłam łaskawa kiedyś wygłosić Sadownikowi, jest niczym innym jak powtórzeniem twierdzenia Arystotelesa, że cięższe przedmioty spadają szybciej. Spuśćmy na ten etap rozwoju mojej pewności, że wiem, jak działa świat, zasłonę milczenia. Dziś niepewność cenię sobie dużo, dużo bardziej.

Gdy przedwczoraj połykałam literki na temat budownictwa w Młodej Polsce, do której, jako ideału, nie jeden współczesny polski „pat r y j ota” ma sentyment, to trafiał mnie co chwilę szlag, że my tu niby w XXI wieku, a przerabiamy początek XX-stego, że do mentalności budowniczych Szwecji to za mojego życia raczej nie dolecimy.

A cała afera z tą książką zaczęła się tak. W czwartek wieczorem hamaczyłam się z DF. Jak zwykle zaczęłam od Tochmana — łatwo nie było. A potem to już po kolei. O Szwedach książkowo wydanych wspomniał Orliński. Ha, ha — pomyślałam — jesteśmy z Białym Krukiem na czasie, ja już przeczytałam, Kruk jeszcze miał przyjemność czytania. I właśnie u Orlińskiego natknęłam się na tytuł 13 pięter.

Upoluj odpaliłam. Książka jest. No ale nie mam w zwyczaju teraz płacić za książkę trzydziestu pięciu zyli. Sprawdziłam, w księgarni, do której mam kupony zniżkowe, zapłaciłabym dwadzieścia pięć. Nie majątek i gdybym nie miała co czytać, pewnie bym się skusiła, ale mam co czytać, więc do obserwowanych dodałam. Piątek rano. Pyk. Siedemnaście pięćdziesiąt. A, to poproszę.

Od lutego, z pewnymi wyjątkami, unikam papierowych książek. Pisałam już wielokrotnie, nie widzę powodu, by kupować beznadziejnie wydawane książki na beznadziejnym papierze. Jest i powód mieszkaniowy. Policzyłam. Od lutego przeczytałam coś koło dwóch metrów książek — sumując grzbiety — a my już w Przytulisku, co frankami się żywi co miesiąc, miejsca na kolejne półki nie mamy albo mieć nie chcemy.

[Tadeusz] Musi być ciepło. Reszta nieważna. Jak w domu robi się zimno, to on przestaje być domem. Staje się pomieszczeniem.

*

[Borys] Żeby był dom, to ja muszę mieć taką pewność, wiesz, taką bezpieczną pewność, że jeśli tylko zechcę, to będę mógł zasnąć w każdym pomieszczeniu.

*

[Agnieszka] Cukiernica. To jest taki niepotrzebny przedmiot, prawda? A mi było wstyd, że jej nie mam. Jak ktoś do mnie przychodził i chciał sobie osłodzić herbatę, to stawiałam ten okropny wór z cukrem. Ale te ciągłe przeprowadzki… cukiernica to jest takie coś, co się może stłuc, zniszczyć, trzeba by ją zawijać w jakiś papier, troszczyć się o nią. No i dopiero jak osiadłam, to sobie kupiłam cukiernicę.

*

[Zuza] Dziecko, koty, książki. W dowolnej kolejności.

*

[Iza] Nauczyłam się, że przestrzeń jest tak naprawdę nieważna. Że ja nie muszę być do niej przywiązana. Wystarczy, że mi będzie w niej dobrze. Wtedy będzie dom.

*

Marta Tittenbrun definiuje dom:
     — Ta równowaga, że nikt mnie nie wyrzuci. Przyjemność codziennych powrotów. I jeszcze to, że chce mi się używać podkładek pod kubki.

Filip Springer, 13 pięter,
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2015.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz