potrzebuję powiedzieć Ci o smutku
na drugim dnie serca znalezionym.
potrzebuję, bo Cię kocham.
mogę powiedzieć Ci o smutku
na drugim dnie serca znalezionym.
mogę, bo mnie kochasz.
[suplement pikselowy: 20.10.2022]
Jabłoń, która nie rodzi, należy wyciąć, usłyszałam.
Jak to jest: żyć, być, śnić i nieprzerwanie marzyć,
gdy prawie ci wmówiono, że jesteś taką Jabłonią?
Jak to jest kwitnąć przez cały rok? Rozkwitać każdego dnia?
potrzebuję powiedzieć Ci o smutku
na drugim dnie serca znalezionym.
potrzebuję, bo Cię kocham.
mogę powiedzieć Ci o smutku
na drugim dnie serca znalezionym.
mogę, bo mnie kochasz.
[suplement pikselowy: 20.10.2022]
wpis przeniesiony 9.03.2019.
(oryginał z zawieszkami)
Mając życie nasturcjami usłane. Pozbawiona lęku o posiadanie pewnej nieciekawej i finalnie śmiertelnej choroby. Jabłoń mości się na nowo w swoim życiu. Przypomina sobie i relacjonuje Sadownikowi — pewnie nie pierwszy raz — jak to Akuszer powiedział, że byłby mocno zdziwiony, gdyby Drzewko tę chorobę miało, bo profil psychologiczny ma mało pasujący do zidentyfikowanych chorych.
Jabłoń:
Nie jestem bierno-agresywna.
(mimowolna pauza teatralna)
Jestem po prostu agresywna!
Sadownik:
(z przekąsem)
Cóż za samoświadomość!
wpis przeniesiony 9.03.2019.
(oryginał z zawieszkami)
Okazja, by nazwać mnie czule pustakiem minęła bezpowrotnie wraz z badaniem zawartości mej głowy, co przytomnie stwierdził Sadownik jakieś dziesięć dni temu. Zauważył bowiem, że pani zawiadująca piekielną maszyną nie przerwała badania informując pacjentkę i jej Męża o tym, że w głowie nie ma nic do fotografowania.
Gdy przytoczyłam powyższe wnioskowanie Akuszerowi, ten błyskotliwie zapytał:
— A może pani fotografowała tylko krajobraz?
Gdy Sadownik opowiedział o swym odkryciu w pracy, jego współpracownicy wykazali się przysłowiową męską solidarnością i jeden próbował reanimować niepewność:
— A skąd pewność, że to mózg twojej żony. Jedyne, co jest pewne, to jej imię i nazwisko na opisie.
Gdy Nadzwyczajny wczoraj z udawanym smutkiem poinformował nas, że niestety, jest rozczarowany, bo mózg zupełnie normalny, zachwyciło mnie, że choć jedną rzecz mam w życiu w absolutnej, nudnej normie. Żadnego niedomiaru czy nadmiaru — po prostu niebywale uszczęśliwiająca norma.
Najbliżej prawdy był chyba jednak Akuszer. Na kilku zdjęciach zawartość mojej głowy wyglądała jak nasturcje akwarelą malowane.
*
Dziś, wracając do domu w cudownie wiosenny wieczór, pomyślałam z radością o kwitnących nasturcjach w mej głowie... bez mszyc.
wpis przeniesiony 9.03.2019.
(oryginał z zawieszkami)
Od zdjęcia do zdjęcia szłam coraz wolniejszym krokiem. Zrozumiałam, dotknęłam, doświadczyłam poruszenia Duszy, które było udziałem Sadownika w niedzielę. Wystawa.
Dotknęły mnie nie tylko zdjęcia, swą prawdą bez znieczulenia i upiększania podaną, byśmy przypadkiem iluzji happy endu nie ulegli. Po raz pierwszy z łatwością wyłowiłam kontekst, który pozwolił te zdjęcia do życia powołać. Bogactwo i dojrzałość relacji matki i syna. Niebywała bliskość, co pozwala słabość okazać. Nieustraszoność, co pozwala nacisnąć spust migawki. I wzajemne zaufanie do siebie, do chwili, która na ich oczach umykała w przeszłość.
Odchodzenie w kadr ujęte spostrzegawczym podarowało również obraz miłości (Ojca do Matki), co już nie musi konwenansów i polskiego gienderu trzymać się kurczowo — ciepłej, troskliwej, niepoddającej się, nieustającej... męskiej — piękne zdjęcia.
(fot. Grzegorz Banaszak z wystawy czas zatrzymany)
*
A gdy wyszłam, zazdroszcząc Autorowi bliskości z Rodzicielką, odkryłam paradoks:
w relacji z Orzeszkiem czuję się samotna, ale nie opuszczona.
To ważne dla mnie odkrycie. Kojące. A samotność dobra i zdrowa.
granica między życiem i śmiercią
cieniutka,
niepojęta.
na granicy tej miłość
ta, co tworzy życie spełnione,
ta, co zniesie odchodzenie.
na granicy tej seks
ten, co „rozpada” cię na miliony kawałeczków aż do zatracenia,
ten, co unosi cię ku życiu z popiołów uniesienia.
na granicy tej miłość
ta, której szukamy,
ta, która nas znajduje
co dnia.
wpis przeniesiony 9.03.2019.
(oryginał z zawieszkami)
Sadownikowi przypomniało się. Opowiedział o tym, jak zdjęcia modelinek pokazywał w szkole zakolegowanym artystom in spe. Nie od dziś wiadomo, że każdy widzi, co chce. Wyrwało się fachowo artystce in spe pytanie:
— Twoja żona się nie maluje?
— No, nie.
— To widać... czyli każdego dnia budzisz się, żyjesz i idziesz spać z tą samą kobietą.
— No, tak.
Sadownik przekablował Drzewku powyższy dialog, a Jabłoń nijak pojąć nie mogła, o co w zasadzie chodzi z „tą samą kobietą”.
*
Jabłoń:
(dociec chce, czy i ile traci)
Niby co się z innymi kobietami dzieje rano czy wieczorem?
Sadownik:
Nie wiem. Brak mi doświadczenia.
Jesteś moim pierwszym i jedynym kugarem w życiu.
Jabłoń:
Cudnie jest być Twoim kugarem.
wpis przeniesiony 9.03.2019.
(oryginał z zawieszkami)
Lekarstwo z domowej biblioteki wczoraj rano sobie zaaplikowałam. W okienku między zajęciami na książkowo-kawową terapię się udałam. Powoli, literkę po literce zażywałam w leczniczym tempie.
Otwierało się we mnie zamknięte.
Oddech złapany.
Młoda wojowniczka podeszła do lęku, skłoniła się trzykrotnie i zapytała: „Czy udzielisz mi pozwolenia, bym mogła stoczyć z Tobą walkę?”. Lęk odpowiedział: „Dziękuję za szacunek, który nakazuje ci prosić mnie o pozwolenie”. Następnie kobieta spytała: „Jak mogę cię pokonać?”. Lęk odparł: „Moją siłą jest to, że mówię szybko i wciąż zbliżam się do twej twarzy. Wtedy tracisz siły i robisz wszystko, co ci każę. Jeśli jednak nie uczynisz tego, co ci każę, nie będę miał nad tobą władzy. Możesz mnie słuchać i szanować. Możesz nawet pozwolić mi się przekonać. Ale dopóki nie robisz tego, co mówię, jestem bezsilny”. W ten sposób wojowniczka dowiedziała się, jak pokonać lęk.
*
[...] nic nie odchodzi, dopóki nie nauczy nas tego, co mamy wiedzieć. Możemy pędzić na drugi koniec świata z prędkością 200 kilometrów na godzinę, by uciec od problemu, ale on będzie już tam na nas czekał.
*
[…] chwila obecna to newralgiczny punkt naszej własnej czasoprzestrzeni. Sama bardzo krucha, ale obdarzona mocą odbierania nam sił.
*
Ostatecznie wszystko sprowadza się do pytania, jak bardzo pragniemy się rozchmurzyć i rozluźnić. Na ile chcemy być wobec siebie uczciwi.
*
[...] rzeczy, które z przyzwyczajenia traktujemy jako przeszkody, mogą okazać się pożyteczne. Przeszkody te to jedynie sposób, w jaki świat i całe nasze doświadczenie wskazują nam miejsce, w którym utknęliśmy.
*
Wszystko, co dobiega końca, jest zarazem początkiem czegoś innego.
Pema Cziedryn, Kiedy życie nas przerasta,
Wydawnictwo Mudra, Kraków 2001.
(wyróżnienie własne)
życie niezbyt dużo sobie robi z zatrzymanego świata,
pozbawione kultury gna do przodu.
nie sposób nie podnieść kwiatka...
*
Sadownik:
(w wersji rozmarzony student)
I co z tego, że wszyscy zawsze będziecie mieć
więcej liter przed nazwiskiem niż ja...
Jabłoń:
(nadstawiła ucha z zainteresowaniem)
Sadownik:
...bo tylko ja będę artystą z wykształcenia!
Jabłoń:
(z przyjemnością przyjęła
siłę logicznego argumentu)
wyglądam na smutną,
jestem zatrzymana.
w bezruchu ciała, na przekór wszystkiemu,
doświadczam bezczelnego pulsowania życia.
*
pozwolić odejść
chwili,
myśli,
pragnieniu,
uczę się dziś.
czarno-białe portrety,
przepiękne, niektóre.
czarno-białe myśli,
zatrważające, niektóre.
wszystko tylko na chwilę.
Bisquit, Wielki mały człowiek.
Nie tylko tysiące kilometrów stąd, ale również tu zaczął się czas bez.
*
Nie był tylko zwyczajnym profesorem. W drodze ku kompletowi możliwych przed nazwiskiem literek nie zagubił serca i człowieczeństwa.
Wiele razy pozwalałam sobie przymarudzić i prosić Profa, by zwolnił, zadbał o siebie, że życie do życia też służy. Nie ustawał. Żył w biegu. Odszedł. Zbyt nagle. Zbyt szybko.
Wczoraj spadła na nas ta wiadomość.
Odebrała mowę. Zatrzymała w przestrzeni.
Wieczorem na spacerze razem z Sadownikiem wspominaliśmy Profa,
nie mogąc zrozumieć konstruktu, jakim jest czas przeszły dokonany.
Tak wiele mu zawdzięczamy wprost i nie wprost.
Tak trudno uwierzyć w świat bez Jego uśmiechu, dowcipu i serca.
*
Gapię się w te literki i wciąż nie wierzę...
Nie odszedł.
Wybiegł.
Mój Prof.
*
Powraca do mnie i od wczoraj powtarza, jakby wiedział coś więcej:
— Pani Doroto, a może by pani zwolniła odrobinę, zadbała o siebie?
Zalo.
tysiące kilometrów stąd.
grzebie swe marzenia o tym,
co już wydarzyć się nie może.
tajemnica życia dopełniła się.
ruszył nowy czas, ten bez.
Zalo.
wy tam. my tu.
boli mnie odległość.
wpis przeniesiony 9.03.2019.
(oryginał z zawieszkami)
Prawie dwa lata temu na zaprzyjaźnionym blogu w bocznej szpalcie kliknęłam link Po drugiej stronie. Tą drogą dotarłam do bloga Chustki. Sadownik był wtedy na długiej delegacji. Wieczorami przeczytałam od deski do deski, do wzruszeń, do łez, do świadomości, że nic nie trwa wiecznie i śpieszyć się trzeba z każdym uśmiechem, z każdą czułością, z każdym zachwytem.
Czytałam niektóre komentarze. Tak trafiłam do Zorki. Przeczytałam kilka wpisów, ale całości z ekranu czytać nie dałam rady, bo Zorka pisze tak, że trzeba się zatrzymać, zadumać, utrzymać na miejscu poruszone serce i duszę. Z monitora nie dałam rady. Porzuciłam. Gdy niedawno zobaczyłam Zorkownię w księgarni, wiedziałam, że to jest forma, w jakiej chcę czytać te literki.
Jak zwykle tam, gdzie śmierć gości co dnia, miłość zakwita, nie czeka na jutro, bo może go nie być, nie wstydzi się okazać uczuć, nie boi się odsłonić i powiedzieć „jestem”. Tak, to książka o miłości...
Zapuszczając w ziemię korzenie, nie da się iść dalej.
Ja lubię być w drodze.
*
To, co przyjmiemy, wibruje w krwiobiegu, buduje tkanki.
Ludzie historie, obrazy wsiąkają pod powieki.
*
— Milion razy myślałem o śmierci, ale przede mną jeszcze długa droga. Nawet jeśli kiedyś uważałem się za twardziela, to właśnie, paradoksalnie, dzisiaj — tonąc w bezsilności i zależności — jestem nim bardziej niż wtedy. Tyle że nie ma to dla mnie większego znaczenia, Aga. Idę sercem.
*
Niewiele rzeczy da się zaplanować. Niewiele ważnych.
*
— Czasem są takie dni. Trzeba przetrwać, przespać. Ktoś bliski mi powiedział, że rzeczy mają tendencję do układania się. Spróbuj zasnąć, Jadziu.
*
Dotyk to jedyny sposób na bezradność.
*
Skądinąd każdorazowe „podziwiam cię” wprawia mnie w głęboki smutek. W podziwie przecież tak wiele zdziwienia, dziwności, tak wiele egzotyki. Spora też odległość.
*
Ponazywałam rzeczy po imieniu. Powiedziałam, że jest moim przyjacielem.
*
Ostatniego dnia, kiedy widziałam je razem, Agatka sapała cicho udręczona bólem i walką o oddech. Ręka Elżbiety niezmordowanie spoczywała na jej czole, zupełnie tak, jakby córka znów była dziewczynką. Ten gest, dłoń skulona w łódeczkę, zawsze był tarczą chroniącą od złego „Ciii, mama tu jest, ciii...”
Trzeba mieć dużo odwagi, by tak odprowadzać swoje czterdziestoletnie jedyne dziecko. By nie uronić żadnej chwili. By w wątłej, spracowanej łódce przewieźć całe to zbolałe istnienie na drugi brzeg.
Z wiarą lub bez wiary na cokolwiek poza tu i teraz.
Agnieszka Kaluga, Zorkownia,
Znak, Kraków 2014.
(wyróżnienie własne)
plus Zorkownia, ciąg dalszy.
wpis przeniesiony 9.03.2019.
(oryginał z zawieszkami)
Uwielbiam Sadownicze studia. Lubię słuchać o projektach, pomysłach, światłach, technikach, trikach. Zdjęcia oglądać, rozmawiać o nich, uwielbiam. Kocham doświadczać człowieka, którym Sadownik się staje. Uwielbiam dzielić z Nim życie.
Po raz pierwszy razem z Henią zostałyśmy zaproszone do szkolnego studia, by Sadownik mógł na nas poćwiczyć, zanim ruszy z obcymi ludźmi do realizacji semestralnego projektu.
Świateł masa. Sadownik odmieniony. Ja dumna, że mogę patrzeć, jak rośnie. Urzekła mnie sprawność z jaką tu włączył, tam przesunął, dostawił, przestawił, pstryk, pstryk.
I zdybał mnie na czytaniu książki w przerwach, między jedną a drugą zrzutką zdjęć na komputer. I zastygnąć w bezruchu kazał. I pstryk. I polubiłam to zdjęcie. I zapragnęłam je mieć pragnieniem zupełnie nie moim. Bo to przecież nie ja. Nie Jabłoń. Nie Drzewko. Tylko Modelina. A w bocznej szpalcie dwie świeżutkie Modeliny.
*
Jabłoń:
(ogląda zamówione zdjątka)
Spaprane! Poproszę w kolorze.
Sadownik:
Od pięciu lat pracuję nad twoim zmysłem estetycznym,
a ty mówisz mi: w kolorze poproszę... oporna materio!
(z bólem serca portrecik odcedził w kolorze)
Jabłoń:
(przeskakuje od zdjęcia do zdjęcia,
kolor, czerń-biel, kolor, czerń-biel, kolor)
No tak, jednak czarno-białe.
(fot. Sadownik)
wpis przeniesiony 9.03.2019.
(oryginał z zawieszkami)
Pytanie.
Odpowiedź.
Lipiec.
Normalne pytanie.
Nienormalna odpowiedź.
Teoria sześciu uścisków dłoni
ruszyła na ćwiczenia praktyczne.
*
Nic mnie nie dotykało, nie kłuło, nie ciągnęło. Fizycznie żadna krzywda mi się nie działa, ale od ewakuacji po minucie badania powstrzymała mnie tylko myśl o Mężczyznach, którzy — z miłością, troską czy wyrazami sympatii — to piekło mi zafundowali. Jeden postawił mnie pod ścianą, drugi oswajał ze mną mur, trzeciego nawet nie znam.
Jeszcze tylko dziewiętnaście minut... oswoić to bydlę, które mnie pożarło i z przeraźliwym hukiem trawi milimetr po milimetrze... lista przyjemności, którym się oddam, jak mnie technika wypluje na zewnątrz, nie pomogła... wyobrażanie sobie pięknych krajobrazów z mentalną do nich wyprowadzką, nie pomogło... liczenie oddechów, dwadzieścia cztery na minutę... przeliczyłam całe dwie minuty, nie pomogło... zaszkodziło, byłam obłędu zbyt bliska.
W końcu znalazłam antidotum na perystaltykę bydlęcych jelit... zamiast uciekać od huku, co ciałem mym wstrząsał, rytm w dźwiękach odnalazłam... poddałam mu się i melodie w głowie tworzyłam... house, clubbing... wszystko to, czego na co dzień nie trawię, pomogło mi przeżyć pozostałe naście minut i potem kolejne naście.
Wszystko, co miałam w planie na resztę wczorajszego dnia, to była pestka i czysta przyjemność. Ot, zwykłe szczęście życiem zwane.
wpis przeniesiony 9.03.2019.
(oryginał z zawieszkami)
O dawaniu było. O braniu miało być. Dokładne wytyczne znane dość dobrze.
Literkę ‘b’ miałam tylko odbić. Mały wiosenny porządek w głowie zrobić.
Doświadczenie ostatnich dwóch tygodni za nic miało zaplanowany harmonogram robót. Zrobiło Ono z literką ‘b’ zupełnie co innego. Tylko obróciło. Od dwóch tygodni uczę się przyjmować... pomoc, serce, troskę, czas.
Nie tylko dawać jest wyrazem miłości, ale również przyjąć najczystszą formą miłości być może. Już to wiem. Gdy serce sercu sercem, wypełnia mnie bezgraniczne ciepło. Dzięki temu żyję bardziej i mocniej.
Tak wiele odcieni miłości w sobie teraz mam.
Tak wiele odcieni miłości mam zamiar pielęgnować.
Jabłoń:
(kabluje)
Ars napisał, że jesteśmy fajni.
Sadownik:
Nooo, ja jestem, a ty to nie wiem...
Jabłoń:
???
Sadownik:
...raz jesteś... raz nie jesteś...
...czasem wiesz, kim jesteś... czasem nie...
ty czasem nawet nie wiesz, gdzie jesteś!
wpis przeniesiony 9.03.2019.
(oryginał z zawieszkami)
Ars powiedział:
— Jesteś drobniutka.
Owinęłam te słowa niczym drogi klejnot. A gdy wracaliśmy do domu zapytałam Sadownika:
— Naprawdę jestem drobna?
Zdziwił się, że pytam. Zdziwiłam się, że nigdy wcześniej to do mnie nie dotarło. Ja, ktoś kto zbyt często czuł się słoniem w składzie porcelany; ktoś, kto większość swego życia patrzy na świat z góry; ktoś, kto tylko w Sadowniczych ramionach niezmiennie czuje się drobinką.
Długą drogę przebyły te słowa do mego zrozumienia.
wpis przeniesiony 9.03.2019.
(oryginał z zawieszkami)
// po-superwizyjna perełka:
usłyszałam. Dzieci, które muszą zabiegać o rodziców realnie czują przykrość, ból i to wcale nie jest związane z tym, że nie chcą dać.
Łza zakręciła mi się w oku niejedna. Ten ból w człowieku pozostaje na długo. W jakimś sensie na zawsze. Ten ból leczy się latami. Może do końca życia. Nie mam pojęcia dlaczego, ale zaakceptowanie tego bólu, pozwala wyjść poza niego, pozwala wzrastać, pozwala żyć własnym życiem. Pozwala odetchnąć i odwrócić twarz do słońca.
Łza zakręciła mi się w oku niejedna. Przecież nie każdy ma tyle szczęścia, by usłyszeć, że ma prawo do odczuwania tego bólu, bez zastępowania go ślepym obowiązkiem przykazania „czcij ojca i matkę swoją”.
Łza zakręciła mi się w oku niejedna. Miłość do rodziców jest wieczna. Niby wiem, ale w środku do końca nigdy nie pojmę, dlaczego tak dużo rodziców ją odrzuca... Spotykam zbyt dużo fantastycznych ludzi, którzy znają ten ból.
wpis przeniesiony 9.03.2019.
(oryginał z zawieszkami)
Od piątku wieczorem kołacze mi się bez ustanku po głowie, że największym szczęściem w mym życiu są Ludzie. Niczym mantrę wymieniam w myślach imię po imieniu. Rozpiera mnie miłość i wdzięczność. Ulewa mi się nie tylko myślami, poczuciem powiększonych komór serca i duszy, ale również czynami. Przyprawiam wszystko uśmiechem i sercem.
*
Jabłoń:
(wrócona z pracy, a świeżutka niczym ranek,
podaje na stół właśnie przygotowany obiad)
Sadownik:
(co równie późno wrócił ze szkoły)
Jesteś wielka!
Jabłoń:
Nie. Tylko zakochana.
(w Sadowniku, w życiu, w ludziach — bez umiaru!)
wpis przeniesiony 9.03.2019.
(oryginał z zawieszkami)
Jabłoń:
(na głos oswaja nieznane)
Rezonans głowy... z kontrastem...
(po chwili zamyślenia)
...o rany, sfotografują mi moje myśli!
(ta perspektywa uczyniła ją nagą w stopniu,
w jakim jeszcze nigdy naga nie była)
Sadownik:
(rechocze)
Nooo! Te kosmate też!
wpis przeniesiony 9.03.2019.
(oryginał z zawieszkami)
Układ nerwowy. Mózg i rdzeń kręgowy — myślałam do wczoraj niczym magazynier podczas remanentu. Mózg, sztuk jeden. Rdzeń kręgowy, sztuk jeden. Mózg — myślałam niczym geolog — warstwy ma. Od prymitywnej, lecz ratującej życie: „zabij lub uciekaj” po koronkową precyzję kory mózgowej, która pozwala filozoficznie zapytać: „po co zabijać, po co uciekać?”. Rdzeń kręgowy — ważne by nie był przerwany. I tyle.
Brzuszek boli? Pan doktor dotknie, przyciśnie delikatnie, ale ze znawstwem i z grubsza już wie. Kaszel męczy okrutny? Pan doktor stetoskop przystawi, jego zimnem serce zatrzyma na chwilę i spokojnie wysłucha narzekań płuc i oskrzeli na pacjenta, co je przyniósł na własnych nogach do gabinetu. A układ nerwowy?
Układ nerwowy. Nie można go wyłożyć na stół. Nie wpycha się nachalnie w ręce specjalisty. Jest niczym król w czapce niewidce. Trzeba go wytropić, subtelnie, delikatnie w kontakt z nim wejść. Niemy, dużo gada tylko w ruchu. Setki drobnych ruchów sygnały wczoraj słało Nadzwyczajnemu Doktorowi. Zegnij, oporuj, wyprostuj, ręce wyciągnij, zamknij oczy i drobny ruch wykonaj, przytrzymaj, chwyć, krok wykonaj, wyszczerz się. Oniemiałam na długie godziny post factum. Dotarło do mnie, że albo przegapiłam odpowiednią lekcję w szkole, albo nie do końca zrozumiałam wagę wykładanego mi dawno temu materiału. Mózg. Rdzeń. No tak, ale bogactwo komórek nerwowych dopiero wczoraj empirycznie dało znać o swoim istnieniu. Mam je wszędzie! Pozwalają doświadczać życia, miłości, ludzi i świata.
Pozostałam w nadzwyczajnym zadziwieniu i zachwycie.
kocham to miasto
kocham swe życie
zakochałam się w tym filmie
dziś w autobusie
(making of Warsaw Halla niesamowite!)
pure passion
pure magic
pure love
wpis przeniesiony 9.03.2019.
(oryginał z zawieszkami)
Dwa dni temu wieczorową porą, gdy przychodnia szykuje się powoli do nocnego odpoczynku, siedziałam jako ostatnia w poczekalni do rodzinnego. Lekarze z innych gabinetów, innych specjalności przekręcali klucze, przechodzili koło mnie, znikali za tymi samymi drzwiami, by po kilku minutach przejść znów obok mnie w przeciwnym kierunku już bez kitla a w kurteczce. Wymięte dniem twarze mieli. Pierwszy przeszedł. Druga przeszła. Ale trzecia idąc po kurtkę poruszyła mnie.
Dotarło do mnie, że nie tylko my pacjenci jesteśmy oszukiwani przez system ubezpieczeń zdrowotnych. Po raz pierwszy dostrzegłam, że lekarze są równie mocno robieni w trąbę. Zobaczyłam kobietę, która marzyła o tym, by pomagać ludziom; która uczyła się naście lat nie po to, by teraz lawirować między systemowymi nakazami. Nie o tym były jej marzenia. Nie o tym marzyło jej serce. Nie chciała zostać żołnierzem w wojnie z systemem czy pacjentem. Nie tak miało być. Odkryłam niewyczerpalne miejsce szacunku do drugiego człowieka, jego rzeczywistości, marzeń i pragnień. Życzyłam tej pani dobrego wieczoru, gdy już wróci do domu...
*
Z uporem maniaka pozostaję w miejscu bezgranicznego szacunku do drugiego człowieka. Dobrze mi w nim. Wychodząc dziś wieczorem z autobusu życzyłam panu kierowcy dobrej nocy...
Heniutka:
(niema, ale wyjątkowo skuteczna z rana)
Sadownik:
(wstaje, by z nią wyjść na dwór)
Jabłoń:
(dość przytomnie zauważa)
Ty nie masz łatwego życia. Co wieczór jedna baba
zaciąga cię do łóżka, a każdego ranka druga cię z niego wyciąga.
Nie mogę zrozumieć, skąd twój entuzjazm w kwestii drugiej suki.
Sadownik:
(z nadzieją)
Bo tę w końcu uda mi się wychować.
Jabłoń:
W sumie... do trzech razy sztuka.
Pozostaję pod wrażeniem nagłego obrotu spraw, który bardzo dużo mnie nauczył i wciąż uczy. Jedną z wielu wisienek na torcie poznania była niedzielna rozmowa, która bardzo sprawnie i szybko doprowadziła mnie do szczęśliwych łez.
Sadownik:
(wrócony wieczorem po całodziennych wojażach,
zmienia nagle temat rozmowy)
A jak okaże się, że nie jesteś zepsuta śmiertelnie,
albo że da się ciebie naprawić…
Jabłoń:
Nooo?
Sadownik:
…to co ty na to, by w przyszłym roku w czerwcu
przywieźć drugą sukę?
wpis przeniesiony 9.03.2019.
(oryginał z zawieszkami)
— Mamo...
— Przesadzasz.
— Mamo...
— On nie mógł tak powiedzieć.
— Mamo...
— Nie wierzę.
No i przez lata żyła na granicy wiary w to, że przesadza, że nie mógł tak powiedzieć, że nic, nigdy się nie wydarzyło.
*
Miałam skończone trzydzieści sześć lat, gdy dotarło do mnie, że coś mi się nie zgadza. Jedna, druga rysa na ideale wzorowej rodziny. A gdy Sadownik, mając zasiedziane miejsce obserwatora, wiele razy mówił:
— To nie jest normalne.
Broniłam rodzinnie idealnego porządku mówiąc:
— Nie mogli inaczej.
Gdy miałam skończone trzydzieści siedem lat, trzeciej rysy nie wytrzymał ideał. Patrzyłam jak rozlatuje się w pył. A gdy Sadownik mówił w kuluarach:
— To nie jest normalne.
Stwierdzałam:
— Masz rację, to nie jest normalne.
Gdyby mnie jednak wówczas ktoś zapytał, czy nadzieję mam, nie mogłabym zaprzeczyć.
Między jedną książką Casey a drugą, w ostatnią niedzielę wysłuchałam ciekawej rozmowy w radiu. Ponieważ po niemiecku umiem tylko trzy zwroty, ze słuchu zapisałam kalecząc nazwisko kobiety. Poszukałam chwilkę. Zamówiłam. Odebrałam. Nawet nie wiem, kiedy ją pochłonęłam. Przeszło mi przez głowę, że chyba poznaję klucz, według którego wybieram książki. Interesują mnie ludzie i historię ich dróg z punktu A do punktu B, w którym zyskują ogrom świadomości i zrozumienia, do punktu B, w którym odzyskują siłę i opuszczają pozycję ofiary, do punktu B, w którym rozpoczynają już zupełnie inne drogi.
Gdyby mnie dziś ktoś zapytał, czy nadzieję mam. Odpowiedziałabym pytaniem:
— A dlaczego miałabym ją żywić? Nie można cofnąć czasu. Nie można zmienić faktów. Moje życie jest tu. Ona jest tam.
Gdy spoglądam w lustro, widzę dwie twarze: jego i moją. I jeszcze trzecią: mojej matki. Wszyscy troje mamy taki sam podbródek. I podobnie ukształtowany odcinek między nosem a ustami. Rozmiar ciała, rysy twarzy — to wszystko cechy zewnętrzne. Ale jak jego osoba wpłynęła na moje wnętrze? Ile jest we mnie Amona Götha? Jak wiele Amona Götha jest w każdym z nas? Myślę, że wszyscy mamy w sobie jakąś część Amona Götha. Gdybym uwierzyła, że we mnie jest go więcej, myślałabym jak nazista pokładający wiarę w moc krwi.
*
Przez ostatnie miesiące czasem tracę pewność, kim jestem. Jestem Jennifer czy wyłącznie tą Jennifer, która jest wnuczką Amona Götha? Co się liczy w moim życiu?
*
Nie opłakuję dziadka, ale babcię tak. Opłakuję człowieka, którym tak naprawdę nie była.
*
Widzę teraz dość wyraźnie, jaką drogę musiała przejść [...]. To, że nie dopuszcza do siebie wielu kwestii, wydaje się jej odruchem obronnym. [...] Teraz jestem realistką: czuję, że moja matka nie chce nawiązać tak bliskiej relacji, jakiej ja pragnę. [...] Mam teraz czterdzieści lat, ona sześćdziesiąt siedem. Jestem za stara na to, żeby podała mi butelkę z mlekiem i pomogła przy stawianiu pierwszych kroków. Wszystko, co przegapiła, co obie przegapiłyśmy — tego nie można już nadrobić.
Jennifer Teege, Nikola Sellmair,
Amon. Mój dziadek by mnie zastrzelił,
Wydawnictwo Prószyński i S-ka, Warszawa 2014.
(źródło fot.)