We wtorek, gdy zbieraliśmy się na sor, Sadownik zaproponował wzięcie książki. Odmówiłam. Mój umysł odmówił nie tylko czytania, ale również wycieczki na sor — został w ulu, a w zasadzie chyba gdzieś polazł, bo wrócił dopiero w piątek wieczorem i zaproponował: skończmy tę książkę, malutko nam zostało.
Skończyłam. To przypowieść o wewnętrznym narcystycznym świrze godnym XXI wieku. Świrze, z którego można wyjść tylko poprzez gruntowne wycofanie i zwykłe codzienne czynności, których większość domowników nawet nie zauważy. Ładna metafora, choć męcząca chwilami. Jednego tej książce nie można odmówić — choć chce się ją rzucić w cholerę nieraz, to ciekawość jak-to-się-skończy pcha człowieka na kolejną stronę, choć język lub scena brzydzą ciut swym dnem. W ten sposób na promocyjnym stosiku została mi już tylko jedna książka.
A nie ma większej wolności niż ta spowodowana brakiem strachu.
*
Milczenie […] jest przepełnione głosami.
*
Tak właśnie rozświetliło mi umysł i ujrzałem, że w końcu każda myśl zajmuje w nim swoje, właściwe jej miejsce.
— To brzmi jak doświadczenie mistyczne — stwierdził Gabilondo wciąż ironicznym tonem, który Damián zignorował.
— Może pan to nazwać, jak chce. Najważniejsze, co wtedy właśnie zrozumiałem, że, poza wszelkimi wątpliwościami, znajduję się na swoim miejscu.
*
— Dotarłeś już.
— Dokąd? — zapytał.
— Tam, gdzie szedłeś — odpowiedział głos.
I to było wszystko.
*
Podobnie jak hałas, woda zawsze szuka najprostszej drogi, która wcale nie musi być logiczna.
Juan José Millás, Z cienia, przeł. Karolina Jaszecka,
Czarna Owca, Warszawa 2017.
(wyróżnienie własne)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz