Niedzielne odliczanie literek, raz. Ten sam Autor, ale tym razem to nie ja, lecz Sadownik pytał mnie co chwilę, gdy komentowałam lekturę, po co sobie to robię? Pierwotnie po to.
Pomimo błyskotliwej, nawet jeśli ciut eklektycznej formy umordowałam się przy tej książce z powodu bohaterów, z którymi nijak nie udało mi się choćby przez sekundę ani utożsamić, ani empatyzować. Ale, ale! Za to spokojnie mogę się dopieprzyć… dwa razy.
#1. Autor napisał — zgodnie z naturą humanisty z końca XX wieku, czyli tego, który szczyci się tym, że nie umie matematyki — a korektorkom nie przyszło do głowy, by sprawdzić, czy to, co Autor napisał, ma jakiś sens (konsekwencja wszechobecnego patriarchatu, mężczyźni zawsze wiedzą lepiej, serio?). To dość niezwykłe w reportażu, ale jest w książce jeden wzór, niespecjalnie skomplikowany (poziom II klasa liceum), który jest sumą iloczynów, ale o tym ani Autor, ani korektorki nie wiedziały, bo pozostało: skomplikowana suma sum i iloczynów. W tym miejscu można spokojnie uznać Jabłoń za upierdliwe, czepiające się drzewko, bo wymaga, by ludzie wymienieni na stronie redakcyjnej — wszyscy ze skończonymi studiami, czyli zdaną maturą — jeśli nie są pewni, to przynajmniej zasięgnęliby z łaski swojej języka u tych, którzy wiedzą. W końcu to nie byle jakie wydawnictwo czy self-publishing.
#2. Zatkało mnie z wrażenia, gdy kompetencje pań korektorek podważyła skutecznie jedna z osób, która na spotkaniu autorskim — oglądałam na jutiubie, bo ważyły się moje czytelnicze losy: czytać / nie czytać — uprzejmie poinformowała Autora, że w całej książce źle odmieniany jest przez przypadki główny bohater. Oniemiałam, bo przecież książka nie ukazała się w wydawnictwie Krzak. Nie wierzyłam, więc upewniłam się, odpytując tydzień temu przy pysznym ciasteczku moją najukochańszą polonistkę. Tak, potwierdziła, herbów się nie odmienia, a potem zdziwiła się tak samo mocno jak ja przy sumie sum, że korekta tego nie wiedziała, bo nie da się w tym przypadku wmówić nikomu, że to było przeoczenie. Ponieważ jest Janusz Mikke herbu Korwin, w całej książce zamiast błędnego Korwina-Mikkego powinno być Korwin-Mikkego. A może? Może to wcale nie jest błąd, tylko taka osobliwa forma „freudowskiego przejęzyczenia” — wszak z pewnością w przypadku głównego bohatera mamy do czynienia z błędnym rycerzem.
[…] mam wrażenie, że już trzeciemu pokoleniu młodych chłopaków wydaje się, że przez zdroworozsądkowe, czyli w tym wypadku korwinistyczne, postrzeganie świata będą mogli wyrwać się z małych miasteczek i wspinać po szczeblach partyjnej kariery. A jeśli nie mają swojej busoli zawodowej, która pozwala wracać do życia po rozczarowaniu, to popłyną tym statkiem pod banderą świętego Jerzego u boku szalonego kapitana, by liczyć na raj, a więc cud wyborczy, czyli trochę subwencji, bo to dla wielu jedyna możliwość realizacji zawodowej i awansu społecznego. Nie rozumieją, jak sądzę, że tego warszawskiego mieszczucha, gruntownie wykształconego i erudycyjnie inteligentnego, który majątek odziedziczył po matce szlachciance albo dorabiając się na ksenofobiczno-mizoginistycznych felietonach, stać, by nie wchodzić w sejmowo-spółkowe mariaże, czyli stać go na wolność od własnych Misiewiczów.
*
Powiedział kiedyś, że gospodarkę naprawimy w dwa miesiące, a na zmianę społeczeństwa trzeba dwóch pokoleń. Słusznie. Jeśli nie będziemy dbali o idee konserwatywne, to w dwa pokolenia nam wyparują.
*
– Wie pan, ile mnie wysiłku kosztuje, by w tej książce napisać dwa poważne zdania? A pan mi ciągle nie daje szansy.
*
Konfederacją, czyli trzema partiami, zarządza wspomniana Rada Liderów, w której siedzi 12 gniewnych mężczyzn. Czterech narodowców, w tym Bosak i Winnicki, pozostałych dwóch pomińmy, niczego tu nie wniosą, dalej mamy Brauna i jego zaufanego człowieka z Korony Polskiej, tego też pozostawmy w anonimowej krypcie, a od Korwina czterech, czyli Korwin, młody poseł Berkowicz, trzeci mało znany i Sławomir Mentzen, czyli nadzieja korwinistów, a nawet nadworny ekonomista partii. Wyszło 10, wiem, ale teraz dochodzimy do dwóch kolejnych postaci [Jakub Kulesza, Marek Kułakowski], które są mało znane, ale niosą w sobie największy gniew i choć najmłodsze, to są ojcami chrzestnymi całej Konfederacji.
*
[…] na co Korwin powiedział, że się z tymi danymi nie zgadza, a na dowód, że ma rację, nie pokazał nic. […] ludzie, którzy deklarują, że kierują się zdrowym rozsądkiem, z reguły kierują się emocjami.
*
I mógłbym przy nim zrobić doktorat z aspergera, bo on lubi wzory, analizy, ale nie rozumie, jakie emocje wywołuje u innych. Czy pan widział, że on ma problem z utrzymaniem kontaktu wzrokowego?
*
Czy pan wie, jak pięknie wyglądałby w Polsce internet, gdyby ludzie nie potrafili czytać i pisać?
*
Skąd pieniądze na jego pomysły, skoro chce obniżać podatki? Rząd to złodzieje, ludzie wiedzą lepiej, na co wydawać. Ale skąd pieniądze? Powinny pójść do samorządów, a tylko procent do państwa. Ale skąd pieniądze? A na co te pieniądze, nie wytrzymuje Korwin, skoro wszystko prywatne. A jaki ma pomysł, by rządzić? Przyznaje, bez uśmiechu, że programu jego partii nie da się raczej wprowadzić, poza karą śmierci, więc potrzebny byłby jakiś Pinochet.
*
– Każdemu, kto ma jakąś wiedzę, doradzałbym w takich rozmowach dużo dystansu, to jedyna broń, gdy ktoś kłamie.
*
Po konferencji Konfederacji, na której ogłaszają, że przeszkadzają im w Sejmie ukraińskie flagi, że rząd nie powinien płacić za pomoc Ukraińcom, że skandalem jest darmowa pomoc medyczna, nie mówiąc już o dodatkach dla dzieci, dziennikarze wyłączają mikrofony i kamery i kolejną konferencję bojkotują.
*
[…] między teorią słów Korwina a praktyką życia występuje pewna, niedostrzegalna dla jego fanów, szczelina, która w miarę dojrzewania młodego człowieka urasta do przepaści, aż trudno wtedy zrozumieć, jak to się stało, że w pewnym momencie Korwin stoi na jednej jej krawędzi, reszta świata leci w dół, a na drugiej on sam.
*
Sośnierz: – Czy pan prezes aby nie wziął zbyt dosłownie czegoś, co mi wygląda na spławienie?
Korwin: – Nie, na serio mówili.
Sośnierz przypomina w tym miejscu, że mówimy o człowieku, który uważa, że każdy posługuje się w życiu zdrowym rozsądkiem i dokonuje racjonalnych wyborów.
– I co zrobili? – pytam.
– Oczywiście go spławili [narodowcy i Braun].
– I jak pan sobie z tym radził?
Sośnierz opiera brodę na splecionych palcach, marszczy czoło i mruży oczy.
– Mówiłem sobie tak… Okej, ja nie potrafię na szybko odróżnić lewo od prawo, a on jest 50 lat w polityce i nie rozumie ludzi. Ma szokującą pamięć do twarzy, ulic, dat, ale nie pamięta własnych błędów.
*
Nowa dziewczyna to polowanie, a
żona w domu to świniobicie.
*
Próbuję sobie nawet wyobrazić, jak wyglądałby taki dialog Korwina z Mentzenem, no i może tak:
– Panie prezesie, dzieci pana czytają, a to zaraz nasi wyborcy, niech pan wyhamuje.
– No właśnie dlatego piszę, przecież pan też był dzieckiem, gdy się mną zachwycił.
*
– Ale że Mentzen? Przecież on z tej partii zrobi korporację, a tak pięknie sobie przez lata szybowała. Pana nazwisko było gwarantem co prawda koncertowych porażek, ale też przecież i marki – mówię smutnym głosem, tak że kłuję go, mam nadzieję, w serce, bo czuję, że szlocha jednak do wewnątrz […].
*
I gdy Wipler mówi, że przyjechał kiedyś do Warszawy jako syn górnika, a wszyscy słuchają go w ciszy, to patrzę na Korwina, bo oto ojciec duchowy, Imperator tego wszystkiego, podnosi się i pokazowo kuśtyka stamtąd o lasce. No to ja za nim.
– Ale że aż tak demonstracyjnie?
– Do toalety tylko idę.
[…] Korwin patrzy na mnie ponuro, chyba do ostatniej chwili mi nie dowierzał, że Wipler stoi za Mentzenem. Jest toaleta, atakujemy pisuary i sobie sikamy, gdy podpytuję:
– Co pan sobie wynegocjował za to odejście?
– Prawo weta w sprawie programu i statutu i weto w sprawie koalicji, ale tylko na dwa lata.
[…]
– Wipler zabolał?
– Byłem przeciwny, by go zapraszać, ale Mentzen powiedział, że ma swoje zalety.
– Jakie?
– Kiedyś je widziałem…
[połowa października 2022 roku, kongres partii KORWiN w Warszawie.]
Marcin Kącki, Chłopcy. Idą po Polskę,
Wydawnictwo Znak, Kraków 2023.
(wyróżnienie własne)
[Jacek] Wilk, oprócz fajnego nazwiska oczywiście, ma jeszcze jedną cechę – gdyby przebrał się za nikogo, to wyglądałby jak ktoś.
* *
– Powiedział pan na pierwszym spotkaniu: „Nie mam nic do ukrycia”.
– Ale nie o sprawach prywatnych! Innych też pan tak wypytuje o dzieci i rodzinę!?
– Jak wpiszą sobie chrześcijańskie wartości w sztandar i wezmą parę ślubów, to zapytam.
*
– Jeszcze mówił pan tak: „Jeśli ktoś na przykład chce się zaćpać na śmierć, to jest to dla społeczeństwa korzystne. Niech umrą!”. Czy więc córka nie powinna, zgodnie z pana teoriami darwinistycznymi… Czy aby nie powinna co najmniej skończyć na bruku?
– No nie! Darwinizm zatrzymuje się przed rodziną!
*
[…] dobry brydżysta […] często nie wie, która ścieżka jest prosta, zanim na nią nie wejdzie […].
(tamże)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz