niedziela, września 03, 2023

(5175+3). Bez jaj, panowie! (III)  //  Z oazy (CLXXX)

Nie­dzielne odliczanie literek, raz. Ten sam Autor, ale tym razem to nie ja, lecz Sa­dow­nik pytał mnie co chwilę, gdy komentowałam lekturę, po co sobie to robię? Pierwotnie po to.

Pomimo błyskotliwej, nawet jeśli ciut eklektycznej formy umordowałam się przy tej książce z powodu bohaterów, z którymi nijak nie udało mi się choćby przez sekundę ani utożsamić, ani em­pa­tyzować. Ale, ale! Za to spokojnie mogę się dopieprzyć… dwa razy.

#1. Autor napisał — zgodnie z naturą humanisty z końca XX wieku, czyli tego, który szczy­ci się tym, że nie umie matematyki — a korektorkom nie przyszło do głowy, by sprawdzić, czy to, co Autor napisał, ma jakiś sens (konsekwencja wszechobecnego patriarchatu, mężczyźni zawsze wiedzą lepiej, serio?). To dość niezwykłe w repor­ta­żu, ale jest w książce jeden wzór, niespecjalnie skomplikowany (poziom II klasa li­ce­um), który jest sumą iloczynów, ale o tym ani Autor, ani korektorki nie wiedziały, bo pozostało: skomplikowana suma sum i iloczynów. W tym miejscu można spokojnie uznać Jabłoń za upier­dli­we, czepiające się drzewko, bo wymaga, by ludzie wymie­nie­ni na stronie reda­kcyj­nej — wszyscy ze skończonymi studiami, czyli zdaną ma­tu­rą — jeśli nie są pewni, to przynajmniej zasięgnęliby z łaski swojej języka u tych, którzy wiedzą. W koń­cu to nie byle jakie wydawnictwo czy self-publishing.

#2. Zatkało mnie z wrażenia, gdy kompetencje pań korektorek podważyła sku­tecz­nie jedna z osób, która na spotkaniu autorskim — oglądałam na jutiubie, bo ważyły się moje czytelnicze losy: czytać / nie czy­tać — uprzejmie poinformowała Autora, że w całej książce źle odmieniany jest przez przypadki główny bohater. Oniemiałam, bo przecież książka nie ukazała się w wydawnictwie Krzak. Nie wierzyłam, więc upew­ni­łam się, od­py­tu­jąc tydzień temu przy pysznym ciasteczku moją naj­uko­chań­szą polonistkę. Tak, potwierdziła, herbów się nie odmienia, a potem zdziwiła się tak samo mocno jak ja przy sumie sum, że korekta tego nie wiedziała, bo nie da się w tym przypadku wmówić nikomu, że to było przeoczenie. Ponieważ jest Janusz Mikke herbu Korwin, w całej książce zamiast błędnego Korwina-Mikkego powinno być Korwin-Mikkego. A może? Może to wcale nie jest błąd, tylko taka osobliwa forma „freudowskiego przejęzyczenia” — wszak z pewnością w przypadku głównego bohatera mamy do czynienia z błędnym rycerzem.

[…]  mam wrażenie, że już trzeciemu pokoleniu młodych chłopaków wydaje się, że przez zdroworozsądkowe, czyli w tym wypadku korwinistyczne, po­strze­ga­nie świata będą mogli wyrwać się z małych miasteczek i wspinać po szczeblach partyjnej kariery. A jeśli nie mają swojej busoli zawodowej, któ­ra po­zwala wracać do życia po rozczarowaniu, to popłyną tym statkiem pod banderą świętego Jerzego u boku szalonego kapitana, by liczyć na raj, a więc cud wyborczy, czyli trochę subwencji, bo to dla wielu jedyna mo­żli­wość realizacji zawodowej i awansu społecznego. Nie rozumieją, jak sądzę, że tego warszawskiego mieszczucha, gruntownie wykształconego i eru­dy­cyj­nie inteligentnego, który majątek odziedziczył po matce szlachciance albo dorabiając się na ksenofobiczno-mizoginistycznych felietonach, stać, by nie wchodzić w sejmowo-spółkowe mariaże, czyli stać go na wolność od własnych Misiewiczów.

*

Powiedział kiedyś, że gospodarkę naprawimy w dwa miesiące, a na zmianę społeczeństwa trzeba dwóch pokoleń. Słusznie. Jeśli nie będziemy dbali o idee konserwatywne, to w dwa pokolenia nam wyparują.

*

     – Wie pan, ile mnie wysiłku kosztuje, by w tej książce napisać dwa poważne zdania? A pan mi ciągle nie daje szansy.

*

Konfederacją, czyli trzema partiami, zarządza wspomniana Rada Liderów, w której siedzi 12 gniewnych mężczyzn. Czterech narodowców, w tym Bo­sak i Winnicki, pozostałych dwóch pomińmy, niczego tu nie wniosą, dalej mamy Brauna i jego zaufanego człowieka z Korony Polskiej, tego też po­zo­staw­my w anonimowej krypcie, a od Korwina czterech, czyli Korwin, mło­dy po­seł Berkowicz, trzeci mało znany i Sławomir Mentzen, czyli nadzieja korwinistów, a nawet nadworny ekonomista partii. Wyszło 10, wiem, ale teraz dochodzimy do dwóch kolejnych postaci [Jakub Kulesza, Marek Ku­ła­ko­wski], które są mało znane, ale niosą w sobie największy gniew i choć naj­młodsze, to są ojcami chrzestnymi całej Konfederacji.

*

[…]  na co Korwin powiedział, że się z tymi danymi nie zgadza, a na dowód, że ma rację, nie pokazał nic. […]  ludzie, którzy deklarują, że kierują się zdro­wym rozsądkiem, z reguły kierują się emocjami.

*

I mógłbym przy nim zrobić doktorat z aspergera, bo on lubi wzory, analizy, ale nie rozumie, jakie emocje wywołuje u innych. Czy pan widział, że on ma problem z utrzymaniem kontaktu wzrokowego?

*

Czy pan wie, jak pięknie wyglądałby w Polsce internet, gdyby ludzie nie potrafili czytać i pisać?

*

Skąd pieniądze na jego pomysły, skoro chce obniżać podatki? Rząd to zło­dzie­je, ludzie wiedzą lepiej, na co wydawać. Ale skąd pieniądze? Po­win­ny pójść do samorządów, a tylko procent do państwa. Ale skąd pieniądze? A na co te pieniądze, nie wytrzymuje Korwin, skoro wszystko prywatne. A jaki ma pomysł, by rządzić? Przyznaje, bez uśmiechu, że programu jego partii nie da się raczej wprowadzić, poza karą śmierci, więc potrzebny był­by jakiś Pinochet.

*

     – Każdemu, kto ma jakąś wiedzę, doradzałbym w takich rozmowach dużo dystansu, to jedyna broń, gdy ktoś kłamie.

*

Po konferencji Konfederacji, na której ogłaszają, że przeszkadzają im w Sej­mie ukraińskie flagi, że rząd nie powinien płacić za pomoc Ukraińcom, że skan­dalem jest darmowa pomoc medyczna, nie mówiąc już o dodatkach dla dzieci, dziennikarze wyłączają mikrofony i kamery i kolejną konferencję boj­kotują.

*

[…]  między teorią słów Korwina a praktyką życia występuje pewna, nie­do­strze­gal­na dla jego fanów, szczelina, która w miarę dojrzewania młodego człowieka urasta do przepaści, aż trudno wtedy zrozumieć, jak to się stało, że w pewnym momencie Korwin stoi na jednej jej krawędzi, reszta świata leci w dół, a na drugiej on sam.

*

     Sośnierz: – Czy pan prezes aby nie wziął zbyt dosłownie czegoś, co mi wygląda na spławienie?
     Korwin: – Nie, na serio mówili.
     Sośnierz przypomina w tym miejscu, że mówimy o człowieku, który uważa, że każdy posługuje się w życiu zdrowym rozsądkiem i dokonuje racjonalnych wyborów.
     – I co zrobili? – pytam.
     – Oczywiście go spławili [narodowcy i Braun].
     – I jak pan sobie z tym radził?
     Sośnierz opiera brodę na splecionych palcach, marszczy czoło i mruży oczy.
     – Mówiłem sobie tak… Okej, ja nie potrafię na szybko odróżnić lewo od prawo, a on jest 50 lat w polityce i nie rozumie ludzi. Ma szokującą pamięć do twarzy, ulic, dat, ale nie pamięta własnych błędów.

*

Nowa dziewczyna to polowanie, a
 żona w domu to świniobicie.

*

Próbuję sobie nawet wyobrazić, jak wyglądałby taki dialog Korwina z Ment­zenem, no i może tak:
     – Panie prezesie, dzieci pana czytają, a to zaraz nasi wyborcy, niech pan wyhamuje.
     – No właśnie dlatego piszę, przecież pan też był dzieckiem, gdy się mną zachwycił.

*

     – Ale że Mentzen? Przecież on z tej partii zrobi korporację, a tak pięknie sobie przez lata szybowała. Pana nazwisko było gwarantem co prawda kon­certowych porażek, ale też przecież i marki – mówię smutnym głosem, tak że kłuję go, mam nadzieję, w serce, bo czuję, że szlocha jednak do wewnątrz […].

*

I gdy Wipler mówi, że przyjechał kiedyś do Warszawy jako syn górnika, a wszyscy słuchają go w ciszy, to patrzę na Korwina, bo oto ojciec duchowy, Imperator tego wszystkiego, podnosi się i pokazowo kuśtyka stamtąd o la­sce. No to ja za nim.
     – Ale że aż tak demonstracyjnie?
     – Do toalety tylko idę.
     […]  Korwin patrzy na mnie ponuro, chyba do ostatniej chwili mi nie dowierzał, że Wipler stoi za Mentzenem. Jest toaleta, atakujemy pisuary i sobie sikamy, gdy podpytuję:
     – Co pan sobie wynegocjował za to odejście?
     – Prawo weta w sprawie programu i statutu i weto w sprawie koalicji, ale tylko na dwa lata.
     […] 
     – Wipler zabolał?
     – Byłem przeciwny, by go zapraszać, ale Mentzen powiedział, że ma swoje zalety.
     – Jakie?
     – Kiedyś je widziałem…
[połowa października 2022 roku, kongres partii KORWiN w Warszawie.]

Marcin Kącki, Chłopcy. Idą po Polskę,
Wydawnictwo Znak, Kraków 2023.
(wyróżnienie własne)

[Jacek] Wilk, oprócz fajnego nazwiska oczywiście, ma jeszcze jedną cechę – gdyby przebrał się za nikogo, to wyglądałby jak ktoś.

*  *

     – Powiedział pan na pierwszym spotkaniu: „Nie mam nic do ukrycia”.
     – Ale nie o sprawach prywatnych! Innych też pan tak wypytuje o dzieci i rodzinę!?
     – Jak wpiszą sobie chrześcijańskie wartości w sztan­dar i wezmą parę ślubów, to zapytam.

*

     – Jeszcze mówił pan tak: „Jeśli ktoś na przykład chce się zaćpać na śmierć, to jest to dla społeczeństwa ko­rzyst­ne. Niech umrą!”. Czy więc córka nie po­win­na, zgod­nie z pana teoriami darwinistycznymi… Czy aby nie p­o­win­na co naj­mniej skoń­czyć na bruku?
     – No nie! Darwinizm zatrzymuje się przed rodziną!

*

[…]  dobry brydżysta […]  często nie wie, która ścieżka jest prosta, zanim na nią nie wejdzie […].

(tamże)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz