Zulka i Georginia wrócić z pogrzebu musiały. Wracały i…
fot. Georginia.
a przecież byliśmy przez chwilę ze sobą
co dla równoległych nie jest oczywiste
Jarosław Mikołajewski, Głupie łzy,
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2019.
Jabłoń, która nie rodzi, należy wyciąć, usłyszałam.
Jak to jest: żyć, być, śnić i nieprzerwanie marzyć,
gdy prawie ci wmówiono, że jesteś taką Jabłonią?
Jak to jest kwitnąć przez cały rok? Rozkwitać każdego dnia?
Zulka i Georginia wrócić z pogrzebu musiały. Wracały i…
fot. Georginia.
a przecież byliśmy przez chwilę ze sobą
co dla równoległych nie jest oczywiste
Jarosław Mikołajewski, Głupie łzy,
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2019.
Stoimy w tęczowym szeregu, trzymając się za ręce. W lewej dłoni Georginii moja prawa. W prawej dłoni Georginii Jego lewa dłoń. W Jego prawej dłoni dłoń Zulki, która, gdyby nie ja, znalazła się w lewej dłoni Georginii na pewno. Taki obraz mam od rana pod powiekami.
Ode mnie do Niego dwa uściski dłoni i od kilku dni bezczas. Nigdy się nie poznaliśmy, a ja i tak zbieram się po Jego śmierci jako obywatelka. Leczę się z bólu świadomości, że nasze państwo przez całe Jego dorosłe życie mówiło mu, że nie jest człowiekiem godnym praw człowieka.
Nie zabił go los — jak byłoby cieplutko społeczeństwu na sumieniu, gdyby umarł na raka, bo katolicki bóg tak chciał. Nie zabiła go bezmyślność, egoizm i brawura, choć byłoby miło suwerenowi, gdyby zginął na motorze lub w wypadku samochodowym.
Nie pociesza to Georginii, Zulki i innych z „trzynastki”. Nie odwoła Jego śmierci, bo… taki mamy klimat. Ale my staliśmy, stoimy i już zawsze będziemy stać w tęczowym szeregu, nie tylko dla Niego, nie tylko z Georginią i Zulką.
Marcin Majer
(1977–2019)
Autor(ka) zdjęcia nie do ustalenia.
*
Stawisko
[…]
Pamięć minionych dni towarzyszyła mu do końca
Zapisał tę chwilę kiedy pojawił się przed nim młody poeta
naznaczony jasną gwiazdą przeznaczenia
i powitał go słowami: Uwielbiam pana
*
Pieczęć
Co kryje się w milczeniu,
które jest ostatnią wiedzą o tym, że koniec jest bliski?
Wszystko, co powiedziano o tej chwili, milczenie odrzuca.
Nikt nie ma wstępu do tego milczenia.
Julia Hartwig, Wiersze wybrane,
Wydawnictwo a5, Kraków 2010.
— zachorowała na sm.
— dziwisz się? to było do przewidzenia.
— dobrze że ona, a nie ja czy ty.
*
odróżniać ludzką potrzebę kontroli świata i zdarzeń od potrzeby zrozumienia rzeczywistości własnego życia to jest sztuka. hawk!
*
a ja już wiem, że
nieuleczalna choroba:
(a) jest tajemnicą i
(b) uzdrawia.
*
Barbra Streisand, Classical Barbra,
Georg Friedrich Händel, Lascia ch'io pianga.
[suplement: 16.08.2023]
White Raven’s Liked List ♥
[…] oświecenie to nic innego jak codzienne rzeczy i sprawy jeszcze nieubarwione naszymi nadziejami i obawami.
Lodro Rinzler, Przychodzi Budda do baru,
przeł. Bartosz Sałbut, Helion, Gliwice 2013.
czasem trzeba odczarować rzeczy*,
by zacząć doświadczać magii. czasem?
_____________
* urealniać pojęcia, wydarzenia, ludzi.
[suplement pikselowy: 7.04.2022]
do tej pory w tym miejscu widziałam tylko książki. setki, dziesiątki setek, z których tylko niektóre mam w swojej bibliotece. a wczoraj moją uwagę przykuł rezolutny psi ogonek. musiałam cyk! i wtedy za serce chwyciła mnie i krówka, i kamyki. cyk było nieuniknione. to szczególne miejsce, a wczoraj szczególnie ważna dla mnie praca.
*
jest moim Mistrzem nie z powodu muzyki… łomolę, gapię się w zachwycie, lecząc się Nim dziś ze skurwysyństwa, (wróć! nie mieszaj w to matek), z kurestwa, jakim mnie poczęstowano. kocham patrzeć na to, co wyrabia poza dźwiękami i frazowaniem — kocham na zabój! a miłość leczy najszybciej i najskuteczniej. wyszłam już z szoku poznawczego… tylnym wyjściem. hawk!
Bobby McFerrin, Improvisation at
The Kennedy Center, 16/01/2012.
…i zachwycił. już tylko dwadzieścia cztery dni ku solarnemu dnu. a potem pierwsza wiosna. do tego czasu pasę się światłem zatrzymanym w pikselach.
fot. Saxifraga, fragment.
words
create
worlds.
so are pictures.
Dziś rano przyszło do mnie zdanie:
życie to mój tymczasowy dom.
Zadomowiłam się w mądrości tych słów.
Rób, co chcesz, drugiej okazji nie będzie.
Czasem martwa rzecz uporem się wykazuje i dobija się do człowieka na wiele sposobów. I co zrobisz…
Raz, wiem o książce, pierwszym tomie, jako świeżutkiej nowości — nie moja bajka, ignoruję. Dwa, klientka czekająca na Tolliniego zagadnięta, gdy szłam w przerwie do toalety, czyta ów pierwszy tom i jest zachwycona — ignoruję, nie moja czytelnicza półka. Trzy, audycja, a w niej rozmowa przypominająca rozmowę o reportażu; klik, klik… o drugim tomie rozmawiali — zignorowałam, ale jakoś nie do końca.
Po namyśle postanowiłam kupić w audiobuku Sadownikowi i Białemu Krukowi. Coś mnie tknęło, klik w nazwisko Autora trylogii, klik w tytuł i… bingo! Tę książkę muszę mieć — moja półka po wielokroć! A ilustracje, palce lizać.
Biblioteka sejmowa powinna nabyć przynajmniej sto egzemplarzy tej opowieści, a Pinokio powinien wpisać obowiązkowe jej czytanie do konstytucji RP, bo klimat mamy kiepściutki w tym temacie.
Wydaje nam się bardzo ważne, by zarówno młodzi, jak i starsi wiedzieli, że to, z kim chcemy tworzyć związek, i to, czy nasze poczucie płci (nie) zgadza się z tym, co mamy wpisane w akcie urodzenia, nie świadczy o niczym więcej poza tym, z kim chcemy tworzyć związki i jakie mamy poczucie płci. Tyle.
*
Jedno z nas jest pisarzem i scenarzystą i denerwowało się, że w bajkach
dla dzieci występują niemal wyłącznie stereotypowe postaci: mamusia-miś
i tatuś-miś, w stereotypowych rolach płciowych. Drugie z nas jest
biolożką i wykładowczynią gender studies, którą niezmiernie mierziło
tłumaczenie uprzedzeń, bigoterii i dyskryminacji „naturalnością” i „biologią”. […]
Zróżnicowanie orientacji seksualnych (homo-, hetero-, bi-) i tożsamości
płciowych (trans-, cis-) jest naturalne. Jednych jest więcej, drugich
mniej. To nie daje większości prawa do dyskryminowania pozostałych
ani nie znaczy, że jedni są bardziej „naturalni” od drugich. W tej
książeczce chcieliśmy pokazać naszym młodszym i starszym czytelnikom
i czytelniczkom, że modele rodziny, związków i tożsamości płciowych
są w świecie przyrody niezwykle zróżnicowane. Wszystkie nasze
historyjki o zwierzątkach mają swoje źródło w badaniach naukowych
(patrz bibliografia).
— Nie, wszystko w porządku — odpowiedział Sam. — Tylko… Trochę się boję. Co jeśli inne dzieci mnie nie polubią? Albo… Albo jeśli sobie nie poradzę? Ciągle tak wolno czytam… „Ż” myli mi się z „ź”…
*
— To moi mężowie — powiedziała pani Marmozeta. — Julian i Stefan.
— Dwaj…? — Sam był nieco zdziwiony. Julian pomachał mu łapką
umazaną wapnem.
— Ano tak. Taki zwyczaj marmozet. Dzięki temu niby ma być dwa razy
łatwiej… Choć czasem jest dwa razy trudniej. Napijesz się czegoś?
*
Kiedy łabędzie skończyły swoją
opowieść i zaczęły chować do torby opakowania
po drugim śniadaniu, ślimaczek
zdobył się na odwagę i zapytał:
— Ja… Nie chcę być niegrzeczny ani
nic… Ale… To dwóch panów może wziąć
ślub?
— Jeśli się kochają, to czemu nie? —
odparł pytaniem na pytanie Tomek Łabędź
i z powrotem włożył na głowę kask.
„No faktycznie, czemu nie?” – pomyślał
Sam, po czym uśmiechnął się i pożegnał.
*
— Robię reportaż do szkoły. O burzy.
Nie czekając na pytanie, pani Wiewiórka zapewniła, że robi wszystko,
co w jej mocy, aby jak najszybciej uporać się ze skutkami ulewy i wichury
i że wszelkie zarzuty wobec ratusza, że działa nie dość energicznie, są
bezpodstawne, bo — niestety — taki mamy klimat, ale po następnych
wyborach…
Maria Pawłowska, Jakub Szamałek, Kim jest ślimak Sam?,
ilustr. Katarzyna Bogucka, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2015.
(wyróżnienie własne)
Gepardzica piękny kawałek Mysiej przysłała.
Zatrzymała mnie na długo.
Wisienka na torcie… pożegnanie… strata…
niech pierwszy rzuci kamieniem, kto nie.
fot. Tomasz Wysocki, The Taste of Cherry #12.
kolor i faktura
smaku i zapachu
oczami zakradają się
na dno duszy mej. karmią.
Kaan.
Na samym dnie jest tylko dno śpiewa Rysiek. Zaliczając dno za dnem już wiem, że dno w moim przypadku ma zawsze drugie i trzecie dno znaczenia. Spadając tu przez cały świat, kurczowo wokół się czepiali nadziei chmur, nietrwałych słów, czyichś rąk, bo spadanie jest niewyobrażalnie nieogarnialne. Uczę się podnosić.
Dno, bąbelki i… wodorosty, bo czasami widzą niebo — nawet w czarnej dupie (niesamowicie politycznie niepoprawna fraza) są chwile, których nie oddałbyś za żadne skarby; ja na pewno nie oddałabym.
Odkrycie we wtorek przekonania w sobie, które może mnie tylko zabić „na śmierć”, przeraziło mnie, a potem podarowało mi perełkę, którą skonstruował specjalnie dla mnie Sadownik. Nazywam ją czerwonym pytaniem i zawsze mam je przy sobie:
co możesz zrobić dziś,
by poczuć się lepiej jutro?
Sadownik
*
Ryszard Rynkowski, Na samym dnie.
Z tak poważną diagnozą najlepiej jest żyć bez pewności, że wiesz, co cię czeka, i tak żeby wykorzystać daną chwilę.
Lisa M. Schulman, Mózg w żałobie,
przeł. Emilia Skowrońska,
Wydawnictwo Filia, Poznań 2019.
Audycja o książkach jednym uchem słuchana, bo albo już czytałam, albo nie moja bajka czytelnicza. Ostatnie minuty, rzucony tytuł i wiem, że po mnie, klik, klik… jest ibuk! Biorę. Skazana na neurologów, bardzo ciekawa byłam ich sposobu myślenia o uczuciach, emocjach, dobrostanie i stracie.
Pozostałam ciut zaskoczona i doszłam do wniosku typu „jajko i kura”. Nie mylą się ci, którzy uważają, że uczucia mają wpływ na pracę mózgu i nie mylą się pozostali, którzy uważają, że to praca mózgu ma wpływ na pojawiające się uczucia.
Zmieniony stan psychiczny jest ogólnym terminem używanym przez neurologów do opisywania zaburzeń w funkcjonowaniu mózgu, które powodują zmianę zachowania. Wyrażenie to stosuje się do opisania szerokiego zakresu zmienionych zachowań, od lekkiego zmieszania, dezorientacji aż po ekstremalny stan śpiączki.
*
Ścisły związek pomiędzy obwodami nerwowymi naszego mózgu a naszymi uczuciami i zachowaniami jest zarówno fascynujący, jak i niepokojący.
* * *
Gdy przepracowujemy żałobę, jesteśmy coraz bardziej świadomi cech naszych bliskich i ich wpływu na nasze życie.
*
W jaki sposób możemy nadać sens doświadczaniu straty u osoby znajdującej się w szczególnie niekorzystnej sytuacji osobistej? […] Bardzo ważne jest słuchanie instynktu i dowiadywanie się, co przynosi pocieszenie, a co skutkuje zwiększonym stresem.
*
Traumatyczna strata uświadamia nam, że nie jesteśmy w stanie kontrolować życia. Prawdę tę łagodzi uznanie uniwersalności straty w ludzkim doświadczeniu. Jesteśmy otoczeni ludźmi, którzy doświadczają podobnych wyzwań.
*
Granica między poczuciem kontroli a poczuciem zagubienia jest bardzo cienka.
*
Najpierw staję na nogi, a potem powala mnie fala rozpaczy. Po wielu cyklach najlepiej jest przewidywać ten wzorzec, pamiętając, że ani ten najgorszy, ani najlepszy czas nie będzie trwać długo.
*
Jeśli nie szukasz rzeczy idealnych, możesz zobaczyć więcej z tego, co na ciebie czeka.
*
Jeśli dochodzimy do siebie powoli, zawsze surowo siebie oceniamy. Możemy się zastanawiać, czy nasze zachowanie jest ekstremalne albo czy nasz postęp jest nieodpowiedni.
*
Nikogo nie zaskakuje fakt, że po urazie fizycznym ludzie zdrowieją w różnym tempie i że niekorzystne okoliczności mogą opóźnić proces zdrowienia. A jednak gdy dochodzimy do siebie po stracie, nie możemy sobie wyobrazić, że kiedykolwiek poczujemy się cali i będziemy mądrzejsi w trudnym czasie.
*
Większa świadomość jest darem śmierci dla żyjących, którzy pozostają na świecie.
// Kyle Lee Williams
*
Te chwile, w których się wahamy i trwamy, są terapeutyczne — a tak bardzo brakuje ich w rozmowie.
*
Strata nie jest pojedynczym wydarzeniem, to seria niewypowiedzianych zdarzeń. Co jednak zwodnicze, wyglądamy tak samo — ukrywamy rany emocjonalnej traumy — otwarte, sączące się rany. Słowo „żałoba” pochodzi od „ciężaru”, tak jakby ludzie doświadczający żałoby byli obciążani zewnętrznymi kłopotami. Jednak żałoba jest długotrwałym procesem wewnętrznym. Rana jest ukryta, nawet przed nami.
Lisa M. Schulman, Mózg w żałobie,
przeł. Emilia Skowrońska,
Wydawnictwo Filia, Poznań 2019.
(wyróżnienie własne)
Dochodzenie do siebie polega na odnalezieniu nowej równowagi, w której budujemy zaufanie do tego, co nas czeka, i wiarę w naszą zdolność radzenia sobie z przeciwnościami losu, abyśmy mogli stopniowo odzyskać orientację w życiu.
*
Należy zachować równowagę między samotnością a uspołecznieniem się. Uzdrowienie emocjonalne zostaje wzmocnione, kiedy dostrzegamy i uznajemy nasze doświadczenie. Fakt, że rozumie nas inny człowiek, ma działanie terapeutyczne. Ludzie nie rozwijają się bez relacji; potrzebujemy kontaktu wzrokowego z innymi, poczucia przynależności i pełnego zakresu interakcji międzyludzkich, od intymnych po przypadkowe, od otrzymywania pomocy po pomaganie innym.
*
Kiedy życie zostaje przerwane przez stratę […], […] następuje czas na smutek, czas na adaptację, a następnie nieoczekiwany czas wyboru i samostanowienia. Wtedy należy otworzyć się na nowe możliwości, bo starych już nie ma. Nie możemy wybrać, czy się zestarzejemy, możemy jednak wybrać, czy się rozwiniemy. Nie zawiedźmy z braku wyobraźni, determinacji i wytrwałości.
*
Utrata powoduje poważne zmiany w życiu. Które drogi są teraz łatwiejsze, a które trudniejsze?
*
Obudzona przez demony w środku nocy czytam kolejne książki na Kindle’u. Czytanie osłabia drążące umysł robaki niepokoju, a słabe światło pomaga zasnąć.
*
Kreatywność ma uzdrawiające moce, które budzą i ożywiają nasze życie emocjonalne, łącząc nas z teraźniejszością.
*
Ścieżki neuronowe naszego mózgu są przebudowywane w odpowiedzi na doświadczenia, zarówno te dobre, jak i te złe. Tym właśnie jest neuroplastyczność: reorganizacją połączeń synaptycznych w odpowiedzi na doświadczenie lub naukę.
*
[…] jakość naszego życia zależy od tego, jak interpretujemy własne doświadczenia, a nie od samych doświadczeń. Następstwem urazu emocjonalnego nie jest wyzdrowienie, lecz uzdrowienie. Nie jesteśmy zdrowi, jesteśmy inni; niektóre rzeczy straciliśmy, a inne zyskaliśmy. Może i straciliśmy optymizm i niewinność, ale zyskaliśmy dojrzałość, wgląd w siebie i empatię. Musisz zresetować swoje cele.
*
Gdzieś po drodze dowiadujemy się więcej o sobie — o naszych mocnych i słabych stronach, osobistych preferencjach, aspiracjach i marzeniach. Szukamy odpowiedzi, mamy czas na refleksję. Jak chcemy spędzić czas, który nam pozostał, skoro po ogromnych trudach i cierpieniach wiemy już, co jest prawdziwe i ważne? […] Nie uciekajmy z płonącego budynku, spokojnie podążajmy wybraną ścieżką.
(tamże)
WARUNKI WYSTARCZAJĄCE:
Pan Ciasteczko wylądował w nocy.
Sadownik dziś rano ruszył do Małej Danii.
*
WARUNKI KONIECZNE:
Biały Kruk wytrzymał,
Orzeszek dożyła,
Jabłoń doszła.
Świętowaliśmy dziś Złotych Małżonków.
fot. Sadownik, fragment.
odnaleźć się. w trudnościach. w sobie.
124/131
*
Najpiękniejsze, co możemy przeżyć, to tajemnica.
Albert Einstein
(1879–1955)
ślizgam się po powierzchni życia, użalając się ciut nad sobą. na coś czekam, ale jeszcze nie wiem na co. za to wiem, na kogo czekam — lubię to oczekiwanie.
123/131
Wróciwszy przedwczoraj z rehabilitacyjnego chodzenia po sadzie, usłyszałam, jak Biały Kruk krzyczy zza ściany: „pamiętasz?” i zaczyna czytać na głos poniższe słowa:
W starym młynie skrzypiało, chrzęściło i piszczało. Diabli młynarza brali. Pierwszy, wraziwszy mu widły w krzyże, ciągnął. Drugi, zagryzłszy młynarzową, doduszał kocura, który mu ogon nadgryzł i czoło podrapał. Czart trzeci wziął młynarza na rogi, lecz spróchniały róg trzasnął, a zmieszany diabeł musiał pomagać sobie kozikiem.
Nie pamiętałam, bo nie znałam tych słów, tej historii, tej książki. Diabły wszystkie i Anioł Stróż, który słysząc jeszcze potępieńcze pienia dusz do piekła wleczonych, szepnął melancholijnie: „Muszę się rozejrzeć za nowym etatem”, reklamy książce robić nie musiały.
Pamiętam za to doskonale, że na początku lat osiemdziesiątych i ja zaczynałam każdy wakacyjny dzień u Babci od dyktanda. Nienawidziłam ich wtedy. Dziś dużo bym dała, by usiąść z Nią przy jednym stole, spojrzeć w Jej oczy, zadać setki pytań, a potem dyktando napisać — choćby najtrudniejsze i na dwóję bez plusa.>
Podejrzewam, że gdyby to było dzisiaj, to nazwano by mnie dysgrafikiem i miałbym z ortografią spokój, ale wtedy trzydzieści lat temu po prostu twierdzono, że jestem leniwym nieukiem i, co tu kryć, tumanem.
Dyktanda miały ten stan rzeczy zmienić i… zmieniły. Podczas jednych wakacji byłem codziennie przez mojego wuja w sposób absolutnie bezlitosny wzywany do jego gabinetu na piętrze i […] musiałem przez godzinę pisać to, co on mi dyktował.
// Michał Zych, syn siostry żony St. Lema.
*
Zważywszy wszystko, rzec mogę, że zmyślny ze mnie jaszczur.
*
W kałuży krwi leżał trup świeży, lecz sztywny, z wyrazem zasmucenia na twarzy, której niewiele mu zresztą zostało. […] Wysoko unosił się sęp, nie śmiąc jednak brać się do posiłku ze względu na obecność detektywa.
*
Słaniający się słoń tłamsił trzciny, niebo zasłaniał rozcapierzonymi uszami, trąbą bębnił po żebrach, tupał, stękał aż ziemia drżała, a desperacja ta spowodowana była przez pewną pluskwę drzewną, która wyrzucona przez gąsienicę z mieszkania, osiedliła się pod jego ogonem.
*
W rynsztoku żmija na żółwiu siedziała i jadła bułkę z żółtkiem. Huknęło, z gospody wybiegł przodownik pracy i rzygnął. Na murze ktoś napisał „Nasz rząd nierządem stoi”.
*
Przeleciały trzy pstre przepiórzyce przez trzy pstre kamienice, poczem zjadły pięćdziesiąt deka rzeżuchy. W tym samym czasie chrząszcz brzmiał w trzcinie. Brzmiał tak górnie i chmurnie, że nawet zadżumione makolągwy wielce się dziwowały. Pod płotem siedziała sójka i gdakała, ponieważ uczyła się obcych języków.
*
Rodzina złożona z sześciorga skrzatów skrzętnie krzesała ogień przy pomocy hubki i krzesiwa. Iskry padały na chrust, lecz ten opornie jeno hałaśliwie trzaskał zamiast wybuchnąć płomieniem. „Nic z tego nie będzie” — rzekł najstarszy z krasnoludów i krzesiwem przyłożył rodzince.
*
W lesie żyją grzyby. Grzyb różni się od żyrafy tym, że nie nosi skarpetek. Zwykłe grzyby mają kapelusze, natomiast grzyby wieczorowe używają cylindrów.
*
[…] padalce nie szybują w przestworzach, ponieważ im na tym nie zależy. Słuch mają tak bystry, że słyszą dźwięki na kilka godzin przed ich rozlegnięciem się. Wzrok padalca jest zabójczy dla skorpionów i małży. Pewne szczepy indiańskie wykorzystywały przenikliwy wzrok padalców do wiercenia dziur w deskach. Padalec brzydzi się ludźmi, lecz chętnie zjada małpy oraz starszych chłopców robiących błędy ortograficzne.
*
Ukróciwszy opór nieszczęsnego, kazali mu zjeść sześć kilo ryżu wymieszanego z rodzynkami, ponieważ misjonarz miał być nadziewany. Nieszczęśnik z niesmakiem patrzał na kulinarne przygotowania. Ogień żwawo buzował, brytfanna wytarta skórką słoniny lśniła jak srebro, a czarny kuchcik z garnuszkiem wody w ręku pokrapiał misjonarza, aby ten się nie przypalił. Cudnie zarumienionego, z trzeszczącą skórką, zapieczono potem w beszamelu. Legenda głosi, że żaden misjonarz jeszcze tak Murzynom nie smakował. Wspominając wieczerzę, wykrzykują: „Jakiż to był dobry, delikatny i lekkostrawny człowiek!”.
*
Kupiec niewolników, sortując towar, krzepkich mężów przeznaczał do kopalni, niewiasty do kuchni, a młodzież nie znającą ortografii na rozkurz.
Stanisław Lem, Dyktanda czyli…,
Wydawnictwo Przedsięwzięcie Galicja, Kraków 2001.
(wyróżnienie własne)
Kto nie ma anioła stróża, może robić, co mu się żywnie podoba. Kiedy diabli strajkują, grzesznicy mają ferie.
*
Przerzuciłem się przeto na inne interesy. Oszukuję, kradnę, kłamię, cudzołożę, dzięki czemu doszedłem najwyższych godności państwowych.
(tamże)
Propozycja. Zaintrygowała mnie nienawiść w tytule, więc zaryzykowałam niepełny tysiąc groszy: klik, klik, kabelek, kundel i dwie chwile w nocy. Nienawiść jako symbol, metafora, ale też fakt — podoba mi się pojemność i senny wymiar tego terminu.
Nie ma co nienawidzić własnej nienawiści, ale warto ją poznać. Dlatego też ten drobiazg wydawniczy wart jest grzechu. Książka ta pozostawia człowieka w podobnym nastroju co Branson.
Podstawową bronią Nienawiści jest odbieranie zdolności do działania przez wmawianie Ci, że czegoś nie potrafisz. Jeśli uwierzysz w to, że nie dasz rady, nawet nie pomyślisz, żeby spróbować. Nienawiść podszeptuje, że nie powinieneś próbować, gdyż ze swoimi umiejętnościami nie masz szans.
*
[…] nie kryj się ze swoim amatorstwem (sercem, oddaniem).
// Austin Kleon
*
Cały czas jest do dyspozycji — to Ty decydujesz, jak go zagospodarować.
*
Wymówki są w gruncie rzeczy kłamstwami.
*
[Scott Barry Kaufman] odkrył, że u 72% ludzi nowe pomysły rodzą się podczas kąpieli. Skomentował to tak: „Ludzie są bardziej kreatywni pod prysznicem niż w pracy. […]”.
*
Czujesz się źle — twórz.
Czujesz się dobrze — twórz.
Czujesz się wspaniale — twórz.
*
Jednym z najważniejszych powodów, dla których ludzie nie są twórczy, jest to, że dają się przekonać Nienawiści, jakoby nie byli dostatecznie dobrzy. […] Jeśli masz wątpliwości, czy jesteś wystarczająco dobry, pomyśl najpierw, czy rzeczywiście musisz być aż tak dobry.
*
Jeśli możesz się pogodzić z szybką porażką i nie boisz się jej, to szybciej skorygujesz swój kurs, szybciej się udoskonalisz, więcej się nauczysz i więcej osiągniesz.
Skoro więc sytuacja, w której „coś idzie nie tak”, jest w porządku, to głupotą byłoby unikanie sytuacji, w których coś może pójść nie tak.
*
ZAMKNIJ SIĘ I CIESZ SIĘ TYM, CO WIELKIE.
*
Nie bój się porażek. Im więcej sprawdzisz rzeczy, które nie wypalą, tym bardziej zbliżysz się do tego, co zadziała.
*
Większość ludzi twórczych mówi o sile napędzającej ich kreatywność mocniejszej od nich samych […].
*
Nie istnieje magiczna broń, za pomocą której mógłbyś się pozbyć Nienawiści raz na zawsze. Pozostaje Ci jedynie ciągłe wprawianie się w tworzeniu nowych rzeczy.
*
Zdecyduj się teraz. Przyszłość jest niewiadoma.
// Wayne Dyer
Dan Norris, Kreatywność i nienawiść. Twórz jak ludzie sukcesu,
przeł. Zbigniew Waśko, Helion, Gliwice 2017.
Postronnych zachwytów wiele, ale nie dość, bym na tetralogię Autorki się zdecydowała — beletrystyka to wciąż nie jest moja mocna strona. A zdanie (własne) na temat twórczości tej pani Drzewko chciałoby jakieś mieć. Gdy więc doczytałam, że ta powieść nie jest jedną z wielu części, która każe mi się zadeklarować, że przeczytam cały cykl, zrobiłam klik, klik, kabelek, kundel i proszę bardzo.
Prosty tytuł. O nieprostych rzeczach opowieść — stabuizowanych, niepopularnych, czasem wstydliwych, ale istniejących powszechnie i nagminnie. To opowieść o „wyroku”, który — co zaskakuje, choć nie powinno — wiąże dwie strony. Jest taka faza rozwoju, gdy myślimy o tym, czego nie dostaliśmy od matki, ale nie przychodzi nam do głowy, że coś jej odebraliśmy.
Wspaniały tytuł, który sugeruje, że wszystko jest oczywiste — nic bardziej mylnego.
[…] przemilczane mówi więcej niż to, co zwerbalizowane.
*
Patrzyłam na nią ze zdziwieniem i rozczarowaniem i obiecywałam sobie, że nie będę do niej podobna, że naprawdę stanę się inna i pokażę, że straszenie nas tymi jej „nigdy, nigdy więcej już mnie nie zobaczycie” jest czymś złym i niepotrzebnym, że trzeba na serio coś zmienić albo na serio odejść, zostawić wszystkich, zniknąć.
*
[…] dziecka pragnie się ze zwierzęcym instynktem wzmacnianym przez bieżące przekonania.
*
[…]
kucałam, otwierałam ramiona, żeby ją objąć, a ona wpadała w moje ciało jak pocisk, prawie mnie przewracała, przytulałam ją, ona też mnie przytulała.
Czas ucieka, powiedziałam, zabiera ze sobą ich ciałka, tylko ramiona o nich pamiętają.
*
[…] była sama, a jednocześnie ze wszystkimi przodkami wciśniętymi w ciało […].
*
— Myślą, że wiedzą lepiej — stwierdził Giovanni.
— Czasami tak jest — powiedziałam — bo do tego, czego my ich nauczyliśmy, dodają to, czego nauczyły się bez nas, w swoim czasie, który nie jest naszym czasem.
*
Gdy myśli krążą wokół nawet lekkiego bólu, ten w końcu osiąga granice wytrzymałości.
*
Głupotą jest myśleć, że można zwierzyć się własnym dzieciom, zanim skończą co najmniej pięćdziesiąt lat. Żądać, aby patrzyły na matkę jak na człowieka, a nie na funkcję.
*
Ileż zmarnowanych, utraconych chwil mam za sobą, a mimo to nadal obecnych w wirze wspomnień.
*
Czułam, że balansuje między cierpliwością a zdenerwowaniem, zrozumieniem a chęcią, by się rozpłakać.
*
Czasami trzeba uciec, żeby żyć.
*
Bo co ja w końcu takiego strasznego zrobiłam? […] Młodzieńcze nadzieje spełzły na niczym, czułam, że cofam się w zawrotnym tempie, że staję się jak moja matka, jak moja babka, jak cały szereg milczących czy urażonych kobiet, od których się wywodziłam. Stracone okazje.
*
Usiłowała zobaczyć w lustrze dawną siebie, zanim wydała na świat tę istotę, zanim na zawsze skazała się na więź z nią.
Elena Ferrante, Córka,
przeł. Lucyna Rodziewicz-Doktór,
Wydawnictwo Sonia Draga, Katowice 2017.
(wyróżnienie własne)
Najtrudniej opowiedzieć o tym, czego sami nie potrafimy zrozumieć.
*
Wzruszenie i wdzięczność przejawiały się jako nagła potrzeba fizycznego kontaktu.
(tamże)
kiedyś, by rozumieć, potrzebowałam liczb.
dziś, by rozumieć, potrzebuję uczuć.
wtedy i teraz — żyję tak, jak chcę.
118/131
Wygląda na to, że nie tylko rehabilituję się intensywnie (w ramach moich możliwości), ale również chronię.
Najczystszy przypadek — codzienny newsletter książkowy, nazwisko Autora wydało mi się znajome… klik, klik i wiedziałam, że to On. I dowiedziałam się, że mam zaległości czytelnicze (nomen omen, trzy!). Podczytnik tej książki mnie zafrapował i decyzja podjęła się sama. Klik, klik, a potem tylko zachwyt.
To książka złożona ze zwykłych zdań, ciut mniej banalnych sytuacji, najzwyklejszych ludzi, ale atmosfera, wszystko to, co między wierszami i oddechami — niezwykłe i poruszające. Autor — mistrz uważności i delikatności — bezcenna jest świadomość istnienia takich mężczyzn. A ta książka? Krótka, tylko na mały ząbek, ale za to bez żadnego zbędnego słowa.
Popatrzył na zegarek, jakby w nim kryła się odpowiedź, niczego tam jednak nie znalazł, z wyjątkiem niejasnego wrażenia, że to niewłaściwa pora na mnóstwo rzeczy.
*
Potem zapytał kobietę, czy ona ma dom.
Cztery ściany i łóżko? Jasne.
Nie w tym sensie. Prawdziwy dom. W swojej głowie.
Chyba nie do końca rozumiem.
Coś, co pani buduje, zadanie.
O to chodzi.
Tak, o to.
Powiedziałam już, że nigdy niczego nie doprowadziłam do końca.
A czy choć raz zdarzyło się pani rozpocząć?
*
Niech pani nie krzyczy, wszystkich pani pobudzi.
Więc niech pan wraca!
Bardzo proszę, nie róbmy scen na korytarzu.
Dobrze, zróbmy scenę w windzie.
*
Może nie jesteś taką porażką, jak ci się wydaje, powiedziała do siebie. I na chwilę poczuła w sobie śmiałość, która cechowała ją w młodości, gdy wiedziała, że nie jest od innych ani gorsza, ani lepsza, lecz zwyczajnie inna, w sposób wartościowy i niepowtarzalny.
*
Pan mi nie wygląda na więźnia.
Faktycznie, nie wyglądam.
Trafił pan przez pomyłkę?
Trafiłem z wielu powodów, które w sposób nienaturalny i niemodyfikowalny zbiegły się ze sobą.
Nie rozumiem.
Zabiłem człowieka.
O kurde.
*
Może pan nie chciał.
Może. Choć to by było skrajnie nielogiczne u kogoś takiego jak ja.
Nigdy nie robi pan nic nielogicznego?
Nie.
Żadnego błędu?
Wiele, ale nie są nielogiczne.
To coś zmienia?
Oczywiście.
Alessandro Baricco, Trzy razy o świcie,
przeł. Lucyna Rodziewicz-Doktór,
Wydawnictwo Sonia Draga, Katowice 2019.
(wyróżnienie własne)
Ale kobieta powiedziała, że większość ludzi marzy, żeby zacząć od nowa, i dodała, że to wzruszające, a nie szalone. Stwierdziła, że w rzeczywistości prawie nikt nie zaczyna od nowa, ale Bóg jeden wie, ile ludzie spędzają czasu na wyobrażaniu sobie tego, zwłaszcza gdy siedzą po uszy w kłopotach, uwikłani w życie, które chcieliby zostawić. […] Zrozumiałam, że nie można się zmienić, nie ma na to sposobu, […] i nie zaczyna się od nowa, stając się kimś innym. W takim razie w jaki sposób?, zapytał mężczyzna. Kobieta milczała przez chwilę. […] Zaczyna się od nowa, żeby zmienić stolik, powiedziała. Zawsze mamy wrażenie, że trafiło nam się niewłaściwe rozdanie, i że z naszymi kartami zdziałalibyśmy więcej, gdybyśmy tylko usiedli przy innym stole. […] Jak już powiedziałam, dodała, nie można zmienić kart, dlatego pozostaje zmienić stół.
Znalazła pani swój?, zapytał mężczyzna.
Tak, odpowiedziała z przekonaniem, sam jego widok jest odrażający, wszyscy oszukują, pieniądze są brudne, a ludzie nic nie warci.
Cudownie…
Nie mogę wybrzydzać z kartami, jakie mam w ręku.
*
Mężczyzna zamyślił się na chwilę. Potem odparł, że trzeba uważać, kiedy jest się młodym, bo przez całe życie żyjemy w takim świetle, którym się otoczyliśmy za młodu, choć on nigdy nie rozumiał dlaczego. Wie jednak, że tak jest. Powiedział, że wielu, na przykład, w młodości jest melancholikami i zostaje nimi na zawsze. Albo rośnie w cieniu i ten cień prześladuje ich przez całe życie. Dlatego trzeba uważać na zło, ponieważ w młodości się wydaje, że można sobie na nie pozwolić, ale prawda jest inna, że zło to zimne światło, w którym wszystko traci barwę raz na zawsze.
(tamże)
ostatni dzień pierwszego roku. z diagnozą.
życie przepięknie* układa się od nowa.
117/131
___________
* dzięki wspaniałym ludziom wokół mnie.
systematyczność* gra w tej samej drużynie co ty. zaskakuje swoją delikatnością, gdy pozwolisz sobie nie oczekiwać rezultatu natychmiast lub na jutro. odkryłam ją na nowo i pokochałam — jest moim libero.
116/131
_________
* nienawidziłam, unikałam, w kontakcie z nią miałam poczucie krzywdy, bo przecież tak dużo jest ludzi, którzy nie muszą mieć z nią żadnego kontaktu — zupełnie wyparłam, w jak wielu dziedzinach nigdy nie musiałam korzystać z jej usług.
Audycja. Klik, klik i książka czytana była bardzo powoli. To książka-mapa dwóch światów i niełatwej, niepewnej podróży z jednego do drugiego oraz cenie, która jest do zapłacenia (niemałej). Każdy akapit pomaga utworzyć własną mapę światów: tego, z którego się wyszło i tego, który się wybrało — jeśli miało się dostatecznie dużo szczęścia.
Ta książka „zmusza”, by przyjrzeć się swoim przywilejom — czy każdy z nas retrospektywnie może wskazać osobę, która nas „uratowała” — pomogła znaleźć się na drodze, która prowadziła do tego, kim chcieliśmy się stać? W moim życiu była taka Osoba — pojawiła się zupełnie przez przypadek.
Ta książka „pozwala” też zrozumieć, dlaczego tak dużo ludzi głosuje i będzie nadal głosować na partię małych faszyzujących ludzi — nie może być inaczej, bo oszukani nie głosują na tych, którzy ich najwcześniej oszukali.
Bo żeby czuć się […] uprawnionym, muszą nas uprawomocniać nasza przeszłość, świat społeczny, instytucje.
*
Są marzenia i jest rzeczywistość. Pogodzenie jednego z drugim wymaga nie tylko uporu, równie niezbędne są sprzyjające okoliczności.
*
Na ostatniej stronie bohater pojmuje, że nie da się „wrócić”, nie da się znieść granic budowanych od tylu lat. Co najwyżej można próbować połączyć teraźniejszość z przeszłością, pogodzić się z sobą i ze światem, który się porzuciło. Stwierdza po prostu, że „zmierzył dystans” i że „mierząc dystans”, „kładzie się kres wygnaniu”.
Ma rację czy nie? Nie umiem odpowiedzieć. Wiem tylko, że miałem łzy w oczach, gdy dotarłem do końca książki […].
*
Mógłbym powiedzieć, że z jednej strony stałem się tym, kim byłem, a z drugiej – odrzuciłem to, kim powinienem być. Oba te ruchy szły u mnie w parze.
W gruncie rzeczy byłem naznaczony dwoma społecznymi werdyktami: klasowym i seksualnym. Nie da się przed nimi uciec. Noszę w sobie piętno jednego i drugiego. Ale ponieważ w pewnym momencie życia oba te werdykty weszły z sobą w konflikt, musiałem sam siebie ukształtować, rozgrywając jeden przeciwko drugiemu.
*
[…] nie byłem „powołany”. […] Przeciwnie. Czekał mnie inny los: konieczność sprowadzenia moich pragnień na grunt możliwości społecznych. Musiałem więc walczyć — najpierw z samym sobą — żeby przyznać sobie zdolności i prawa, które innym są dane z góry. Musiałem poruszać się po omacku drogami, które dla uprzywilejowanych są niczym oznakowany szlak. A nawet często samemu torować sobie drogę, ponieważ te istniejące nie były otwarte dla takich jak ja. W połowie lat dziewięćdziesiątych zyskałem nowy status i nowe międzynarodowe środowisko, odegrały one dla mnie z opóźnieniem rolę, jaką klasowy habitus i królewskie drogi kariery szkolnej i uniwersyteckiej odgrywają dla innych.
*
Poczucie godności jest kruche i niepewne, potrzebuje znaków potwierdzenia. Przede wszystkim nie możemy odnosić wrażenia, że ma się nas za nic albo traktuje się nas jak zwykłe dane z tablic statystycznych czy ksiąg rachunkowych, to znaczy jak milczące obiekty decyzji politycznych.
*
Niełatwo jest wymazać historię. Drogi do tego stopnia rozbieżne z trudem krzyżują się na nowo.
*
Na początku liceum jeden z nauczycieli powiedział mi: „Nie zajdziesz dalej niż do następnej klasy”. Bałem się tego wyroku, póki nie zaliczyłem tej klasy. Ale w gruncie rzeczy ten głupek rozumował poprawnie: zajście dalej, a nawet dojście do tego poziomu nie było mi pisane.
*
Marzyłem o wtajemniczeniu w arkana myślenia i refleksji.
*
W moich uszach nazwy tych dyplomów [licencjat, magisterium] brzmiały wspaniale. Nie wiedziałem, że już zaczęły tracić jakąkolwiek wartość.
*
[…] nie ma czegoś takiego jak absolutny „przewrót”, tak samo jak nie ma absolutnej „emancypacji”; obala się coś w danym momencie — trochę się przesuwamy, oddalamy, robimy krok w bok. By ująć to w terminach Foucaulta: nie ma co marzyć o niemożliwym „wyzwoleniu”, możemy co najwyżej przekroczyć kilka wprowadzonych przez historię granic, które nas w życiu krępują.
*
Kapitalne znaczenie miało dla mnie zdanie Sartre’a z jego książki o Genecie: „nie jest istotne, co z nas zrobią, ale co sami zrobimy z tego, co z nas zrobiono”. Szybko stało się ono moją dewizą. Zasadą pewnej ascezy — pracy Ja nad sobą.
Didier Eribon, Powrót do Reims, przeł. Maryna Ochab,
Wydawnictwo Karakter,
Kraków 2019.
(wyróżnienie własne)
Stopniowo odkrywając własne pragnienia i własną płciowość, wkraczałem więc do kategorii już wcześniej określonej i napiętnowanej obelżywymi słowami i czułem lęk — jaki te słowa budzą w tych, w których są wymierzone – że do końca życia będę na nie narażony. Obelga to cytat pochodzący z przeszłości. Sens nadaje jej to, że wcześniej powtarzali ją inni ludzie: „Oszałamiające słowo przybyłe z głębi wieków”, mówi Genet w jednym z wierszy. Ale dla znieważanych oznacza też projekcję w przyszłość: zatrważające przeczucie, że te określenia i kryjąca się w nich przemoc będą im towarzyszyć całe życie.
*
Obelga rzeczywista lub potencjalna — to znaczy ta, z którą się stykamy, bądź ta, z którą boimy się zetknąć — wyznacza horyzont naszego stosunku do świata i do innych.
*
Cóż to za pożądanie, które musi milczeć, ukrywać się, wypierać się siebie publicznie, które żyje w lęku przed wyśmianiem, napiętnowaniem czy poddaniem psychoanalizie, a później, po pokonaniu stadium strachu, stale musi się potwierdzać i domagać się prawa do istnienia […]? Ma ono w sobie zasadniczą kruchość, łatwość zranienia, świadomą siebie i doznawaną zawsze i wszędzie, jest podszyte lękiem (na ulicy, w pracy…). I to tym bardziej, że obelgą są także wszystkie te pejoratywne, deprecjonujące, sarkastyczne, poniżające słowa, które się słyszy, nawet nie będąc ich bezpośrednim adresatem.
*
Świat gejowski i sposoby życia gejów wiążą się nie tylko z seksualnością, ale też ze społecznym i kulturowym tworzeniem siebie jako podmiotu. Można je opisać jako miejsca, filary i sposoby upodmiotowienia, jednostkowego i zbiorowego zarazem.
*
[…]
dlaczego ludzie tacy jak ja muszą znosić tę przemoc i żyć w stanie ciągłego zagrożenia?
Trzeba do tego dodać społeczne odrzucenie i medyczną patologizację (psychiatrycznych i psychoanalitycznych dyskursów o homoseksualizmie), które są innego typu agresją — nie fizyczną, lecz dyskursywną i kulturową, której powszechność, by nie powiedzieć: wszechobecność w przestrzeni publicznej, była wyrazem ogólnej homofobicznej przemocy, jaką czuliśmy się dosłownie otoczeni. Że to trwa do dziś, udowodniły niemal obsceniczne symboliczne pogromy, jakie się rozpętały podczas debat o uznanie prawne par jednopłciowych i rodziców homoseksualnych: ileż tekstów o „pretensjach naukowych” – psychoanalitycznych, socjologicznych, antropologicznych, prawnych itp. – okazało się niczym innym jak trybikami ideologicznej i politycznej machiny, mającej za zadanie utrwalenie ustalonego porządku i upodrzędniających norm oraz utrzymanie gejów i lesbijek w stanie poczucia niższości i niepewności siebie, z których próbują się dziś wydobyć?
*
Wszystko to — to znaczy wszystkie przeżywane dzień po dniu, rok po roku obelgi, ataki, przemoc werbalna i kulturowa — wryło mi się w pamięć (chciałoby się powiedzieć: w mój byt). To piętno jest integralną częścią życia gejów, tak samo jak życia wszystkich podmiotów mniejszościowych i stygmatyzowanych.
*
[…] chwila, kiedy wstyd przemienia się w dumę… Ta duma jest na wskroś polityczna, ponieważ rzuca wyzwanie głębokim mechanizmom normalności i normatywności. Nie jest tak, że człowiek znajduje dla siebie nową formułę, wychodząc od niczego — ukształtowanie własnej tożsamości, gdy wychodzi się od tej, którą nam narzucił porządek społeczny, wymaga długiej i cierpliwej pracy. I dlatego nie sposób uwolnić się całkowicie od obelgi ani od wstydu. Tym bardziej że świat bezustannie przywołuje nas do porządku, reaktywując uczucia, o których wolelibyśmy zapomnieć i które czasem wydają się zapomniane.
*
Nasza przeszłość wciąż jest naszą teraźniejszością. Kształtujemy się na nowo, od nowa tworzymy samych siebie (podejmując to zadanie nieustannie), ale nie kształtujemy się, nie tworzymy od zera.
(tamże)
Stado:
(wraca z krótkiego rehabilo-spaceru)
(pod drzwiami klatki)
Sadownik:
(dając jej psiego chrupka,
usiłuje zmienić naturę Heni)
De-li-kat-nie!
Jabłoń:
(razem z Sadownikiem znają niejednego psa,
co delikatnie bierze smakołyki)
To nie husky, to labrador…
w dodatku średnio wychowany.
Sadownik:
Szkoda, że średnio.
Jabłoń:
(broni Kudłatą)
Co ty chcesz? My też
jesteśmy średnio wychowani.
Sadownik:
Mów za siebie.
Chwyciło mnie zdjęcie kilkadziesiąt godzin temu i trzyma. Wiedziałam, że tu trafi, ale nie wiedziałam jak. Aż natknęłam się na poniższe słowa i wszystko stało się jasne, bo dotknąć można również fotografią, a ja uwielbiam ten rodzaj doświadczeń. Saxifrago, dziękuję.
Gdy kogoś dotykamy, czy to rękami, czy spojrzeniem, czy słowem, ważna jest intencja, z jaką to czynimy oraz przytomność.
// Justyna Rychlewska, [dostęp: 6.11.2019], źródło.
fot. Saxifraga.
choć powolutku, to osobiście. krok za krokiem. szczęście, którego nie byłam świadoma przez czterdzieści lat.
115/131
pytaj. proś. możesz dostać więcej, niż jesteś w stanie sobie wyobrazić*.
113/131
____________
* zapytałam, poprosiłam — wymagało to ode mnie odwagi. otrzymałam niewiarygodnie dużo — zaniemówiłam z wrażenia.
wyjść na idiotkę. nie możesz i już. o co więc chcesz zapytać, co chcesz zrozumieć?
112/131
Jabłoń:
(rehabilitacyjnie w parku,
łapie oddech na ławeczce)
Kocham Cię.
Sadownik:
(obok, na tej samej ławeczce)
Za co?
Jabłoń:
Pomimo!
Sadownik:
(po niedzielnym śniadanku we dwoje)
Lubię Cię…
(krótka teatralna przerwa)
…ale za co?
Jabłoń:
(zaraz się dowie, że strzela sobie w stopę)
Nie lubi się „za co” lecz „pomimo”.
Sadownik:
(ryknął śmiechem)
Jeśli „pomimo”, to
mam duuużo argumentów!
nic się nie zmieniło. a zmieniło się tak wiele.
nieznany mi dotąd wewnętrzny ogień trawi wątpliwości, obnażając odwagę.
111/131
Tę książkę wyjęłam z tej. Zachwyciła mnie fotografia na okładce (wciąż to robi). Klik, klik, zamówiłam, poczekałam, Sadownik odebrał, przy kilku kawach łyknęłam, a potem zadumałam się nad atmosferą opisywanego miejsca i nad okrucieństwem społecznego życia, które w domu wariatów jest wyjątkowo grubą, dobrze widoczną kreską kreślone. Skończoną odłożyłam — nie będę do tej książki wracać.
Tu wiecznie piętrzą się góry udręki, ale szczyt stanowią ci, którzy codziennie przychodzą przepełnieni miłością i odchodzą zrozpaczeni. Nie można im spojrzeć w oczy, nie można tego po prostu znieść.
*
Czy po tygodniach pobytu tutaj będę miała jeszcze ochotę albo odwagę, żeby się śmiać? A może właśnie tak? Może w ogóle w takich miejscach należy dopiero nauczyć się śmiechu, żeby już na zawsze mieć go w sobie.
*
„Powinna pani znaleźć sobie przyjaciela”, powiedział ordynator już w pierwszej rozmowie. Trzeźwo i rzeczowo odparłam: „Czy mam się na ulicy rzucić pierwszemu lepszemu mężczyźnie na szyję. A gdyby to był pan?!”.
*
Dlaczego, jeśli istnieją aniołowie, żaden z nich nie ma za zadanie zapobiegać tu na ziemi rzeczom, którym wolno się zdarzyć dopiero w najgorszym piekle. Zapisuję to zwyczajnymi słowami, zapisuję, jakby to nie było nic szczególnego, a właściwie powinna bym rozwalić te ściany i kamień po kamieniu ciska w niebo, ażeby sobie uprzytomniło, że ma jakieś obowiązki także tu, na dole.
*
Soboty — Bóg wie czemu — mają w sobie zawsze coś nieodparcie świątecznego.
*
Boże, czemu nie ma tu ani jednej duszy, z którą można by dzielić strach i nie powiększać go?
*
[…] stała, potrząsała lekko słupkami łóżka i bezustannie szeptała nad moimi nogami: „Chcę twojej głowy, musisz mi dać głowę, oni już tam czekają w kaplicy”… „Niech pani idzie spać”, poprosiłam, siadając, ale ona koniecznie domagała się mojej głowy. Trudno było ją od tego rozsądnie odwieść. Długo musiałam szukać właściwych słów, aż wreszcie zdołałam powiedzieć: „Nie dziś, kochana pani, siostra Marianna zanadto ma nas na oku, nie pozwoliłaby na to, ale może jutro. Na pewno kiedyś się uda, a teraz niech pani już idzie spać”… Do tego stopnia więc już nauczyłam się tutaj tej na wpół racjonalnej, na wpół obłąkanej perswazji, że skłoniłam ją, by zostawiła mnie i moje łóżko w spokoju.
*
[…] panowie doktorzy długo stali nade mną, a jeden powiedział: „o co chodzi, przecież to dorodna i niebrzydka kobieta”…
Christine Lavant, Zapiski z domu wariatów,
przeł. Małgorzata Łukasiewicz,
Ossolineum, Warszawa 2018.
(wyróżnienie własne)